Mazury po drugi raz w pandemii
Mazury, Polska | Podróż 82, Wpis 107
Był maj 2021 roku, powoli kończył się drugi lockdown w Polsce i życie wracało do jako takiej normy. Restauracjom i hotelom pozwolono się otworzyć dopiero po długim weekendzie, ale prędko zbliżała się kolejna okazja do wyjazdu, w okolicach święta Bożego Ciała. Na wyjazd zagraniczny ciągle było jednak za wcześnie, gdyż nie mieliśmy pełnej dawki szczepień, a na podróż po Polsce idealnie nadawały się Mazury. Zakochałem się w nich dziewięć miesięcy wcześniej, podczas mojej pierwszej podróży do Krainy Wielkich Jezior.
Zacząłem więc szukać jakiegoś noclegu w przystępnych cenach, co do łatwych nie należało. Większość hoteli w Mikołajkach, Giżycku czy Mrągowie była albo już wyprzedana, albo dostępna za cenę wyjazdu do Egiptu. Rozważałem nawet, by zatrzymać się na Kurpiu, a na Mazury dojeżdżać, ale w końcu przeglądając wszystkie możliwe strony do rezerwacji hoteli znalazłem świetny nocleg w Ełku. Wciąż uważam, że warto przeglądać nie tylko booking.com, bo czasem na mniej popularnych stronach ten sam hotel może być dużo tańszy. I tak trzeciego czerwca wyruszyliśmy na pierwszy od dawna wywczas. To samo zrobiła jakaś połowa ludności Polski.
Podróże po Polsce, czyli zawsze coś ciekawego
Trasa z Krakowa do Ełku to jakieś 550 km i w zależności od warunków na drodze zajmuje sześć do ośmiu godzin. Jako, że był długi weekend, spodziewaliśmy się raczej dłuższego przejazdu. Początkowo nie było tak źle, czego nie można powiedzieć o przeciwnym kierunku. Wydawało się, że cała Warszawa ruszyła w góry, mijaliśmy ogromne korki na odcinku krajowej siódemki, która wciąż nie doczekała się alternatywy w postaci ekspresówki. Za to nam, aż do Warszawy, jechało się bez żadnych problemów i powoli tliła się myśl, że może uwiniemy się w te sześć godzin. Jednak przejazd przez stolicę już nas spowolnił, a droga ekspresowa S8 korkowała się coraz bardziej. I można powiedzieć, że na szczęście.
Google poprowadził nas alternatywną trasą przez Biebrzański Park Narodowy, tzw. Carską Drogą wytyczoną ponad sto lat temu w celach militarnych. Obowiązuje tam ograniczenie prędkości do 50 km/h, gdyż istnieje spora szansa na spotkanie łosia lub innego mieszkańca lasu. Domyślam się, że droga obecnie służy głównie rowerzystom i mieszkańcom okolic. Natomiast tego dnia nawigacja potraktowała ją jako szybszą trasę nie tylko dla nas, co było widać po wzmożonym ruchu. I tu mała dygresja, nie popieram takich rozwiązań i świadomie nigdy tej trasy nigdy bym nie wybrał żeby tylko nią przejechać. Po to są autostrady i ekspresówki żeby skupiać ruch tranzytowy, a nie szukać alternatyw kosztem przyrody czy ludzi mieszkających, przy drogach niedostosowanych do dużego ruchu.
Korzyścią tej trasy były jednak widoki. Widząc rozpościerające się po kres biebrzańskie bagna i wieże widokowe zatrzymaliśmy się na krótki postój. Ostatni raz nad Biebrzą byłem w listopadzie 2011 roku, na kajakach. Zobaczyłem wtedy jedynie okolice rzeki i tylko z poziomu tafli wody. Biebrza jest bardzo malownicza, ale dopiero wyjście na taką wieżę widokową pozwala ogarnąć jak ogromny i dziki jest to obszar. Wszak to największy park narodowy w kraju.
