Cieszyn na majówkę: jedno miasto, dwa państwa
Cieszyn, Polska | Podróż 63, Wpis 72
No i stało się. Znowu majówkę spędziliśmy w Polsce. Parę lat temu uznaliśmy z Martyną, że krajowe majówki to dobry pomysł. I tak myślelibyśmy dalej, gdyby nie zeszłoroczny wyjazd do Jastrzębiej Góry, gdy temperatura powietrza była bliska zeru. Stwierdziliśmy, że nie ma co ryzykować i za rok pojedziemy tam, gdzie pogoda jest pewniejsza. Niestety, z planowaniem u nas czasem słabo, więc gdy zabraliśmy się za szukanie czegoś na tegoroczny wyjazd było drogo, a w ogóle nie mogliśmy jechać na dłużej. Stanęło więc na wyjeździe z jednym noclegiem. Padło na Cieszyn, miasto ciekawe, bliskie i niedrogie, a pogoda tym razem dopisała.
Cieszyn, coś więcej niż granica
Byłem w Cieszynie kilkukrotnie w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Zawsze jednak był to tylko przystanek w drodze do Czech lub jeszcze dalej. Jeździliśmy tędy z bratem do Pragi, jeszcze przed wejściem do strefy Schengen, przesiadałem się na pociąg podczas mojej krótkiej japońskiej przygody, a z Martyną byliśmy tu tylko raz, w drodze do Ostrawy. Ale nigdy nie przyjechałem specjalnie do Cieszyna, czas to zmienić.
Przyjechaliśmy w porze obiadowej, koło południa w sobotę. Niestety o jakieś pół godziny spóźniłem się, by spróbować słynne cieszyńskie kanapki śledziowe. Robi je tutejsza Powszechna Spółdzielnia Spożywców (z dzieciństwa pamiętam, że skracało się to u nas jako „peezes”) i sprzedaje w punkcie na rynku, który otwarty jest w sobotę do punkt dwunastej. Na szczęście Cieszyn, choć duży nie jest, gastronomię ma świetnie rozwiniętą i zaledwie parę metrów dalej trafiliśmy na świetny bar mleczny Zapiecek. Świetny, bo mieli duży wybór, w tym potraw wegetariańskich, a ceny wciąż typowo barowe. A jedzenie bardzo nam smakowało. Znajduje się on obok Winiarni u Czecha, którą chciałem odwiedzić, lecz była jeszcze zamknięta.
Po obiedzie przyszedł czas na krótki spacer i tu zaskoczenie, bo obok Zapiecka znajduje się Studnia Trzech Braci i tzw. Cieszyńska Wenecja. Chociaż przechodziłem tuż obok podczas każdego pobytu w Cieszynie, nie miałem nawet pojęcia o istnieniu tych rzeczy. To miłe być tak zaskoczonym, ale też wstyd, że nie sprawdziłem nigdy co w tym Cieszynie warto zobaczyć. Z atrakcji znaliśmy głównie Wzgórze Zamkowe ze słynną Rotundą św. Mikołaja (tę z rewersu banknotu 20 zł) i fioletowym jeleniem. No, ale po to przyjechaliśmy, by zobaczyć więcej.
Żydowskie cmentarze
W drodze do hotelu, który oddalony był hektar drogi od centrum, mijaliśmy stary żydowski cmentarz. Widziałem go wcześniej na mapie, więc specjalnie wybrałem trasę przez ul. Hażlaską, ale nie spodziewałem się niczego specjalnego. Kiedyś brałem udział w projekcie Wirtualny Sztetl i ciągnie mnie w takie miejsca, bo choć każdy o nich wie, wyglądają są jakby przysłonięte kurtyną. I tutaj było tak samo. Przy dość ruchliwej ulicy znajduje się spory, zupełnie otwarty cmentarz, nad którym natura bierze powoli górę. Dziesiątki żydowskich nagrobków sprzed wojny, częściowo leżących, częściowo stojących, pokrywają powoli bluszcze i trawy. Za parę lat może być ciężko zobaczyć, że to cmentarza, ale teraz jest naprawdę mistycznie.
