Katania i Palermo w jedną dobę
Sycylia, Włochy| Podróż 90, Wpis 116
Miałem już za sobą kilkanaście wyjazdów do Włoch, ale ciągle brakowało mi pewnego ważnego elementu w tej układance. Otóż nigdy nie byłem na Sycylii. Ta przepiękna wyspa zawsze mi umykała w podróżniczych planach, chociaż raz miałem już nawet kupione bilety do Palermo. Niestety to było w szalonym roku 2020 i bilety zostały anulowane w parę dni po rezerwacji w związku z nowymi ograniczeniami w podróżowaniu po Włoszech. Pandemia powoli mijała, więc pewnego marcowego dnia roku 2022 stwierdziłem, że może jednak uda się wyskoczyć na chwilę do Palermo, czy innej Katanii. Wszak Włochy restrykcje miały już w miarę łagodne i wystarczyło być zaszczepionym, a żadne testy na obecność wirusa nie były potrzebne. Siadłem więc przy laptopie i po paru godzinach szukania i planowania udało się skleić całką fajną podróż. Miałem lecieć do Katanii, a wrócić z Palermo.
Ale żeby nie było tak pięknie…
Wylot do Katanii wypadał na piątek wieczór, a powrót z Palermo zaledwie dobę później. To miała być z założenia krótka podróż, ale dopiero, gdy zacząłem się rozglądać za przejazdami między Katanią a Palermo okazało się, że podróż zajmuje prawie trzy godziny. Może nie było to ogromną komplikacją, ale pojawiło się uczucie, że na tak piękną wyspę poświęcam bardzo mało czasu, a i tak sporo dnia spędzę w autobusie.
Pozostało mi jeszcze zarezerwować nocleg. Jako, że miała to być tylko jedna noc wybór padł na hotel z całodobową recepcją w centrum Katanii. Wolałem dopłacić, byleby nocleg był blisko dworca autobusowego i nie było wielkiego problemu z zameldowaniem. Pozostało mi więc czekać na samolot.
Katania nocą
Gdy wylądowałem w Katanii było już ciemno, ale całkiem ciepło. Jako, że parę tygodni wcześniej rosjanie zaatakowali Ukrainę, lotnisko było gotowe na przyjazd uchodźców. A to jakiś punkt obsługujący Ukraińców, a to komunikaty o pomocy po ukraińsku. Co prawda w samolocie było słychać język ukraiński, ale o pomoc raczej nikt się nie zgłosił.
Na szczęście udało mi się dojechać w miarę sprawnie z lotniska do miasta i znaleźć swój hotel. I tu spotkała mnie niemiła niespodzianka. Zawsze wybieram hotele o konkretnej opinii, przeważnie powyżej 7/10. I ten też taki był. Według serwisu hotels.com, w którym dokonałem rezerwacji, na kilkanaście sprawdzonych opinii średnia ocena wypadała na poziomie 8/10. Wszystko wydawało się więc w porządku. Jednak na początku trudno było mi znaleźć ten „hotel”, który okazał się zajmować tylko piętro w kamienicy, a ta całodobowa recepcja na której mi zależało była, ale człowiek, który w niej siedział ledwo mówił po angielsku, a gdy powiedziałem, że zapłacę kartę skinął jedynie głową i zasugerował, że wchodzi w grę tylko gotówka. Przecież zawsze wybieram hotele z możliwością płatności kartą, więc tu też tak miało być. Nie chciałem tracić czasu, było już po dziesiątej, a na szczęście miałem banknot 50€. Mój nocleg kosztował jednak trochę mniej i tak czekając na resztę Pan z recepcji powiedział, że mogę sobie dobrać napoi z lodówki – colę, czy wodę – bo on nie ma wydać. Serio, ten nocleg nie był najtańszy, sugerowałem się opiniami i lokalizacją, a po powrocie oczywiście dodałem swoją opinię na hotels.com. I sprawa wysokiej ceny dość szybko nabrała nowego światła, bo moja negatywna opinia nigdy się nie ukazała. Hotels.com najwyraźniej pokazywał tylko pozytywne opinie, a te negatywne ukrywał. I tak był to mój ostatni nocleg zarezerwowany za ich pośrednictwem, chociaż wcześniej wiele razy z nich korzystałem, bo ceny mieli korzystniejsze niż na bookingu.
