Mazury, czyli jak przez wirusa zrealizowałem dawno odkładane plany

Mazury i Warmia, Polska | Podróż 80, Wpis 103


Nie pamiętam ile to razy miałem się wybrać na Mazury. „Na pewno w tym roku” — powtarzałem sobie, chyba od dekady. Tylko ciągle coś innego było ważniejsze, bardziej dostępne albo ciekawsze. Jednak, gdy w Szczytnie powstał porządny port lotniczy i uruchomiono połączenia bezpośrednie do Krakowa, to czułem, że czas na Mazury w końcu nadszedł.

I tak, gdy wszystkie te Włochy, Egipty czy Portugalie stały się odległe jak RFN za czasów komuny, to ze Sławkiem, z którym to w tym samym roku miałem lecieć na Ukrainę, a może i do Rosji, wpadliśmy na pomysł by polecieć na Mazury. Wtedy jeszcze nie wiedziałem nawet, że będą to ostatnie tygodnie otwartych hoteli w Polsce, a przed nami szykował się jeszcze ostrzejszy i dłuższy lockdawn niż ten na wiosnę 2020 roku. Nieświadomi cieszyliśmy się więc wracającą normalnością.

Olsztyn-Szczytno-Szymany-Mazury Airport

Na początek parę słów o wątku lotniczym. Połączenie z Krakowa na Mazury było jednym z pierwszych, które uruchomiono po wiosennych obostrzeniach, a w dodatku bilet w jedną stronę można było kupić za jakieś 70-120 zł. Co jak na połączeniu LOTu jest bardzo atrakcyjną ceną. I tak, w piątek 11 września pojechaliśmy na lotnisko, trochę zestresowani badaniem temperatury. Bo co, gdyby termometr wskazał za wysoką temperaturę? Będąc w Krakowie i tak jeszcze nie byłoby tak źle, jak znaleźć się na drugim końcu Polski czy Europy bez możliwości powrotu samolotem. Chociaż tym razem w najgorszym wypadku czekałaby mnie podróż pociągiem do Krakowa.

Na kameralnym lotnisku Olsztyn-Mazury, znanym też dawniej jako Szczytno-Szymany, wylądowaliśmy przed jedenastą w nocy. Byliśmy oczywiście ostatnim, jak nie jedynym samolotem tego dnia. A jeszcze kilkanaście lat temu do Szczytna latały samoloty nie tyle z Krakowa, co z bardziej egzotycznych kierunków z Talibami na pokładzie. My zamiast do tajnego więzienia CIA w Starych Kiejkutach mieliśmy jechać do hotelu w Mrągowie. Załatwiliśmy szybko formalności w wypożyczalni aut, gdzie zamiast zamówionego Fiata 500, czekało Renault Megane. Co niby miało być korzyścią, ale ja jednak wolę małe autka, jak nie muszę wozić dużego bagażu.  Ruszyliśmy w ciemne i puste drogi Mazur, mijając wspomniane Stare Kiejkuty z super ściśle tajną bazą wywiadu, żeby po północy dotrzeć do Hotelu Mazuria na jeziorem Czos.

Mazury wojenną ścieżką

Rano ruszyliśmy do Giżycka. Naszym pierwszym celem była twierdza Boyen. To pruska fortyfikacja z XIX wieku, której istnienie najbardziej odznaczyło się w historii podczas I wojny światowej, gdy pruska załoga broniła się przed Rosjanami. W czasie II wojny światowej działał tu jeszcze szpital polowy, a obecnie część budynków zajmują różne firmy, a część niszczeje i pozostaje symbolem dawnych czasów. Dosłownie kilka budowli gruntownie odremontowano i mieszczą wystawy uzbrojenia czy pojazdów. Mam wrażenie, że twierdze w Polsce mają ciężki los, większość obiektów Twierdzy Kraków niszczeje w zapomnieniu, a ta giżycka ma trochę więcej szczęścia i widać, że powoli jakieś prace są tu prowadzone.

Plaża w Giżycku

Jeszcze na chwilę skoczyliśmy zobaczyć samo Giżycko. Bo o jednym z największych miast Mazur wiedziałem niewiele. Oprócz twierdzy ma kilka warty odwiedzenia punktów. Na pierwszy trafiamy przypadkiem, to most obrotowy z XIX wieku. W sezonie często zamykany by przepuścić jachty na kanale giżyckim. Dla kierowców inny most jest dopiero na obwodnicy, na szczęście dla pieszych powstało jeszcze kilka kładek. Natomiast dla miłośników widoków, takich jak my, polecam wieżę ciśnień. To obecnie prywatna wieża, zamieniona w punkt widokowy z gastronomią. Można z niej podziwiać widok na jezioro Niegocin popijając piwo, czy kawę. A co nad samym jeziorem? Jest plaża, molo i port. Chciałoby się posiedzieć przy piwku, z włosami smaganymi wiatrem, no ale mieliśmy auto i kolejne miejsca do zobaczenia.

Wilczy Szaniec, czyli jak Tom Cruise chciał zabić Hitlera

Chyba najbardziej znanym obiektem wojennym na Mazurach jest Wilczy Szaniec. czyli tajna kwatera Hitlera. To miejsce musiało się więc, znaleźć na naszej trasie.

Kompleks Wolfschanze jest ukryty w lesie w miejscowości Gierłoż. To właśnie tutaj, w dniu wizyty Benito Mussoliniego, pułkownik Stauffenberg przy użyciu bomby w teczce przeprowadził zamach na Hitlera. Niestety główny adresat zamachu przeżył, a pułkownika rozstrzelano następnego dnia. O tych wydarzeniach opowiada całkiem dobry film pt. „Walkiria” z Tomem Cruisem w roli płk. Stauffenberga. Dziś w jednym z ocalałych budynków odtworzono miejsce zamachu, a postać pułkownika przedstawiono za pomocą wizerunku Toma Cruise’a właśnie. Trochę mnie to rozbawiło, a gdyby nie barierka chętnie sfotografowałbym się z Tomem z opaską na oku.

