Zagranicą też jest brzydko
Wpis 30
Trochę zmieniam formułę bloga. Były tu tylko relacje z podróży zapisane dla mnie i potomnych, jednak statystyki mówią, że często na bloga ktoś wchodzi i się zwyczajnie nudzi. Czasem mam jeden post na pół roku przecież więc czemu tu się dziwić? Teraz regularnie będzie tutaj tematyka okołopodróżnicza z przemyceniem własnego światopoglądu i stylu życia.
Na pierwszy ogień idzie tematyka okołopodróżnicza, a nie światopoglądowa. Mianowice śmieci, syf, kiła i mogiła w podrózy. Od paru lat podróżuję i staram się jechać gdziekolwiek, byleby tylko minąć granicę Rzeczypospolitej. Kiedyś jednak nie podróżowałem i podobnie jak wielu, wydawało mi się, że zagranica, szczególnie Europa Zachodnia jest jakąś utopią. Piękną, czystą, oświeconą kwintesencją cywilizacji Zachodu. Tak myślałem do, mniej więcej, roku 2007 r. Fakt, że to już osiem lat mojego podróżowania z wykorzystaniem samolotu. Wtedy, w 2007 r., poleciałem z bratem do Rzymu na weekend. Mimo, że byłem studentem to cały wyjazd zamknął się w weekend i to wielkanocny! Nie pamiętam nawet dlaczego. Natomiast Rzym był tak specyficznym miastem Zachodu, że do tej pory nie zawitałem tam drugi raz. Wcześniej z zachodniej Europy widziałem tylko Wiedeń, który też swoje minusy miał, ale nie aż tak duże. Co jednak było takie w Rzymie, że nie zawitałem do niego po raz drugi od tak dawna, mimo paru możliwości?
Może to dojazd z lotniska pociągiem brudniejszym od standardów polskich kolei? Może to nocleg w zimnym i brudnym campingu pod miastem? Może jednak komunikacja miejska funkcjonująca bez rozkładów jazdy? Pewnie wszystko się złożyła na ogólne podsumowanie miasta i całego Zachodu po części. Wróciłem z przekonaniem, że na Zachodzie w wielu kwestiach może być gorzej niż u nas. Na dworcu kolejowym sprzątaczka zamiecione śmieci zrzucała na tory. Na kilku ulicach w centrum chodniki kończyły się nagle zostawiając nam do wyboru powrót kilkadziesiąt metrów albo przejście ruchliwą jezdnią. Wszędzie gdzie było to możliwe rżnęło się turystów równo. Tu wejście pięć euro, tam dziesięć. Wszystko drogie, a na stacji metra z trzech automatów działał jeden i wielu pasażerów kupowało bilety w kiosku (nie będę rozważał tego czy kioskarz maczał palce w awarii automatów). To była Wielkanoc, więc poszliśmy też do Watykanu (nie, że religijni jesteśmy czy coś, poszliśmy tak zobaczyć po prostu) i było tam z tysiąc krzeseł na pl. Św. Piotra. Ale na drodze do Watykanu było z kilkuset lewych sprzedawców okularów, torebek Versuci, Dolce & Cubana czy Guci. Straż miejska w Nowej Hucie potrafiła przegonić nielegalny handel, a policja w Rzymie nie radziła sobie z setką murzynów w samym centrum miasta? Pytanie to dla mnie i dla wielu pozostaje retoryczne do dziś.
Rzym mnie zawiódł, ale chętnie tam wrócę, z Martyną bo chce. Rok później, też w Wielkanoc polecieliśmy do Paryża. Tam było trochę lepiej. Czyściej, bardziej elegancko. Nabierałem wiary w Zachód. Ale znów nocleg, niby w hotelu, ale jednak trąciło brudem. I potem było trzydzieści innych krajów, a ja dalej nie uważam, że u nas jest gorzej niż na Zachodzie. W Finlandii alkoholizm i śmieci, w Hiszpanii mają manianę i nawet w zimie chodzą na siestę. Niemcy wcale nie są porządni, a Grecy chyba wciąż myślą, że starożytna Grecja nie upadła. Parę przykładów, że w Polsce jest lepiej przedstawiam poniżej.
