Lisbon Story 2, czyli Lizbona, Madera i trochę Brukseli

Bruksela, Belgia oraz Lizbona i Madera, Portugalia | Podróż 44 Wpis 29


Środek sierpnia, Klucze. Siedzimy sobie wygodnie. Sławek pisze czy nie chcemy lecieć do Lizbony za jakieś grosze. Przelot miał być z Brukseli. Chwilka zastanowienia i Martyna odpada, a ja się zgadzam. To w końcu miało być dopiero na luty.

23 lutego wstałem, zjadłem śniadanie, zrobiłem kanapki, dopiłem kawę. Po drodze kupiłem parę drobiazgów higienicznych w małych opakowaniach. Wsiadłem w autobus 292 na lotnisko, kupiłem bilet w aplikacji mobilnej. Na lotnisku odprawiłem się, przeszedłem kontrolę bezpieczeństwa, poczekałem ponad godzinę i w końcu wsiadłem w samolot marki Avro, linii Brussels Airlines.

23/02/2015 01/03/2015 | Brussels Airlines Ryanair easyJet PolskiBus | Hostel Hotel |

Bruksela, piwo, frytki i Unia Europejska

Doleciałem do Brukseli, miałem zamiar kupić bilet dwudziestoczterogodzinny, więc nie chciałem się spieszyć z wyjściem by następnego dnia później wrócić. Połaziłem po okolicznym miasteczku. Lotnisko National jest położone blisko zabudowań. Do najbliższych domów idzie się jakieś dziesięć minut spacerkiem. Pozwiedzałem Zaventem i nakręciłem wjazd pociągu na stację w tym mieście (https://vimeo.com/130616545). Wróciłem do terminala, kupiłem bilet, wsiadłem w autobus linii 12 i dojechałem do Schuman, skąd metrem pojechałem na rynek tego miasta. Grand Palace na Grand Markt, potem szybko do Mannekin Pis i obowiązkowe punkty zaliczone. Pojechałem do hostelu, pokój pincetosobowy, ale za to był bar, wifi i dużo gniazdek. Kupiłem piwa w nocnym sklepie, wróciłem do baru i rozsiadłem się z magazynem Focus, smartfonem i dwoma Leffe. Zadzwoniłem do Martyny. Wypiłem piwa. Wróciłem do pokoju i zasnąłem. Tak minął pierwszy dzień.

Kolejny już opiszę lżejszą narracją. Bruksela miastem nudnym nie jest. Chociaż tak myślałem. Po wcześniejszych wizytach w Charleroi, Liège i Namur byłem zaskoczony brzydotą i niechlujnością Belgii. Bruksela jest jednak inna, czysta i ładna. Zwiedziłem drugiego dnia Atomium, dwa kościoły, znów zabytki widziane w nocy i przede wszystkim Parlament Europejski. Cała ta dzielnica opływa biurokratycznym luksusem. Oprócz Parlamentarium, czyli wystawy związanej z Unią Europejską, zwiedzać można sam parlament. Wycieczka obejmuje przechadzkę galerią dla gości, tak że widać wszystkich z góry. Nieskromnie dodam, że wszyscy pracownicy odpowiedzialni za obsługę turystów wyglądali, jakby mieli kija w dupie. Zero entuzjazmu. Chyba zsyłają ich tu za jakieś przewinienia.

Po zwiedzaniu miałem jeszcze trochę czasu, więc szukałem belgijskich frytów. Na złość się okazało, że nigdzie ich nie ma. W 2011 r. ze Sławkiem wracaliśmy z Luksemburga przez lotnisko w Charleroi. Zajrzeliśmy na chwilę do pobliskiej dzielnicy Gosselies i jak na złość wszystko było zamknięte. Tym razem wszystko było otwarte, ale wszędzie same pizzerie, lodziarnie, chińczyki itd. W końcu jest! Między pizzą a goframi. Wielki stojak ze zdjęciem frytek na ulicy. Mała kuchnia, w której jednoosobowy zespół obsługi robi tylko fryty. Smażone cały czas. Co chwila nowe krojenie, dorzucanie, wyciąganie z jednego oleju do drugiego. Cena jakaś groszowa za tę przyjemność, a radość z tak pysznej kwintesencji tej wizyty w stolicy Belgii nieopisana

Spotkałem Sławka na lotnisku, poczekaliśmy na samolot. Dolecieliśmy do Lizbony, próbowaliśmy złapać taksówkę, ale 15€ za 2 km to gruba przesada. Pojechaliśmy więc metrem naokoło, jakieś pięć minut po północy witał nas czterogwiazdkowy Radisson Blu. Pokój standardowo kosztował 200€, a my nocowaliśmy za malutki procencik tej kwoty. W środku wanna, suszarka, szmelc, mydło, powidło i czajnik z zestawem torebek z kawą i herbatą. Szkoda, że tak późno, szkoda, że tak krótko. Przynajmniej było śniadanie rano.