Nie chciałem się jednak irytować i szybko wyszedłem na miasto ciesząc oczy nocną Katanią. Piękne stare miasto, piękne uliczki i ciepłe powietrze nawet o tej porze roku. Tego mi zdecydowanie brakowało po polskiej zimie. Poszukałem jakiejś w miarę dobrej restauracji sugerując się znów opiniami z internetu, ale tym razem się udało. Trafiłem do restauracji, w której jadali lokalni mieszkańcy i zamówiłem jakaś rybę z sosem maślanym z lampką wina. Bardzo smaczne, a i zupełnie już zapomniałem o problemach z hotelem. Poszedłem się przejść jeszcze po mieście, które mimo, że oddalone o setki kilometrów od wojny, pełne było ukraińskich flag i wyrazów wsparcia dla Ukraińców.
Katania rankiem
Następnego dnia brakło mi już czasu na dłuższy spacer, bo musiałem biec na autobus do Palermo. Zjadłem tylko szybko śniadanie, które okazało się dość ubogie jak na ofertę trzygwiazdkowego hotelu. Zupełnie brakowało czegoś na ciepło, jak również warzyw i owoców. Ostatnie śniadanie złożone z sucharów, wędliny i jogurtu pamiętałem z noclegów w hostelach.
Idąc w stronę dworca zajrzałem szybko na jakiś targ, gdzie sprzedawcy oferowali mnóstwo świeżych warzyw, ryb i mięs. Uwielbiam takie miejsca, ale tu nie miałem jednak za dużo czasu i pośpiesznie szedłem w okolicę dworca kolejowego. Początkowo trochę się pogubiłem. Podróżowanie autokarem na Sycylii przypomina bowiem polskie realia i czasem ciężko znaleźć przystanek czy nawet dworzec. Wpierw udałem się do stanowisk odjazdu zlokalizowanych tuż przed dworcem kolejowym. Jednak szybko okazało się, że odjeżdżają stąd tylko autobusy lokalne. Po chwili zauważyłem, że obok na parkingu stoją autokary dalekobieżne, ale był to tylko parking. Po chwili znalazłem biuro, a właściwie taką poczekalnię, zorganizowaną przez przewoźnika, którym miałem jechać. Naprzeciwko niej znajdowały się stanowiska odjazdu. Pomyślałem, ze w końcu jestem we właściwym miejscu. Zbliżał się jednak czas odjazdu mojego autobusu, ale nie widziałem niczego do Palermo. Spytałem w końcu kierowcę jednego z autobusów, czy stąd odjeżdża mój autobus i okazało się, że dworzec, którego szukam jest jeszcze gdzieś indziej – po drugiej stronie ulicy, za wysokim murem. Pobiegłem szybko i okazało się, że autobus do Palermo stoi przy stanowisku, ale nie musiałem się spieszyć, bo kierowca skrupulatnie weryfikował, czy pasażerowie mają założone odpowiednie maseczki. Wtedy we Włoszech trzeba było mieć założoną maskę typu FFP2, a nie zwykłą papierową, więc cała odprawa przebiegała dość wolno.
W końcu Palermo
Gdy wysiadłem w Palermo słońce mocno przygrzało moje nienakryte czoło. Powoli ruszałem na zwiedzanie miasta, praktycznie mi nieznanego. Nie miałem ni to czasu, ni to ochoty na jakieś czytanie przewodników czy – a jakże – blogów podróżniczych. W pewnej chwili przywiodła mnie muzyka i uliczny harmider. Jak na krakowskim Kazimierzu w weekendowe wieczory. Poszedłem w boczną uliczkę i trafiłem na plac, wokół którego rozłożonych było mnóstwo stoisk z jedzeniem i barów z drinkami czy winem. Nie chciałem jeść ulicznego jedzenia, wolałem usiąść na spokojnie. Na szczęście niedaleko znalazłem urokliwą restauracyjkę z przystępnym jedzeniem. To był czas na jakąś lokalną potrawę. Wybrałem typowy dla Sycylii makaron, o jakże pięknej nazwie – pasta alla norma. Czyli danie składające się z makaronu, bakłażana, sera i przypraw. Proste danie, ale jak to we Włoszech, umiejętnie skomponowane.