Ełk – największe miasto Mazur
Po tym krótkim postoju, mieliśmy już tylko jakąś godzinę drogi do Ełku. Największego ośrodka miejskiego na Mazurach, ale mniej popularnego wśród turystów niż Giżycko czy Mrągowo. I to nie tylko moje zdanie, lecz wynik analizy ruchu turystycznego przygotowanej przez tamtejszy Urząd Marszałkowski. Ełk ma po prostu mniejszą bazę noclegową, a mimo to tam właśnie udało nam się znaleźć hotel.
Miasto jednak wcale nie jest nieatrakcyjne. Nasz hotel znajdował się przy promenadzie ciągnącej się przez kilka kilometrów wzdłuż brzegu Jeziora Ełckiego. Jeziora większego niż Czos, na którego brzegu leży Mrągowo. Po paru minutach spaceru od hotelu minęliśmy piaszczystą plażę. Kilkanaście minut dalej doszliśmy do wieży widokowej, przez niektórych zwanej Okiem Saurona, przez charakterystyczną, dość nietypową, formę architektoniczną. Spacerując kolejnego dnia trafiliśmy też na Centrum Edukacji Przyrodniczej. Co prawda małe, lecz całkiem ciekawe, z okazami fauny i flory wodnej.
Zaniedbaną atrakcją jest natomiast zamek krzyżacki. Nie tak okazały jak ten w Malborku, a właściwie to jakieś dziesięć razy mniejszy. Ale i tak trochę żal, że jest to niszczejąca ruina. Gdzieś udało mi się wyczytać, że miasto sprzedało teren inwestorowi, który miał zagospodarować zamek na hotel, ale mimo upływu lat nic się tu nie dzieje. Inną kwestią są zniszczenia podczas drugiej wojny światowej. Miasto poważnie ucierpiało przez co dzisiaj sporo zabudowań to PRL-owskie bloki. Tego, w przeciwieństwie do zagospodarowania zamku, nie da się już łatwo odwrócić.
Mimo wszystko widać, że w mieście zaczyna się coś zmieniać na lepsze, przynajmniej pod względem turystyki. Bo o jakości życia mieszkańców trudno mi się wypowiedzieć, ale domyślam się, że odstaje od poziomu życia w Krakowie czy Warszawie. Podczas jednego wieczoru podsłuchaliśmy rozmowę młodych ludzi, z których jeden powiedział, że gdy wrócił po studiach do Ełku to przestał być bezrobotnym, gdy kolega załatwił mu pracę w Biedronce. Stopa bezrobocia w tamtym czasie dla powiatu ełckiego wynosiła 11,3%, gdy dla całego kraju tylko 6%.
O ełckiej gastronomii też mógłbym sporo napisać, jednak nie warto się denerwować. Dodam tylko, że po dwudziestej, nawet w długi weekend, wybór jest dość skromny, gdyż kuchnie zamykają wcześniej, a w jednym miejscu spotkała mnie dość ciekawa historia. Lokal ten według napisu przy wejściu oferował Aperol Spritz, drink który pozytywnie kojarzy mi się z Włoch. Gdy zamówiłem dwa takie drinki, barman się lekko speszył, coś próbował dowiedzieć się od drugiej barmanki, po czym obrócił się i zaczął przeglądać telefon. Po chwili nalał pół kieliszka prosecco, w drugiej kolejności dorzucił lodu i zalał Aperolem. Nie smakowało to nawet w połowie tak jak powinno. Za to duża pochwała należy się dla Warchlak Art Pub i szkoda, że odkryliśmy ten lokal ostatniego wieczoru. Tam barmanka wiedziała dokładnie co robi, a niektórym klientom tworzyła takie arcydzieła, że w ciemno zamawialiśmy „to samo”.
Augustów, czyli krótki rejs nad Rospudę
Jednak nie samym Ełkiem człowiek żyje. Będąc tym razem w bardziej wschodniej części Mazur mieliśmy okazję skoczyć do Augustowa, na krótki rejs po jeziorze Rospuda. Augustów to już nie Mazury, lecz Podlasie, ale jezior też jest tam pod dostatkiem. Wokół miasta jest ich aż siedem.