Lizbona, na razie krótki przystanek w drodze na Maderę

Dzień 1 w Lizbo: Brak planów, bo wieczorem lecimy na Maderę, a potem mamy jeszcze trzy dni tutaj. W skrócie  zrobiliśmy tak: przejazd do centrum, zwiedzanie hali targowej (moja druga, a właściwie trzecia miłość zaraz po Martynie i kocie, to hale targowe), potem pod łukspacer po Rua Augusta i dzielnicy Baixa. Powolnym krokiem zwiedziliśmy Sé, kilka punktów widokowych i Panteon Narodowy. Wypiłem okropne piwo, które było w dodatku ciepłe i po chwili trzeba się było zbierać na lotnisko. Po drodze zjedliśmy jeszcze obiad w restauracji. Za jakieś 6€ było danie dnia. U mnie były to resztki z wczoraj z ryżem, u Sławka ryby z zupą. Do tego piwo marki portugalskiej.

Madera, Cristiano Ronaldo, sanie i tuńczyk

Na Maderę lecieliśmy easyJetem znów za jakieś śmieszne pieniądze. Dolecieliśmy po standardowych i dość lekkich jak na to lotnisko turbulencjach. Na wyspie transport jest dobrze zorganizowany i z lotniska można dojechać autobusem pod sam hotel. Nie tylko nasz hotel, ale większość hoteli jest na trasie autobusu. Rezydencja Zarco znajduje się przy samej katedrze, przy głównej ulicy Funchal. Cena 20€ za pokój. Czasy świetności i ostatniego remontu oceniam na lata osiemdziesiąte. Telewizor był z lat dziewięćdziesiątych.

Cały dzień na Maderze rozpoczął się od pobudki przez Sławka, który pojechał rano w góry. Ja rozpocząłem dzień od spaceru po mieście, wizycie w hali targowej Mercado dos Lavradores i dłuuuugim spacerze do Monte. Szedłem chyba z dwie godziny by wdrapać się pod sam kościół, skąd był przepiękny widok na Funchal. Z Monte za jedyne 20€ można sobie zjechać saniami (koszami?) w dół. Atrakcja fajna, kiedyś ją widziałem na filmie, którego niestety nie pamiętam dokładnie i tytuł wyleciał mi z głowy. Połaziłem jeszcze po okolicy, wyszedłem tu, zszedłem tam i w końcu postanowiłem wrócić do Funchal. Tam już z większych atrakcji został mi tylko pomnik Cristiano Ronaldo (istnieje taki naprawdę) oraz parki, główne place i ulice oraz obiad. Na ten ostatni, czyli najważniejszy punkt dnia wybrałem steki z tuńczyka z zapiekanymi ziemniaczkami. Do tego piwo. Cena jakieś 6€, a restauracja, choć w samym centrum, nie była popularna. Znajdowała się tuż obok pomnika Józefa Piłsudskiegoniedaleko Jana Pawła II. Mniejsza z tym, zjadłem i było pyszne. Przed odjazdem na lotnisko trafiłem na miniaturkę ogrodu botanicznego. Ten prawdziwy ogród botaniczny jest w Monte i został uznany za jeden z najpiękniejszych na świecie. Natomiast w centrum jest park, w którym posadzono mnóstwo roślin (wszystkie podpisane), zrobiono nawet sadzawki i zacienione miejsca z bambusa. Na samym końcu spaceru po parku trafimy na piękny widok morza. Polecam, Piotr Rokita!

Po paru minutach trafił do mnie Sławek po wizytach w górach i na klifie. Lekko zmęczony pewnie. Poszliśmy do sklepu kupić coś do jedzenia, jakieś picie na szybko i dokonaliśmy ostatniego spaceru w Funchal. Następnie autobus, lotnisko i… szlag by to. Godzina opóźnienia. Ja miałem w Lizbonie zarezerwowany nocleg, Sławek miał spać na lotnisku. Nie wiedziałem czy metro jeździ do pierwszej czy do północy, ale teraz planowany przylot było tuż po północy i musiałem się spieszyć. Samolot, który miał przylecieć miał usterkę i stąd to opóźnienie.

