Przedwojenny Charków
Charków, Ukraina | Podróż 89, Wpis 109
Gdy pisałem ten post Charków nie był już tym miastem, które odwiedziłem. Zdjęcia bomb lądujących na ulicach, którymi spacerowałem dwa miesiące wcześniej, przerażały, ale mam nadzieję, że wkrótce znów odwiedzę Ukrainę.
Charków to nie jest popularny cel turystów
W grudniu 2021 roku wybrałem się na jeden dzień do Charkowa. Nie byłem w Ukrainie przez dekadę i bardzo ciekawiło mnie jak zmienił się ten kraj. Zwłaszcza, że w roku 2021 była to już zupełnie inna Ukraina, niż ta którą odwiedziłem w roku 2011 r.
Wyjazd był bardzo spontaniczny, zaplanowany na parę dni wprzód. Znienacka ogłoszono, że od następnego tygodnia będzie trzeba okazać wynik testu wracając spoza Unii Europejskiej. Poza tym od paru tygodni mówiło się, że przy granicy z Ukrainą gromadzą się rosyjskie wojska i sytuacja robi się napięta. Nieco podświadomie pomyślałem, że to może być ostatnia okazja by zobaczyć to miasto. Miałem już kiedyś jechać na Krym, ale pomyślałem, że przecież mi nie ucieknie i przez problemy w zgraniu dobrego planu wybrałem wówczas podróż na Bałkany. Rzeczywistość już wtedy potrafiła brutalnie zaskoczyć. Krymu więc nie widziałem, a na Bałkanach byłem już kilka razy.
Wygrzebałem swój nigdy nieużyty paszport, wyrobiony jeszcze w 2019 r. z zamiarem odbywania wielu podróży, które przez pandemię nigdy się nie odbyły. I tak udałem się na lotnisko w Balicach. Już w hali odlotów wiedziałem, że Charków to nie jest popularny kierunek turystyczny. Miałem wrażenie, że jestem jedynym Polakiem na locie zdominowanym przez Ukraińców. Po przylocie czekała mnie kontrola dokumentów, wówczas oprócz paszportu wymagane było okazanie ubezpieczenia kosztów leczenia z uwzględnieniem Covid-19 i certyfikatu szczepienia. Trwało to chwilę i byłem już oficjalnie w Ukrainie.
Marszrutka kontra trolejka
Lotnisko w Charkowie znajduje się tuż obok osiedla mieszkalnego, więc mimo względnie niewielu lotów, nie było problemu z dojazdem do centrum miasta. Do wyboru był trolejbus, który miał pod terminalem pętlę i marszrutki. Wybrałem ten drugi środek transportu, bo odjeżdżał wcześniej. Po chwili już żałowałem. Kierowca ruszył z kopyta, jakby brał udział w wyścigu Formuły 1. Wyprzedzając wszystko co jechało wolniej. Z jednej strony dojechałem do miasta szybciej, ale wolałbym jednak dojechać bezpieczniej.
W Charkowie ważne centrum przesiadkowe to okolice stacji metra Prospekt Gagarina (swoją drogą nazwa chyba wymaga już zmiany). Tam dojeżdżają marszrutki i trolejbusy z lotniska, jak i pociągi regionalne i metro. Poszedłem na stację metra i tu pierwsze pozytywne zaskoczenie. Męczyłem się początkowo z automatem biletowym, który przyjmował tylko banknoty o nominale dziesięciu hrywien. Oczywiście takiego nie miałem, a nikt nie chciał mi rozmienić stówki. Na szczęście pilnująca bramek babuszka wytłumaczyła mi, że przecież nie muszą mieć gotówki, bo mogę zapłacić kartą przy bramce. I tak, już po chwili byłem w wagonie metra, którym przyjechałem, aż jedną stację. Miałem nocleg w pobliżu Majdanu Konstytucji, jednego z głównych placów Charkowa, więc tu chciałem wysiąść i przejść się po okolicy.
Miasto w cieniu flagi
Majdan Konstytucji to wielki plac, na którym znajduje się Muzeum Historyczne i Pomnik Niepodległości. Od razu przykuły moją uwagę stojące nieopodal dwie świątynie. Jedna w kolorze niebieskim, druga żółtym. W oddali łopotała jeszcze wielka ukraińska flaga, czyli w tych samych barwach. Cerkwie, co udało mi się sprawdzić po fakcie, należały do Ukraińskiego Kościoła Patriarchatu Moskiewskiego. Nie wiem co stanie się z nimi po wojnie, bo wypowiedzi moskiewskiego zwierzchnika tego kościoła żywcem wyjęte są z retoryki hitlerowskiej i ciężko mi sobie wyobrazić by nie doszło do poważnych ograniczeń w działalności wszystkiego co związane z Rosją. Zwłaszcza, że już od paru lat kościół jest na cenzurowanym i między innymi nakazano mu zmianę nazwy tak, by jednoznacznie nawiązywała na relację z rosyjskim kościołem.