Ruszyłem w głąb miasta i na każdym krok doznawałem małego zachwytu. Palermo wydawało się o wiele piękniejsze niż Katania. Pełne bardzo starych zabytków, wszechobecnych palm i małych skwerów. Gdy natknąłem się na kościół o specyficznej architekturze, byłem już zupełnie zakochany w Palermo. Kopuły przykrywające świątynię przypominały budowle arabskie. I początkowo myślałem, że to może meczet zamieniony na kościół, lecz potem doszkoliłem się z architektury arabsko-normańskiej. Bo to właśnie jej przedstawicielem jest kościół Santa Maria dell’Ammiraglio, a także parę innych, wpisanych na listę UNESCO, zabytków w Palermo i okolicach.
Miasto mafii i dobrej kuchni
Ostatnie godziny na Sycylii przyszło mi spędzić zwiedzając muzeum mafii. I nie była to żadna laurka dla ludzi, których znamy z „Ojca chrzestnego”, ale przedstawienie dramatu jakim była i jest dla wyspy obecność mafia. Mafii, nie mającej za wiele wspólnego z historią pokazaną w filmach. I tak można zobaczyć zdjęcia ofiar zamachów, głównie policjantów, prokuratorów czy urzędników, którzy przez swoją pracę stali się celami zamachów. Mieszkańcy takiego Palermo przez lata żyli w strachu, bo mafia ofiarami postronnymi się aż tak bardzo nie przejmowała. Do jednych z najbardziej wyrafinowanych zamachów doszło w 1992 r, gdy cosa nostra wysadziła kawałek autostrady niedaleko Palermo, zabijając sędziego Giovanniego Falcone i jego ochraniarzy. Spacerując po Palermo natknąłem się też na tablice upamiętniające ofiary mafijnych zabójstw.
Czując już powoli presję zbliżającego się lotu, musiałem uzupełnić mój żołądek kolejnymi lokalnymi przysmakami. Przysiadłem w małym miejscu niedaleko starego miasta i zamówiłem typową dla tutejszej kuchni ulicznej potrawę. Arancini to kulka ryżu, panierowana i smażona w głębokim tłuszczu. Wyglądało to i smakowało bardzo dobrze, zwłaszcza przy akompaniamencie lokalnego piwa.
Powłóczyłem się jeszcze po mieście, które zdawało się być mocno biedniejsze od reszty Włoch. Czy rozpalone przez bezdomnych ognisko na środku bocznej uliczki powinno kogoś dziwić? W Palermo nie zdziwiło nawet policjantów, którzy grzecznie objechali płonące skrzynki, materace i inne śmieci. Obok w bramie rozłożone były kartony i śpiwory sprawców całego zamieszania.
Spojrzałem ostatni raz na tutejszy brzeg, czując wiatr od morza. Chciałbym tu jeszcze wrócić i pewnie wrócę, na dłużej. Zwłaszcza, że kuchnia jest jedną z najlepszych we Włoszech, a miejsc do zobaczenia mam jeszcze kilka na swojej liście. Przede wszystkim chciałbym wejść na Etnę, a tym razem nie było na to szansy.
Na lotnisku skosztowałem jeszcze jednego sycylijskiego specjału, tym razem słodkiego. Cannoli to rurki z kremem z sera ricotta, często sprzedawane w różnych smakach np. pistacjowym. Chociaż kupiłem jedno cannolo, to smak pozostał mi w pamięci na długo. I po paru miesiącach, gdy zobaczyłem ten deser w Krakowie nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności.
| Na Sycylii byłem w dniach 18-19 marca 2022 r.
| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia
Najnowsze komentarze