Jesienny weekend w Lombardii
Lombardia, Włochy | Podróż 87, Wpis 114
Lombardia. Chyba jeden z popularniejszych kierunków włoskich wojaży wśród Polaków. To głównie dzięki temu, że do lotniska w Bergamo, a rzadziej na Malpensę, latają tanie linie lotnicze z dziewięciu na czternaście lotnisk w Polsce. Sam byłem w Mediolanie i okolicach już kilka razy. Jednak gdy na jesień 2021 r. postanowiliśmy paczką przyjaciół ruszyć na jakiś wspólny weekendowy wyjazd padło właśnie na Bergamo. Dlaczego? Bo było względnie tanio, lecz nie tylko. Przede wszystkim uznaliśmy, że mimo wielu wizyt ciągle jest tam coś do zobaczenia, nawet jesienią. I nie zawiedliśmy się.
Bergamo
Mieliśmy przylecieć do Bergamo późnym piątkowym wieczorem. Wybraliśmy więc nocleg w centrum miasta, by nie kombinować zbytnio z dojazdami. Bilet na miejski autobus kosztował jakieś dwa euro z centami, więc nie mogliśmy narzekać na dojazd. Szybko dostaliśmy się do centrum Bergamo i już w drodze do hostelu spostrzegliśmy dobrze wyglądającą restaurację. We Włoszech często narzekałem na to, że gastronomia otwiera się bardzo późno (patrz koniec wpisu). Bywa to męczące gdy przylatuje się np. o piętnastej i trzeba czekać kilka godzin by coś zjeść na ciepło. Jednak późne otwarcie oznacza też późne zamknięcie i dzięki temu mogliśmy cieszyć się ciepłą pizzą nawet po dziesiątej wieczorem. Do pizzy weszło też trochę wina. I w ten sposób zaczęła się ta krótka wizyta we Włoszech.
Milano
W sobotę rano ruszyliśmy prosto do Mediolanu. Niestety nie mieliśmy śniadań w hostelu i po około godzinnej podróży pociągiem pierwsze o czym marzyliśmy to siąść gdzieś przy kawie i włoskim słodkim śniadaniu. Byliśmy w okolicy zamku Sforzów, dość popularnym miejscu, więc ze znalezieniem kawiarni nie było problemu. Kawiarnia Patti wyglądała na całkiem drogą, ale ceny we Włoszech, a szczególnie kawy, są często takie same niezależnie od lokalizacji. I tak po skonsumowaniu espresso z ciastkiem mogliśmy ruszyć na oglądanie zamku Sforzów i pobliskiego parku. Byłem tu już jakieś dziesięć lat wcześniej, ale po zmroku. Tym razem mieliśmy okazję wejść na dziedziniec, ale i tak na większe zwiedzanie znów zabrakło czasu i chyba ochoty.
Z parku przeszliśmy w stronę Duomo. Była sobota, około południa, więc przez mediolańskie ulice przewalał się istny tłum mieszkańców i turystów. Na Piazza del Duomo ciężko byłoby szpilkę wcisnąć. Podobnie w pobliskiej Galerii Wiktora Emanuela II, w której postanowiliśmy spróbować prawdziwych włoskich lodów. W lodziarni Amorino podawali je nie na gałki, ale w porcji przypominającej płatki róży w różnych kolorach. Cena nie grała roli. Przecież za lody nie można przepłacić. Zwłaszcza, że był już listopad, a pogoda o dziwo dopisywała.
Po tej słodkiej przyjemności ruszyliśmy niespiesznie w kierunku dworca Milano Centrale. Spacerując mediolańskimi uliczkami, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to ta bogatsza część Włoch. Domy z ogrodami na dachach, piękne samochody, eleganccy ludzie. Takie widoki są w Mediolanie o wiele częstsze niż w miastach południa. No i przede wszystkim nie potykaliśmy się o worki ze śmieciami, co byłoby dość powszechne w Neapolu. Jednak też nie było tutaj tylko różowo – im bliżej dworca tym mijaliśmy więcej bezdomnych, a to na kartonach, a to w namiotach rozłożonych w podcieniach pięknych budowli. Kiedyś miałem okazji spędzić parę godzin w nocy na dworcu Centrale. Było to niezapomniane doświadczenie. Na parę godzin policja zamknęła budynek i pozwalała zostać tylko pasażerom mającym bilety. Natomiast przed samym gmachem, koczowały dziesiątki bezdomnych. W namiotach, na materacach, na posadzce. Niektórzy spali, inni chodzili bez celu. Kontrastowało to z wyglądem tego miejsca za dnia, gdzie jednak większość stanowią turyści i mieszkańcy.
Como
Naszym kolejnym kierunkiem było Como. Miasto leżące nad jeziorem o tej samej nazwie. Też byłem już w tym mieście kilkanaście lat wcześniej, ale na krótko i niewiele pamiętałem. Teraz mieliśmy trochę pozwiedzać i może coś przekąsić. Wsiedliśmy więc do pociągu należącego do Kolei Szwajcarskich, bo Como leży niedaleko granicy ze Szwajcarią i pociągi z Mediolanu przeważnie kończą bieg już poza granicą Unii Europejskiej. Co ciekawe był to jeden z nielicznych pociągów we Włoszech, w którym konduktor sprawdzał bilety. Byłem w tym kraju już kilkanaście razy i zdarzyło mi się to chyba drugi, albo trzeci raz.
