Kluż-Napoka, Nicea i jakieś inne miasta

Târgu Mureș i Kluż-Napoka, Rumunia; Bergamo, Włochy; Monako oraz Nicea, Francja | Podróż 49 Wpis 40


Pojechałem w swoją najdłuższą samotną podróż, chociaż było to raptem sześć dni. Wyjazdy samemu wcale nie są takie fajne. Koszty rosną przy rezerwacji hotelu i nie ma też do kogo zagadać. Ale jak się chce zwiedzić dwa nowe kraje za jednym zamachem, planując przy tym dwa noclegi na lotniskach, to czasem nie ma innej możliwości. Pojechałem więc do Rumunii przez Budapeszt, potem do Monako zwiedzając po drodze Bergamo i Niceę, a na koniec wisienką na torcie był przejazd naszym Pendolino!

Czy Rumunia jest Rumunią Europy? Co to w ogóle znaczy? Jest w Polsce stereotyp Rumunii i niestety on czasem się potwierdza. Leciałem do Târgu Mureș samolotem z Budapesztu. Z jednej strony taka trasa może istnieć tam gdzie nie ma dobrych dróg i kolei, z drugiej była to typowo „pracownicza” trasa. Ale nie taka jak loty z Polski na Wyspy czy do Skandynawii, gdzie część pasażerów kupi sobie piwko i kanapkę na pokładzie. To taki lot gdzie wracają ludzie z tobołkami, z handlu, z pracy na budowie. Na Węgrzech wcale nie zarobili kokosów. Terminal więc jest specjalnie oddelegowany do takich lotów. To barak, do którego się idzie na świeżym powietrzu wychodząc z klimatyzowanego terminala dla lepszych kierunków. Samolot też był specyficzny. Brudny i obdarty. Tak, węgierskie linie Wizz mają ten sam stereotyp co my. I nie przeszkadza w tym fakt, że samolot leci do Siedmiogrodu, gdzie mieszka spora mniejszość węgierska. Dobra o stereotypach to tyle przejdźmy do sedna.

20/10/2015 25/10/2015 | Lux Express Wizz Thello PKP Intercity | Hotel Airbnb Hostel |

Târgu Mureș nie dorobiło się jeszcze sensownego transportu publicznego, ale ma już lotnisko. Oprócz taksówek, był jeden mały bus, a w tym samym czasie przyleciał jeszcze lot z Dortmundu. Terminal był tak mały, że pasażerowie obu lotów w większości stali na płycie lotniska czekając na kontrolę paszportową. Dortmund był za mną, dla mnie miejsce w busie jeszcze było. Dojechałem do centrum miasta i miałem ochotę się zakopać w łóżku hotelowym. Zarezerwowałem hotel czterogwiazdkowy na tę noc, bo poprzedniej nocy nie spałem. Zwiedziłem trochę Târgu Mureș i stwierdzam, że niestety niewiele tam jest. Jedyny nowy budynek w centrum to galeria handlowa, w której nawet nie było wielu sieciówek. To jakoś od razu rzuca się w oczy. Było KFC i Carrefour co wystarczyło mi na obiad i zakup piwek do łóżka. Niestety już parę metrów za głównym placem rozpościerają się przedmieścia, pełne domków i ciemnych uliczek. Gdzieś między nimi był mój hotel. Nie było więc przyjemnego spacerowania. W tym mieście nie miałem żadnych planów i niestety nic mnie nie zaskoczyło. Jak by to powiedzieli marketingowcy „nie ma efektu WOW”. Ot, takie ich Skarżysko-Kamienna, tylko z lotniskiem. Może Radom byłby lepszym odpowiednikiem. Przynajmniej się wyspałem i będę to miejsce dobrze wspominał.

Następnego dnia odkryłem mankamenty rumuńskiego transportu publicznego. Dworce autobusowe są prywatne, kolej jeździ dłużej i naokoło, więc utrzymują połączenia tylko dla zasady np. jeden kurs w dziwnych godzinach porannych. Za to dworzec autobusowy, z którego odjeżdżałem był daleko od centrum i nie wyglądał okazale. Był wręcz dziurą w ziemi. Wsiadłem w pierwszy bus, który miał na trasie Kluż-Napokę. W środku było ciasno, a zostało tylko jedno miejsce przy którym facet z siedzenia obok powiesił sobie garnitur. Coś tam pomruczał na zasadzie „czy nie przeszkadza?” i nie czekając na odpowiedź zajął się gapienie w komórkę. Drogi w Rumuni są przeważnie jednojezdniowe, bez obwodnic, dlatego podróż trwa długo. Współczuję ludziom, którzy jadą takim busem na przykład z Jassy, bo właśnie tam początek miał mój kurs.