1) Finlandia. Helsinki o poranku. O 18:00 na ulicach jest więcej pijanych niż trzeźwych (trzeźwi to turyści, a pijani Finowie). Toalety w McD zapobiegawczo zamykają do 8 czy 9 rano, mimo że restauracje są otwarte całą dobę. U nas taki widok jest raz do roku, po Sylwestrze. Finowie śmiecą chyba częściej.
2) Grecja. Ten kraj nie wymaga większego komentarza. Małopolski Dworzec Autobusowy to dla dworca w Atenach niedościgniony wzór porządnej organizacji i wyjścia ku potrzebom pasażera. My jesteśmy jak sushi, oni są jak śledzie w pomidorach za 2,99 zł. Obie to potrawy rybne, jednak po spożyciu jednej mamy w pamięci dobry smak, a po drugiej spory niesmak. Ciekawe, że wydali miliardy na Olimpiadę zamiast na transport. Chociaż po automacie do biletów na dworcu w Patrze, który wyglądał jakby nie działał od lat, myślę, że na transport i tak sporo wydała Unia niż sami Grecy. Tak więc kupicie tam bilet droższy niż wszystkie ceny podane w Internecie. Stanowiska odjazdu będziecie szukać jakieś dziesięć minut. Najciekawsze jednak, że żeby tam trafić możecie się poczuć jak żul stojący po obiad z pomocy społecznej. To tak samo niedostępne miejsce na odludziu, jak punkt Caritasu w Grójcu. Upodlij się, bo nie masz samochodu turysto!
3) Hiszpania. Spośród paru tematów podam jeden: promy do Maroka. Obsługuje je chyba jedna marokańska firma i parę hiszpańskich. Rozkład jest w Internecie, rozkład jest w porcie. Wszystko wydaje się jasne. Tu niespodzianka, bo odbyliśmy dwa rejsy i mieliśmy dwa opóźnienia. I to nie parominutowe. Opóźnienie w liniach Acciona Trasmediterranea sięga czterach godzinach i kasjerka w porcie nie ukrywała, że to standard. Rejs powrotny mieliśmy również opóźniony o dwie godziny, choć był to pierwszy kurs dnia, a my siedzieliśmy w tym czasie na promie, którego albo załoga zapiła, albo liczyła czy jest odpowiednio dużo pasażerów, by opłacało się płynąć. PKSy w Polsce to przy nich mistrzowie punktualności.
4) Niemcy. Berlin to miasto rozrywki, w dodatku biedne pewnie jak na Niemcy, bo częściowo było w NRD. Jednak jest to stolica jednego z najbogatszych krajów na świecie. Co nie znaczy, że nie kupicie tam trawki na stacji metra (nie mam nic przeciw, jednak dzieci pokroju „Dzieci z dworca ZOO” na każdym kroku to przesada), w drodze z metra nie miniecie dwustu prostytutek, w hostelu nie spotkacie ludzi w gorszym stanie niż studenci AGH po zdanej sesji, a na każdym kroku nie spotkacie bazgrołów nie mających nic wspólnego ze sztuką, czy nawet graffiti. w Polsce chyba jednak ktoś z tym walczy, a przynajmniej staram się myśleć, że tak jest.
To tak na ochłodę. Cztery kraje biedniejsze i bogatsze dla przykładu. Kto nie bywa może nie wie, nie pomyśli, że skoro zagranicą wcale w wielu kwestiach nie jest lepiej, to może i prawo nie jest lepsze. Może opieka medyczna jest lepsza, ale edukacja już nie do końca. Może jest dostęp do sklepu w każdej wiosce, ale nie koniecznie można tam kupić chleb inny niż chemiczny tostowy, a przepisy prawne sprawiają, że w nocy o północy zamiast kupić coś w Żabce skazani jesteśmy na podejrzany sklepik u Hindusa, w którym cena zależy od stopnia trzeźwości klienta.
Jeśli nie mija cię więcej ludzi w turbanach i hidżabach od ubranych „zwyczajnie” to znaczy, że wciąż jesteś w Polsce. I nie jestem rasistą. To po prostu nam wyszło na dobre, że byliśmy biedni przez lata i nie borykamy się z wieloma problemami pierwszego świata…
Najnowsze komentarze