Po przeciwnej stronie ulicy, obok garażów i bloków za niedomkniętą bramą znajduje się kolejny taki „tajemniczy ogród”, choć nieco mniejszy i bardziej zadbany. Tabliczka przy wejściu informuje o jego remoncie w 1999 r. sfinansowanym przez dwie osoby z USA. Ten cmentarz dzieli się na dwie części. W pierwszej, bliżej ulicy, jest wykoszona trawa, część nagrobków jeszcze stoi i są nawet czytelne. Druga, za czymś w rodzaju cokołu, jest w totalnej rozsypce. Nawet jeżeli jakiś nagrobek nie jest zarośnięty, kamień uległ takiej erozji, że nie ma na nich praktycznie żadnych napisów. W paru miejscach żyjące jeszcze rodziny powiesiły nowe tablice informujące o pochowanych tu przodkach.
Hotel Orbis, czyli siedziba Art-B
Ulicą Hażlaską doszliśmy na Motelową, to właśnie przy niej znajdował się kiedyś motel, później Hotel Orbis Halny, a obecnie Mercure Cieszyn. Co ciekawego może być w takim hotelu na uboczu? Otóż, na przełomie lat 80. i 90. był to jeden z bardziej luksusowych hoteli na Podbeskidziu. I to właśnie tu ulokowała swoją siedzibę spółka Art-B, znana z ogromnej afery finansowej, która wstrząsnęła nową Polską. Jak można usłyszeć od obsługi hotelu, sytuacje gdy na parkingu lądował śmigłowiec z Bagsikiem czy Gąsiorowskim nikogo nie dziwiły, a luksusowe auta na parkingu były naturalnym elementem krajobrazu, nie to co dzisiejsze Skody i Volkswageny. Każdy myślał, że to po prostu tak wyglądają „biznesmeni”. Był przecież rok 1990.
Dzisiaj plusem hotelu Mercure jest np. darmowa wypożyczalnia rowerów, czy całkiem spore pokoje. Przez sporą odległość od centrum miasta, nocleg tutaj bez samochodu trochę traci sens, chyba że skusimy się niską ceną. My za pokój w okresie długiego weekendu zapłaciliśmy jakieś 130 zł za noc. No i te rowery…
Rowerem do Czech i czeskie rozczarowanie
Wypożyczyliśmy te rowery i od razu pojechaliśmy na czeską stronę, trochę pozwiedzać miasto, bo dotychczas znałem dobrze jedynie drogę od granicy na dworzec. I szczerze Czeski Cieszyn nie ma za wiele do zaoferowania. Poza małym centrum, roztaczają się na obrzeżach osiedla domów i gdzieniegdzie bloków. Pojechaliśmy nad tutejszy zalew, który trochę przypominał nam nasz lokalny Zalew Nowohucki. Odkąd pierwszy raz odwiedziłem Czeski Cieszyn, niewiele się tu zmieniło. Dworzec jest brudniejszy, rynek tak samo pusty, a ulice zapełniają sklepy monopolowe i punkty z automatami do gry. Jedynie kawiarnia NOIVA zmieniła nazwę na tę właściwą AVION, ale o dziwo w weekend jest zamknięta. Ach ci Czesi. U nas weekendy gastronomia ma żniwa, a tam dzień wolny od pracy.
Dla tych, którym kawiarnia AVION nic nie mówi, dodam, że było to popularne miejsce przed II wojną światową, śpiewa o niej też czeski bard Jaromír Nohavica. Parę lat temu kawiarnię reaktywowano, ale okazało się, że nazwę zastrzegł inny przedsiębiorca i kawiarnia funkcjonowała pod nazwą pisaną od tyłu NOIVA. Najwidoczniej udało się dogadać, skoro właściwa nazwa już wróciła.