Tablica upamiętniające miejsce zamachu na Hitlera

Tom Cruise w sali poświęconej zamachowi

Jednak to nie tylko historia zamachu przyciągnęła nas do odwiedzenia Wilczego Szańca, ale przede wszystkim chęć zobaczenia ogromnych betonowych bunkrów niszczejących dziś w środku mazurskiego lasu. Popękane skorupy, zarośnięte przez mchy i inną roślinność są dziś wymownym symbolem upadku niemieckiej potęgi czasów Hitlera. Od dawna ciekawi mnie wszystko co związane z wojną i jej bezsensownością, a Wilczy Szaniec jest z pewnością jednym z ciekawszych wojennych zabytków, który widziałem. Głównie przez swoją wyjątkowość. Betonowe bunkry są czymś innym niż budowane przez wieki zamki czy forty. I rzadko można zwiedzić jakiś kompleks bunkrów, a obiekty tego typu dopiero zaczynają być otwierane dla zwiedzających.

Technologia budowy bunkrów była wciąż rozwijana podczas wojny. Niektóre bunkry po zbudowaniu nakrywano jeszcze kolejnym betonowym płaszczem. Warunki w środku musiały być bardzo ciężkie. Ciemne, zawilgocone pomieszczenia, bez odpowiedniej wentylacji. Przyzwyczajeni do innych warunków niemieccy dowódcy korzystali z ciężkich schronów tylko w ostateczności, a na co dzień mieli swoje kwatery w schronach z cieńszymi pancerzami. Historia nigdy nie zweryfikowała wytrzymałości tutejszych bunkrów. Ostatecznie zniszczyli je sami Niemcy wycofując się z Mazur przed Armią Czerwoną. Wysadzili je jednak od środka, co i tak dla niektórych bunkrów oznaczało jedynie pęknięcia skorup.

Bunkry w Mamerkach

Niecałe dwadzieścia kilometrów od Wilczego Szańca, znajduje się inny kompleks bunkrów. Nieco mniej popularna Kwatera Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych w Mamerkach. Co ciekawe to właśnie Mamerki zachowały się w całkiem dobrym stanie. W przeciwieństwie do Wilczego Szańca, tego kompleksu wojska niemieckie nie zdążyły wysadzić w powietrze. Nieco dzika, trasa turystyczna wiedzie przez wilgotne podziemne pomieszczenia i wąskie korytarze. Gdzieniegdzie trzeba uważać na głowę, bo w bunkrach bywa naprawdę nisko. Niewiele z tutejszych obiektów było chyba w jakikolwiek sposób odnowionych, więc klimat lat wojennych jest łatwy do wyczucia. Na pewno bardziej niż w ugładzonym i turystycznym Wilczym Szańcu, gdzie większość obiektów jest niedostępna.

Cały kompleks w Mamerkach zajmuje tak wielki obszar, że oprócz biletowanej części jest jeszcze sporo bunkrów dostępnych po drugiej stronie drogi. Można sobie je zwiedzić nieco na dziko, tylko radzę wziąć latarkę i uważać na buty. W bunkrach jest również problem z odpływem i w niektórych zalega spora warstwa wody. Byliśmy też świadkami jak śmiałkowie wychodzili na dach bunkra, jakieś kilka metrów w górę po zardzewiałej drabince. Sami jednak odpuściliśmy taką formę zwiedzania.

Cały teren jest zarządzany przez prywatne osoby i chwała im, że z pasji ogarniają to miejsce. W pewnym czasie podejrzewano, że w Mamerkach składowana jest bursztynowa komnata, ale dokonano stosownych badań i nic nie znaleziono. Oprócz zwiedzania bunkrów jest tu też wystawa broni i zrekonstruowane wnętrze U-Boota. I najciekawsza atrakcja, jaką jest wieża widokowa o wysokości 38 metrów, z której można podziwiać jezioro Mamry. Kilkaset metrów od bunkrów swój początek ma Kanał Mazurski, którym można by dopłynąć do Obwodu Kaliningradzkiego. Bo od granicy z Rosją byliśmy tylko jakieś piętnaście kilometrów. My akurat trafiliśmy tutaj na zachód słońca i na tym zakończyliśmy pierwszy dzień wyjazdu na Mazury.

Wojenne ślady na Mazurach

Oprócz wspomnianych obiektów widzieliśmy też informacje o kilku innych obiektach z czasów II Wojny Światowej. Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie lotniska w Kętrznie, które obsługiwało loty do Wilczego Szańca, czy rezydencji nazistowskich dygnitarzy. Mam jednak nadzieję, że na Mazury teraz będę latał częściej.

Ostatniego dnia odwiedziliśmy jeszcze Muzeum Sprzętu Wojskowego w Mrągowie. To również prywatne muzeum pełne ciężarówek, czołgów i pojazdów opancerzonych. Można tu nawet zobaczyć radiowozy policji, jeszcze nie tak dawno widywane na ulicy, jak popularny Lanos. Dla pasjonatów to na pewno gratka, podobnie jak dla dzieciaków.

W kolejnych dniu skupiliśmy się już na zwiedzaniu tego co w Mazurach najważniejsze, czyli przyrody i jezior.

Oceny

  • Twierdza Boyen 3***
  • Wilczy Szaniec 5*****
  • Mamerki 4****

| Na Mazurach byliśmy w dniach 11-14 września 2020 r.

| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia

Może Ci się również spodoba