Lizbona 2, tramwaje, odkrycie Ameryki i EXPO

Na szczęście metro jeździło do pierwszej, a na lotniskowej stacji byłem o 00:30. Jeszcze czekała mnie przesiadka i dojechałem do hostelu na Baixy po pierwszej. Hostel, a właściwie piętro kamienicy w samym centrum prowadzone było przez jakichś Banglijczyków, bo większość z gości i pracowników było właśnie tej narodowości. Cóż, cena 33 zł za noc miała swoje minusy, duże minusy. Syfna łazienka, syfny prysznic, syfne łóżko i uwaga… syfna kuchnię. W cenie było śniadanie, ale jego jakość nie była wyśmienita (zauważcie, że cena noclegu była niższa niż cena samego śniadania w wielu hotelach).

No nic, wstałem rano, Sławek był wtedy w Madrycie. Kupiłem bilet dobowy i pojeździłem windami, po kolei: Elevador de Santa Justa, Elevador da Glória, Elevador LavraElevador da Bica. Potem przejazd autobusem, tramwajem nowym oraz starym i można transport publiczny w Lizbonie uznać za zaliczony. Metro było już zaliczone wiele razy. Spotkałem się ze Sławkiem w Belém, pod Klasztorem Hieronimitów. Weszliśmy do kościoła pozwiedzać bogactwo Ameryki. Stamtąd poszliśmy pod miejsce, w którym Makłowicz rozpoczął swoją opowieść o Tagu, czyli pod Torre de Belém. Standardowo, jak wszystkie atrakcje płatne, omijamy wejście, bo szkoda kasy, a w środku i tak wszystko przysłania tłum Japońców i Czajników. Spacerkiem poszliśmy pod Pomnik Odkrywców. Majestatyczna budowla. Mozaika przed pomnikiem jest w remoncie, a sam pomnik trzyma się świetnie chociaż to już 55 lat od jego otwarcia. Szukamy czegoś do jedzenia, ale to nie pora więc wyganiają nas z niby otwartych restauracji.

Pojechaliśmy autobusem do pięknej stacji metra Olaias, w dzielnicy blokowisk. Blokowisk kolorowych i pełnych zaniedbań. O to coś się sypie, to coś kończy nagle wielką skarpą pod którą mieszkają Cyganie. Takie tam Olaias zbudowane na EXPO w 1998 r. Niczym to się ma do scenerii z „Lisbon Story”. Naszym celem jest dworzec Oriente projektu Santiago Calatravy i cała dzielnica powstała na EXPO. Jest tam wielkie centrum handlowe, maszty z flagami uczestników wystawy, oceanarium i kolejka wzdłuż Tagu. W oddali błyszczy most Vasco da Gamy, najdłuższy most w Europie. Takie tam EXPO 1998, a długi spłacane przez dzieci naszych dzieci. Restauracji tam pełno, ale drogie, więc jemy coś w centrum handlowym, tym coś jest bifanas, pijemy piwo nad brzegiem i dzień nam mija szybko, jak to w podróży. W hostelu wciąż syf…

Okolice Lizbony, czyli zachodni kraniec Europy

Dzień numer następny to dzień Sintry, Cabo da Roci i Cascais. Spotykamy się na Rosso (bo Sławek miał inny hostel) i jedziemy do Sintry. Mój niby 24h bilet nie zadziałał, więc doładowałem zapping na drugiej karcie, której człowiek nie potrzebuje, ale musi kupić. Taki system. Pociąg kończy bieg w Sintrze, a po drodze prawie nikt nie wysiadał. Na miejscu raj dla turystów. Pod samym dworcem tona autobusów hop-on hop-off. Bilet na miejski kosztuje 5€. My idziemy pozwiedzać na nogach. Nie wchodzimy nigdzie, ale przechodzimy obok Palácio Nacional de Sintra, Quinta da Regaleira, Palácio da Pena i Zamku Maurów. Wszystkie te miejsca kosztują koło 10€ za sztukę, więc za zwiedzanie z przejazdami wychodzi ok. 50€. Może następnym razem, tym razem wkurzaliśmy się na brak dostępu nawet pod mury choćby Zamku Maurów. Bramki stoją w środku lasu kilkaset metrów od obiektu. Koniec Sintry, poza tym pełno tam Polaków i w ogóle.

Pojechaliśmy autobusem do Cabo da Roca. Jazda do najbardziej zachodniej z zachodniej Europy nie wygląda jakoś ekscytująco. Wiejskie domy, trochę zaniedbane. Tramwaj podmiejski, który przypomina te z Lizbony i ma ponad sto lat. Jego jest historia jest dość ciekawa, bo przez parę lat linie były zlikwidowane i zastąpione autobusami, po czym w miarę szybko się ogarnęli i wrócili do tramwaju. Dojeżdżamy do Cabo da Raco oglądając piękne widoki. Na miejscu wszystko co widzieliśmy na zdjęciach okazuje się prawdą. Latarnia jest malownicza, klify są majestatyczne, a całość niesamowita. Jest też oznaczone smutne miejsce, w którym zginęła pół roku wcześniej para Polaków. Najbardziej na zachód wysunięty przylądek kontynentalnej Europy to także najpiękniejsze miejsce Portugalii.