O tym, że Ukraińcy nie wstydzą się swoich barw widać po tej wspomnianej już wielkiej fladze. To jeden z najwyższych, jak nie najwyższy, maszt flagowy w Europie. Flaga na jego szczycie ma ponad dwadzieścia metrów szerokości, a maszt ma ponad sto metrów wysokości. I chociaż stoi on w dolinie, nad brzegiem rzeki Łopań, to i tak widoczny jest z wielu miejsc w Charkowie.
„Proszę mówić po rosyjsku”
Przyszedł czas na zameldowanie się w hotelu i ruszenie w miasto bez bagażu. I tu spotkało mnie parę niespodzianek. Po pierwsze miałem w ogóle problem ze znalezieniem mojego noclegu, bo miejsce wskazane na mapach Google okazało się ciemnym podwórkiem, bez żadnego szyldu. Przez chwilę myślałem, że padłem ofiarą jakiegoś oszustwa. Pokręciłem się po okolicy i w końcu zauważyłem szyld z nazwą „Wine & Rose”. Tak właśnie nazywał się mój hotel. Tylko, że bardziej przypominał winiarnię w piwnicy niż hotel. Zszedłem do podziemi, gdzie była jednak jakaś recepcja. Na wstępie dostałem kieliszek wina – nazwa zobowiązuje – i zostałem poproszony by mówić po… rosyjsku. Tak, w hotelu recepcjonistka nie mówiła po angielsku. Charków to nie jest turystyczne miejsce, a już na pewno nie dla turystów z zachodu.
Nie przyjechałem tu siedzieć w hotelu, a zwiedzić miasto. Na początku musiałem coś zjeść. Rzuciła mi się w oczy knajpa Puzata Chata. To taka ukraińska sieć barów z tradycyjną kuchnią. I to się nawet dobrze składało. Po ostatniej wizycie we Lwowie zapamiętałem głównie przepyszny smak soljanki lwowskiej i gdzie mogłem ją znaleźć w Charkowie jak nie w Puzatej Chacie. I nie zawiodłem się. Zjadłem soljankę, kotleta po kijowsku z ziemniakami i za całość zapłaciłem mniej niż dwadzieścia złotych. Było pysznie.
Nocne wycieczki
Był już późny zimowy wieczór, a ja dopiero ruszałem na spacer w stronę głównego placu Charkowa. Plac Wolności, bo o nim mowa, to jeden z największych placów Europy. Ciągnie się na jakieś siedemset metrów długości. I ten ogrom rzuca się od razu w oczy. Wiedziałem, że przy placu znajduje się jeden z najciekawszych budynków na Ukrainie – gmach Derżpromu – jednak stojąc na początku placu nawet go nie dostrzegłem.
Stałem natomiast przy gmachu regionalnej administracji państwowej. To w tym budynku, w 2014 r. doszło do zdarzeń podobnych do tych z Doniecka i Ługańska. Grupa prorosyjskich terrorystów opanowała na jeden dzień gmach i ogłosiła powstanie Charkowskiej Republiki Ludowej. Na szczęście władze w Kijowie szybko zareagowały i Charków uwolnił się od „ruskiego miru”. Niestety tylko na osiem lat, bo gmach administracji stał się jednym z pierwszych celów rosyjskich ataków.
Była połowa grudnia, więc na Placu Wolności rozpoczynał się jarmark bożonarodzeniowy. W Polsce czy Niemczech niektóre jarmarki mieliśmy już nawet w listopadzie, ale na Ukrainie święta obchodzone są dwa tygodnie później, więc wszystko się dopiero rozkręcało. Stały już natomiast dekoracje świąteczne przy głównych ulicach. Ludzie robili sobie zdjęcia, jeździli na lodowisku i popijali gorącą czekoladę. Miasto jak każde w Europie. Jedyna różnica to wisząca w powietrzu wojna.
Charków za dnia
Następnego dnia miałem kilka punktów w planie. Jednak na początku śniadanie. Oczywiście w Puzatej Chacie, bo chciałem jeszcze raz spróbować soljanki. O dziwo serwowali ją już w godzinach śniadaniowych. Po posiłku i kawie mogłem już ruszać w miasto.
Na początku powłóczyłem się trochę oglądając tę miksturę budynków z czasów radzieckich i współczesnych. Te pierwsze były monumentalne, lekko zdobione i przypominały trochę Nową Hutę, a te drugie były zdominowane przez lustrzane szkło. Doszedłem do dawnego gmachu NKWD, dzisiejszej siedziby policji. Znajduje się tam tablica pamiątkowa w języku polskim. To właśnie tutaj odbywały się rosyjskie mordy w ramach zbrodni katyńskiej. W podziemiach gmachu NKWD zginęło prawie cztery tysiące polskich oficerów.
Derżprom, przyszły obiekt UNESCO?