Kluż-Napoka mnie zaskoczyła. Tutaj coś było. Miasto studenckie pełne restauracji i modnych knajpek. Z dużą liczbą zabytków. Niestety dworzec autobusowy też nie był w centrum więc trochę się przeszedłem po mieście. U nich dopiero budują drogi dla rowerów i jeszcze nie umieją z nich korzystać. Wielu myśli, że to część parkingu. Głuptasy, zupełnie jak nie u nas…

Miałem w Klużu nocleg u gospodyni z Airbnb – to kolejny mój test tego serwisu – i byłem miło zaskoczony. Szwedka, która wynajmowała pokój miała duże mieszkanie w centrum miasta, którego często nie zamykała na klucz. Wszystko było urządzone po szwedzku. W moim pokoju był nawet telewizor i telefon. Trochę pogadałem z nią o Rumunii, Rumunach i co ona tu robi w ogóle? Była tam już pięć lat i wciąż nie przyzwyczaiła się, a pracuje w jakiejś szkole wyższej. Powiedziałem jej, że Rumunia mocno się różni od Polski, czym się trochę zdziwiła. Ale jednak Rynek w Klużu jest jednym wielki skrzyżowaniem szerokich dróg. Plac przed katedrą to z kolei parking. Nie ma tam strefy ograniczonego ruchu i spaceruje się ciężko. To taka Polska sprzed 20 lat.

Szukałem oryginalnego rumuńskiego jedzenia i zawiodłem się. Mamałygo gdzie byłaś? Znalazłem jedną restaurację i niestety był to lokal dla turystów. Byli obok mnie Niemcy i jacyś Anglicy, a w menu kotlet Drakuli. Niestety alternatywą była pizza albo burgery. Zjadłem też popularne u nich precle. Były najbardziej lokalną potrawą.

Kluż-Napoka ma potencjał. Za parę lat może stać się miłym miastem na weekendowe wyjazdy dla Polaków, czy Węgrów, ale też, wraz z rozwojem lotniska, pewnie i dla innych nacji. Wypoczęty po drugiej nocy w miękkiej pościeli wyszedłem na miasto zostawiając otwarte drzwi domostwa. Szwedka mówiła, że sąsiedzi zamkną mieszkanie. Miałem jeszcze jeden punkt przed wyjazdem. Joben Bistro to lokal polecany przez wszystkich. Klużnapokański Piękny Pies. Wszedłem, wypiłem kawę, zjadłem krłasanta i pupy mi nie urwało. Tak się właśnie kończy polecanie lokali. Na prawdę nie było tam nic wyjątkowego. Wystrój miał być czymś ekstra, ale w wielu krakowskich lokalach znalazłby się lepszy. Plus taki, że kawa niedroga. Minus, że wolno tam palić w knajpach.

Pojechałem trolejbusem na lotnisko. Choć po mieście jeżdżą nowe tramwaje z Pesy i autobusy Solarisa, to trolejbusy pamiętają jeszcze czasy Ceaușescu. Jechałem przez przedmieścia przedmieść. Wielkie osiedla i hale elektromontażu, aż w końcu jest. Ostatni przystanek i za drzewkiem pojawiło się lotnisko. Nieduże, nie wyglądające architektonicznie jak znane nam porty, ale przyjemne. Jedyne lotnisko jakie znam, na które dociera trolejbus. Jest reklama LOTu, który za niedługo otwiera połączenia do Warszawy. Rumunia jest Rumunią, stereotyp nie wziął się znikąd, aczkolwiek dla Niemców chyba my jesteśmy odpowiednikiem Rumunii…

