Kato…
Katowice, Polska | Podróż 42 Wpis 27
Katowice… Ledwo 80 km od Krakowa, a takie nieodkryte. Miasto górników palących opony, ale i tych pracujących. Stolica Śląska, na co wrocławianie się pewnie obrażą. Dla wielu stolica brzydoty, nędzy i rozpaczy. Jednak sieć Accor po coś tam postawiła hotel Novotel i przybytek w postaci ibisu budget. Nie żebym źle oceniał ten nocleg, był bardzo przyjemny, łóżko wygodne, wi-fi sprawne i widok nawet ciekawy. Jenak Kato to Kato i turystyczną atrakcją obecnie nie są, a może za 100 lat kopalnie będą ciekawsze od Wawelu czy Hali Stulecia.
Pojechaliśmy do Kato tylko dlatego, że na ibisy była promocja i pokoje były dostępne za 39 zł. Jakoś tak wyszło, że nie Wrocław, nie Toruń, a właśnie Katowice dostąpiły zaszczytu goszczenia nas. Dodatkowo z biletami Polskiego Busa wyszło bardzo tanio.
Na miejscu byliśmy koło południa i zaczęliśmy zwiedzanie miasta. Przechodziliśmy obok zawalonej kamienicy, w której zginęła para dziennikarzy. Bardzo smutny widok. Trudno było się odnaleźć wśród tych uliczek, bo nie jest to najbardziej czytelnie zaplanowane miasto na świecie. z dworca PKS do PKP niby jest prosta droga, ale jak się jest na miejscu to trudno znaleźć jakiś punkt orientacyjny. Doszliśmy na Rynek, który jako jedno z nielicznych miejsc w Polsce ma pionowe ogrody. Cud, miód tu będzie jak skończą remont. Zwiedziliśmy Muzeum Śląskie, które miało jeden z ostatnich dni w swojej starej siedzibie. Parę tygodni później zaczęli przenosić się do nowoczesnej siedziby w rejonie naszego hotelu. Załapaliśmy się na wystawę o I wojnie światowej. Była to smutna powtórka historii o tej wojnie, z której prawie nikt nie wrócił bez mniejszej bądź większej rany, jeśli w ogóle przeżył. Ze stałych wystaw najciekawsze jest malarstwo XX wieku z obrazami m.in. Beksińskiego, są jeszcze wystawy zdjęć i starszego malarstwa. Po Muzeum głód zabiliśmy w Złotym Ośle, gdzie ceny dobrego żarcia wydają się być nieco niższe od tych w Krakowie. Za jakieś 12 zł jest danie główne z barem sałatkowym. Mimo samych wegetariańskich składników, nie dało się tym nie najeść. Ulicą Mariacką, na której jest chyba największe na świecie zagęszczenie barów 4/8 zł na kilometr kwadratowy, przeszliśmy w stronę hotelu. Trzeba było tylko minąć kilka ciemnych uliczek, kilka przecznic bez żadnej tabliczki z nazwą ulicy, trochę błota przy Rawie i wielki parking na końcu drogi by stanąć pod wejście naszego hiltona, ritza i plazy razem wziętych. Dostaliśmy pokój z widokiem na okolice Lidla. w ibis budget stwierdzenie pokój z prysznicem nabiera też dosłownego sensu.
Następnego dnia przeszliśmy przez tereny nowej siedziby Muzeum Śląskiego i nowej sali NOSPR, oraz obok Spodka, Ronda Sztuki, Pomnika Powstańców Śląskich i Superjednostki. Zaliczyliśmy więc 90% must-see. Żeby mieć 100% pojechaliśmy na Nikiszowiec. Piękne miejsce, ale wybrać odpowiedni przystanek, autobus, czy nawet kierunek by tam dojechać nie było oczywiście łatwo. Do Nikiszowca dotarliśmy tuż przed zmrokiem. Sporo osób jechało z łyżwami na tamtejsze lodowisko. Autobus zatrzymał się na głównym placu. W kierunku Katowic można odjechać z przystanków w obu kierunkach. Jakkolwiek śmiesznie to brzmi, to różne linie jadą w różne strony by ostatecznie dojechać w mniej więcej to samo miejsce. Obeszliśmy wszystko wszerz i wzdłuż, po czym usiedliśmy na przystanku narzekając na brak jakiejś kawiarni, pubu, czegokolwiek… 10 minut później, już w autobusie zauważyliśmy kawiarenkę paręnaście metrów od przystanku. Może przetrwa do następnego razu.
Najnowsze komentarze