Dotarłem w końcu do Placu Wolności by za dnia zobaczyć słynny Derżprom. To budynek biurowy powstały w czasach, gdy Charków pełnił funkcję stołeczną. Przez krótki czas miasto było bowiem stolicą Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Brakowało w nim jednak odpowiedniej infrastruktury. Ogłoszono międzynarodowy konkurs, który wygrali architekci z Leningradu, ale brali w nim udział także projektanci z Nowego Jorku. Dzisiaj Derźprom to jedna z ikon konstruktywizmu i kandydat do wpisania na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Obszedłem budynek wzdłuż i wszerz. Bardzo mi się podobał i jak na rok powstania 1928 r. widać, że wyprzedzał swoje czasy, bo nie kojarzy się tak mocno z architekturą przedwojenną.
Przy Derźpromie znajduje się przystanek tramwajowy. Pomyślałem, że fajnie byłoby przejechać się charkowskim tramwajem. Poczekałem więc jakieś dziesięć minut i niestety nic nie przyjechało, rozkładu nie było, a moje dalsze punkty zwiedzania nie były aż tak daleko by warto było dłużej czekać. Ruszyłem więc na nogach w stronę ogromnego parku, a właściwie kompleksu parków w samym centrum miasta. W jednym kwartale znajdują się Park Szewczenki, ogród zoologiczny, ogród botaniczny i nawet delfinarium. Niestety nie miałem czasu by coś więcej zobaczyć i jedynie przeszedłem tamtędy idąc w stronę głównego placu targowego miasta.
Co mnie trochę uderzyło, to szybka zmiana otoczenia. Ledwo byłem przy głównym placu miasta, a po chwili stałem na mocno zaniedbanym blokowisku. Mam wrażenie, że Charków rozwijał się bardzo chaotycznie i te tereny na zachód od centrum nie doczekały się dobrej urbanistyki. Ta okolica przypominała wylotówki polskich miast, pełne salonów samochodowych, supermarketów i gdzieniegdzie bloków. Dotarłem w końcu do centralnego placu targowego, gdyż lubię oglądać hale targowe w różnych miastach, a wiedziałem, że tam taką halę znajdę. Niestety wszystko było już zamknięte, a poza samą halą cały teren otacza takie zwykłe targowisko jakie wciąż możemy znaleźć w każdym mieście w Polsce. Do hali udało mi się nawet wejść, ale miałem problem z wyjściem. Bo spośród wszystkich drzwi akurat otwarte były chyba tylko te, którymi wszedłem. W środku kilku osób zajmowałem się myciem stoisk i sprzątaniem śmieci i pewnie zastanawiali się co to za koleś zrobił rundkę wokół i sprawdzał czy drzwi są dobrze zamknięte.
Spod hali targowej wróciłem na Plac Niepodległości, czyli w pobliże Puzatej Chaty. Nie miałem jeszcze ochoty na obiad, więc odpuściłem trzecią soljankę w ciągu doby. Wypiłem tylko kawę w jednej z wielu mikro-kawiarni, jakie ulokowały się na stacjach metra i postanowiłem ruszyć w drogę powrotną. Przy okazji uświadomiłem sobie, że mój rosyjski jest bardziej słaby niż myślałem. Paru razy użyłem słowa „zdrastwujcie” w znaczeniu dziękuję. Gdy wydając mi resztę za kawę kasjerka odpowiedziała „spasiba”, coś mi zaczęła świtać.
Powrót jednak trolejbusem
Metrem dostałem się ponownie na Prospekt Gagarina. Miałem jeszcze trochę czasu i przeszedłem się po okolicy. Nie było to miejsce piękne, nie było nawet ładne. Nie ma co upiększać rzeczywistości i trzeba powiedzieć, że było wręcz brzydkie. Ale niestety brzydkie tak samo jak mnóstwo miejsc w Polsce. Pełne pstrokatych szyldów, niepasujących barw, chaotycznie bud, reklam i małej architektury robionej bez ładu i składu.
Tym razem nie skusiłem się na stojącą już marszrutkę i czekałem do oporu na trolejbusa. Gdy przyjechał na spokojnie kupiłem bilet u konduktorki, usiadłem wygodnie i podziwiałem wielkie osiedla Charkowa, które mijaliśmy niespiesznie. Dotarłem na lotnisku, które mimo odprawiania kilku połączeń dziennie – głównie do Kijowa i Polski – i tak zaliczyło spory rozwój w ostatnich latach. Stojący obok stary terminal przypominał bardziej mały kościółek. Dzisiaj terminale to przeważnie szklane hale, wyglądające podobnie niezależnie od części świata.
Pozostało mi przejść kontrolę paszportową. Znów zdać sobie sprawę, że jestem tu chyba jedynym Polakiem i wrócić do domu. Mam nadzieję, że do Charkowa jeszcze wrócę, tak jak odwiedzę kolejne ukraińskie miasta.
Слава Україні!
| Charków odwiedziłem w dniach 12-13 grudnia 2021 r.
| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia
Najnowsze komentarze