Autobus, którym przyjechaliśmy jedzie docelowo do Cascais, miasta będącego nadmorską Lanckoroną Lizbony. Piękne małe miasteczko z drogimi restauracjami i sklepami. Dom tutaj to pewnie niezły wydatek. Jest pełno drogich hoteli, ale też malowniczych miejsc. Jesteśmy akurat w porze zachodu słońca, więc robi się naprawdę ładnie. To niestety nasza ostatnia noc tutaj. Zostaje nam pójść do Jumbo i kupić parę piw, wino i dodatkowo ja zaopatrzyłem się w kiełbasę. Poszliśmy nad brzeg i wypiliśmy wino, piwo i zjedliśmy to co mieliśmy. Pogadaliśmy o życiu i o tym, który to nasz nadmorski wieczór i chyba już nie pierwszy, ani nie drugi, a pewnie z siódmy, ósmy. Wróciliśmy piękną nadmorską trasą kolejową, ale z racji nocy i tak nic nie widzieliśmy. Spacerując nocą przez Lizbonę powtórzyliśmy trasę z pierwszego dnia. Wróciłem do hostelu, już nawet nie pamiętam czy wypiłem sobie jakieś piwo czy od razu poszedłem spać.

Czas na powrót

Rano mieliśmy się spotkać, jak dnia poprzedniego, na Rossio. Sławek się trochę spóźnił przez awarię prądu, ja też miałem ochotę nie spieszyć się bardzo i też doszedłem parę minut po czasie. Przeszliśmy przez kilka okolicznych placów. Znaleźliśmy ciekawy park Jardim do Príncipe Real z wielkim drzewem pośrodku rozpościerającym się na średnicę jakichś 25 metrów. Wracając na metro zrobiłem sobie kilka zdjęć z torbą z Biedy. W końcu ojczyzna. Szukałem na gwałt jakichś lodów, ale na złość nic nie było i szczęśliwe zakończenie z Brukseli się tym razem nie powtórzyło. Pojechaliśmy na lotnisko. Tam odprawiłem się od razu na dwa loty Brussels Airlines. Pierwszy do Brukseli, drugi do Warszawy. Dolecieliśmy o czasie, Sławek pojechał na Ryanaira z Charleroi, a ja poczekałem na wieczorny lot do Warszawy. Lot również odbył się Avro, czyli mini jumbo, ale z mniejszą liczbą pasażerów.

W Warszawie miałem wszystko wyliczone co do minuty. Opóźnienie mogłoby zmusić mnie do czekania pięć godzin na dworcu, bo od północy do piątej nie ma żadnego połączenia do Krakowa. Jednak samolot przyleciał wcześniej, a ja miałem aplikację do zamówienia taksówki z kodem na 25 zł i skorzystałem z niej tuż po zetknięciu z ziemią. Typowy Janusz taksówkarz przyjechał po 7 minutach, to akurat tyle ile potrzebowałem na przejście z samolotu do postoju. Wsiadłem i dziesięć minut później byłem na Metro Wilanowska. A tam obraz sodomy i gomorii rodem z Mińska, ale zjadłem na siłę jakiegoś kebaba. O 23:45 odjechał PolskiBus, w którym para idiotów gadała chyba do samego Radomia. Na szczęście męczyłem wielkie słuchawy czołgisty przez całą podróż i przydały się na ostatni jej etap. Około piątej byłem w domu, a o dziewiątej w pracy.

Portugalia to piękny kraj, o czym przekonałem się już w 2010 r. Lizbona, tak jak Porto to miasto, w którym można się zakochać. Madera to z kolei coś czego nigdy wcześniej nie widziałem. Mnóstwo krajobrazów w jednym miejscu. Portugalczycy wydawali dużo pieniędzy w ostatnich dekadach, jednak widać, że nie jest to ten sam model co w Grecji. Budowle z EXPO i Euro nie niszczeją, a są w przystępny sposób wykorzystywane. Film „Lisbon Story” opowiadał o Lizbonie z 1994 roku i było to miejsce bliższe Rumunii. Dwadzieścia lat później od przysłowiowej Rumunii im już daleko.

Może Ci się również spodoba