Rozczarowanie czeską stroną osiągnęło apogeum w niedzielę, gdy przed wyjazdem chcieliśmy zjeść coś czeskiego. Restauracja, w której jedliśmy parę lat temu knedliki, teraz funkcjonowała pod marką browaru Radegast, ale nie przyjmowali tam płatności kartą. Koron nie mieliśmy, złotówek ledwie na powrót do Krakowa, a do bankomatu nie chciało nam się wracać do ojczyzny. Co jak co, ale restauracja nie przyjmująca płatności kartą to rzecz niesłychana. Skończyło się na smażonym serze, ale po polskiej stronie, w restauracji Głęboki Talerz. Było przyjemniej, czyściej i można była płacić jak się chce.
Polski Cieszyn na duży plus
O wiele przyjemniej spędzało nam się czas po polskiej stronie. Na Rynku można spocząć na ławko-huśtawkach otaczających fontannę, a nowy budynek dworca cieszy oko świetną architekturą. Jeszcze parę lat temu dworzec kolejowy był jak dworzec w Kutnie z „Polski” zespołu Kult — „tak brudno i brzydko, że pękają oczy”. Dworca autobusowego nie było od lat, na jego miejscu powstaje dziś centrum handlowe, a autobusy zatrzymywały się na prowizorycznym placu. Dziś mamy wspólną tablicę odjazdów, czyste toalety, przestronne wnętrze i dobrze zorganizowaną przestrzeń. Brawo.
Z gastronomii muszę wspomnieć jeszcze Winowajców. To restauracja przy ul. Srebrnej, niedaleko Rynku. Skupiają się oczywiście na winach, do których można zjeść pizzę, burgery i ciekawe dania główne z często zmienianej karty. My zamówiliśmy też małą degustację win, konkretnie trzech różnych win. Dowiedzieliśmy się paru ciekawostek o winie, zwłaszcza chilijskim. O winie słuchać lubimy, ale bardziej wolimy je pić. Zwłaszcza Martyna.
Piotr od wina woli piwo, a z piwem Cieszyn kojarzy się od dawna. Na Wzgórzu Zamkowym ma swoją siedzibę Browar Zamkowy Cieszyn, który można zwiedzać za jakieś 20 zł. Pierwszy raz mieliśmy okazję zobaczyć proces produkcji piwa i to w otwartych kadziach. Największe zaskoczenie to wiek niektórych sprzętów, gdyż część pamięta jeszcze XIX wiek. Prawdę mówiąc mimo, że browar należy do Grupy Żywiec i nie kojarzy się z małym regionalnym browarem, to wnętrza bynajmniej nie przypominają nowoczesnego przemysłowego zakładu. Od czasów Habsburgów niewiele się tam zmieniło. A produkty? No cóż, Brackie to nie jest szlachetny trunek. Na szczęście od jakiegoś czasu wyczuli spadek popularności piwa typu piwo i zaczęli produkować kilka bardziej wyszukanych typów, a nawet zdobyli za to jakieś nagrody.
Wizytą w browarze kończymy naszą weekendową wizytę w Cieszynie. Polecamy, bo jest ciekawie i niebrzydko.
Oceny
- Cieszyn — 3***
- Browar Zamkowy Cieszyn — 3***
- Czeski Cieszyn — 2**
| Cieszyn odwiedziliśmy w dniach 5-6 maja 2018 r.
O, Cieszyn!
Bardzo fajne miasteczko, jedno z tych które dodają Polsce tyle uroku, obok np. Przemyśla albo Sandomierza. Zdarzyło mi się zatrzymać tam na kilka godzin, specjalnie żeby pozwiedzać, choć to było w drodze do Pragi. Nasz kolega-przewodnik, dobrze przygotowany, pokazał rynek, Rotundę, Wenecję (stąd wiedziałem o niej wcześniej); niestety, to było późnym wieczorem.
A Czeski Cieszyn? No cóż, zapamiętałem go dokładnie tak samo, jak go opisałeś… 🙂
Przemyśl też pamiętam tylko z okoliczności tranzytowych do Lwowa 🙂 W Sandomierzu o dziwo nie byłem. Mam sporo zaległości w tych małych polskich miasteczkach, a poza Małopolską to już w ogóle :/
Dawno w Cieszynie nie byłam 🙂 A w browarze to nigdy, a chętnie bym zwiedziła!