Dworzec w Como jest położony niezwykle malowniczo, przy zboczach porośniętych zielenią wzgórz. Jednak gdy z niego wyjdziemy, w parę minut dotrzemy do centrum miasta. Tutaj mieliśmy pewien dylemat – jeść czy nie jeść? Z jednej strony nie była to włoska pora obiadowa, więc otwarte były głównie miejsca dla turystów, z drugiej byliśmy już nieco głodni, a do kolacji w Bergamo zostało sporo czasu. Skończyło się więc na wyborze jednej z turystycznych restauracji. Ja zamówiłem jakieś lekkie panini, ale Adam poszedł w pizzę. I tu zdarzyło się coś co zmieniło moją opinię o włoskiej gastronomii. Zaserwowana pizza okazała się mrożonką odgrzaną w mikrofali! Tak, mówimy o restauracji we Włoszech. Kraju, którego za wiele rzeczy nie trawię, ale za jeszcze więcej kocham, w tym za gastronomię właśnie. I do tej pory nie wyobrażałem sobie, że można zaserwować klientom mrożonkę. No, ale o zgrozo stało się. Chociaż jako okoliczność łagodzącą należy traktować fakt, że byliśmy na północy, gdzie pizza nie była nigdy regionalną potrawą. W Neapolu pewnie za takie rzeczy groziłyby surowe konsekwencje.
Poza tym kulinarnym faux pas, Como nie zawiodło. Pospacerowaliśmy nad jeziorem, obejrzeliśmy przepiękne wille i weszliśmy na pomost, którego nie było jeszcze podczas poprzedniej wizyty. Kilkusetmetrowe molo poprowadziło nas do rzeźby Life Electric upamiętniającej Alessandro Voltę. Ten wybitny naukowiec urodził się i zmarł w Como. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że autorem rzeźby jest Daniel Libeskind, czyli dość znany polsko-amerykański architekt.
Minął nas czas na Como i ruszyliśmy na kolację do Bergamo. Musieliśmy pojechać z powrotem w stronę Mediolanu i w Monzy przesiąść się na pociąg do Bergamo. Wieczorem mieliśmy pójść do znalezionej jeszcze w Krakowie pizzerii z bezglutenową pizzą. Jak się okazało była tak popularna, że gdy przyszliśmy z ulicy ledwo znaleziono nam stolik. Pizza okazało się wyborna, zupełnie nie było czuć, że jest to ciasto z innej mąki. W dodatku serwowano bezglutenowe piwo i desery. Można było też zamówić glutenowe opcje, a dla odróżnienia kelner zmieniał nakrycie przy gościach bezglutenowych. Pizzeria nosi nazwę Byron i znajduje się w raczej nowszej części miasta, niż oblegane przez turystów Stare Miasto. Myślę, że klientelę stanowili głównie mieszkańcy, a nie przyjezdni. Co też dobrze świadczy o tym lokalu.
Bergamo
Został nam ostatni dzień, który postanowiliśmy poświęcić na zwiedzenia samego Bergamo. Chociaż znowu miałem okazję zwiedzać miasto parę lat wcześniej, Adam też już tu bywał, ale nikomu z nas nie przeszkadzało zapuścić się w tutejsze Stare Miasto raz jeszcze. Chociaż gwoli ścisłości nadmienię, że nie jest to Stare Miasto, lecz Górne Miasto (wł. Città Alta) i żeby się tam dostać trzeba pokonać uliczki ze sporym nachylaniem, albo wyjechać kolejką. My zdecydowaliśmy się na spacer, zwłaszcza, że droga prowadziła wzdłuż murów i sprzyjała nam pogoda, dzięki której mogliśmy podziwiać piękną panoramę miasta.
Niedaleko głównego placu, czyli Piazzia Vecchia, zatrzymaliśmy się przy zabytkowym przyrządzie astronomicznym służącym do wyznaczania daty. Nie zwróciłem na niego uwagi podczas poprzedniej wizyty. Poza tym Bergamo pełne jest zabytkowych kościołów i pałaców, a naprawdę z wielu miejsc można podziwiać piękne widoki. Pojechaliśmy też funikularem na jeszcze wyższą część miasta, pod zamek San Vigillio. Ze wzgórza roztaczał się jeszcze piękniejszy widok, gdyż teraz to właśnie Górne Miasto mieliśmy jak na dłoni, górujące nad całą okolicą.
Musieliśmy jeszcze coś zjeść przed lotem i tu spodziewana, choć nielubiana sytuacja, o której pisałem przy okazji pierwszego wieczoru. Trafiliśmy już na porę zamknięcia restauracji i znalezienie czegoś sensownego zajęło nam trochę czasu. W końcu siedliśmy w restauracji serwującej regionalną kuchnię – czyli nie pizzę, lecz głównie jakieś mięsa i makarony. Kosztowało to dość sporo, a wcale nie najedliśmy się jakoś bardzo. Cóż zostaje nam nauczka na przyszłość.
Powrót
I taki to był wyjazd. Krótki lecz miły, bo miło czasem zwolnić, odwiedzić miejsca znane i nieco bardziej się w nie zagłębić, a w dodatku pocieszyć się życiem przed zbliżającą się zimą. Mieliśmy wtedy nadzieję, że uda nam się szybciej ruszyć we wspólnym gronie na kolejną podróż. Parę tygodni później kupiliśmy już bilety do Mołdawii, ale niestety przez inwazję Rosji na Ukrainę zostały odwołane loty do Kiszyniowa i z planów nic nie wyszło.
| W Bergamo, Mediolanie i Como byliśmy w dniach 5-7 listopada 2021 r.
| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia
Najnowsze komentarze