Godzinny rejs statkiem Żeglugi Augustowskiej kosztował 30 złotych, a jego trasa biegła przez rzekę Nettę oraz jeziora Necko i Rospuda. Co może zaskoczyć najbardziej to sporo dzikich terenów wokół. Słyszałem, że po protestach przy budowie nieszczęsnej obwodnicy Augustowa przez dolinę Rospudy, miejsce to stało się oblegane. Minęło już jednak sporo lat i wygląda, że wciąż jest tam w miarę dziko. Przynajmniej brzegi nie są zastawione hotelami typu resort spa&wellness.
Jeszcze plażing na Śniardwach…
Z Augustowa ruszyliśmy na zachód od Ełku, nad Śniardwy. Chcieliśmy gdzieś poleżeć i popływać, ale mimo sporej wielkości jeziora, to plaż nie jest tam wcale dużo. Znaleźliśmy na mapie maleńką plaże sołecką Dziubiele. To ledwie skrawek brzegu wydarty spod dominacji wodnych zarośli. Żeby tam dojechać trzeba skręcić z drogi krajowej nr 16 i jechać jakieś osiem kilometrów wąską i dziurawą szosą. Na samym końcu nie spodziewaliśmy się nikogo, ale napotkaliśmy już jakąś grillującą parę. Miejsca było jednak sporo, że nikt sobie nie przeszkadzał. Zaskoczyło nas, że Śniardwy nawet kilkanaście metrów od brzegu są bardzo płytkie, więc spokojnie mogliśmy się oddalić i popływać w samotności.
Co do dróg, to w takich miejscach naprawdę ich jakość może zaskoczyć. Zaplanowaliśmy jeszcze krótką wizytę w Mikołajkach, więc nawigacja podpowiedziała nam najkrótszą drogę… przez las. Wąską brukowaną drogą. W wielu miejscach nie dałoby się wyminąć dwóm autom, ale na szczęście nikogo nie spotkaliśmy. Ostatecznie wyjechaliśmy w Mikołajkach, niedaleko parkingu, który znalem z poprzedniego wyjazdu, więc od razu zaparkowałem i ruszyliśmy poszukać jakiejś knajpy. Tym razem w miasteczku było o wiele bardziej tłocznej niż we wrześniu poprzedniego roku.
…i kajaki na Ełckim.
Rejsy rejsami, ale prawdziwą przyjemność w obcowania z rzeką czy jeziorem mam na kajaku. Jeden dzień poświęciliśmy właśnie na kajakowanie po jeziorze Ełckim. W parę godzin żwawi kajakarze, czyli my, są w stanie opłynąć cały akwen. Na wysokości miasta ruch kajaków, łódek, żaglówek czy nawet skuterów bywa spory. My trafiliśmy nawet na dziecięce regaty na mydelniczkach, czyli najmniejszych łodziach klasy Optimist. Natomiast za linią ostatniej miejskiej plaży zaczyna się dzika część jeziora. Cytując pana z wypożyczalni „tam możecie obejrzeć ptactwo”. I miał rację. Tę część porasta sporo traw tworząc zarośnięte wyspy, a przy brzegu gdzieniegdzie spotyka się jedynie domy jednorodzinne.
Mała porada na koniec. Przed wypożyczeniem kajaków zawsze sprawdzamy prognozę pogody. Spodziewaliśmy się deszczu, jednak byliśmy tak blisko miasta, na całkiem wąskim jeziorze, że zdecydowaliśmy się płynąć. W pewnym momencie zastała nas ulewa i przez chwilę udało się przeczekać pod mostem, a następnie, przyodziawszy kurtki przeciwdeszczowe, ruszyliśmy dalej. Pogoda nas nie zaskoczyła, bo byliśmy do niej przygotowani. Gdy zaświeciło słońce ruszyliśmy już na tę dziką część. Był czerwiec, ciepło i po kwadransie wszystko nam tak wyschło, że po ulewie nie było ani śladu.
Oceny
- Ełk 3***
| Na Mazurach byliśmy w dniach 3-6 czerwca 2021 r.
| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia
Najnowsze komentarze