Wylądowałem w Bergamo. Choć byłem tu już parę razy, to samo miasto poznałem słabo. Teraz miałem mnóstwo czasu, a bilet 24h na bergamońską komunikację kosztuje tylko 5€, więc zjeździłem je wszerz i wspak, a także wzdłuż. Pojechałem dwoma funikularami – czyli po polsku koleją linowo-terenową. Zobaczyłem piękny widok na miasto, piękne wnętrza kościołów piękne uliczki. Choć był październik to mieli już dekoracje świąteczne. Nie zapomniałem, że mam focha na Włochy i żeby nie dać im zarobić zjadłem cztery hamburgery w McD. Po tej kolacji nocleg na lotnisku. Wygoda i komfort. Wyjazd z Mediolanu do Monako miałem o siódmej, przejazd z lotniska wykupiłem około czwartej. Dziwnym trafem mimo dwóch budzików obudziłem się pięć minut przed odjazdem i ledwo dobiegłem. Na dworcu w Mediolanie boją się zamachów i wejść na peron można tylko z biletem. Podobnie jest w Madrycie. Sam dworzec choć zabytkowy pełen jest reklam w praktycznie każdym zakamarku. Reklam jest zdecydowanie więcej niż ławek.

Mój pociąg nie był zbyt komfortowy, ani nowoczesny. W dodatku miał 70 minut opóźnienia. Francuska załoga od razu poinformowała, że winę za opóźnienie ponoszą Włosi. Mam dostać za to zwrot części ceny za bilet. Takie unijne prawo.

O Monako nie wiedziałem co myśleć, zanim tam przyjechałem. Czy tam jest ładnie? Czy tam jest drogo? Na pierwszy rzut oka rzuca się wykorzystanie terenu do maksimum. Jest mnóstwo tunelów, wiaduktów i dróg, które zawijają się wte i wewte byleby tylko pomieścić najwięcej w granicach księstwa. Jest dużo samochodów, dobrych samochodów, ale też mnóstwo turystów. Łaziłem tam parę godzin i brakowało takich miejsc wyciszenia, gdzie można by sobie w spokoju usiąść i podziwiać ładny widok. Tylko niedaleko lądowiska helikopterów był w miarę przyjemne miejsce. Rosarium Księżnej Grace to coś jak mały ogólnodostępny ogród botaniczny. Tam jest wszystko mocno skondensowane. Stadion wygląda jak blok i stoi tuż obok innych bloków, a zaraz jest centrum handlowe, a dalej sklepy i nabrzeże z lunaparkiem. Jeszcze dalej już tłum ludzi koczuje przy kasynie. Obok jest park zamieniony na centrum handlowe, taki park handlowy gdzie między drzewami kupisz Gucciego czy Armaniego. Musi się tam fajnie żyć jak się jest bogatym, ale dlatego, że można wsiąść na jacht i popłynąć w morze.

Wsiadłem w pociąg do Nicei. Niestety tuż po 17. Nie zdawałem sobie sprawy ilu ludzi pracuje w Monako, a mieszka we Francji. Peron był długi i zatłoczony. W pociągu zdołałem wypatrzyć jakieś miejsce siedzące, akurat większość z pasażerów miała pewnie za sobą pół dnia siedzenia, więc chętnie sobie postali.

Dojechałem do Nicei i… spodobało mi się. Od razu. Głowna ulica bez samochodów, nie ma tłumów, za to wszystko jest zadbane. Ceny w sklepach przyzwoite. Zostawiłem rzeczy w hostelu i od razu poszedłem nad morze. Pięknie. Całości dopełnia sztuka uliczna. Podświetlane rzeźby na placu Masséna, wypielęgnowana zieleń i elegancki tramwaj co jakiś czas przecinający tłum ludzi.

Następnego dnia dalej byłem zauroczony Niceą. Kawkę z krłasantem znalazłem w pierwszej lepszej knajpce za 2€. Nicea to takie miasto, po którym dobrze się chodzi. Jest mnóstwo uliczek, ale też piękne parki, jak ten na Wzgórzu Zamkowym. Była sobota więc mnóstwo ludzi biegało, ćwiczyło sztuki walki, albo spacerowało z pieseł. Co ciekawe na Wzgórzu Zamkowym, zamku nie uświadczysz, za to było mnóstwo zakamarków. Przypadkiem wszedłem w jakieś odnogi głównej ścieżki, gdzie był wodospad rozpryskujący wodę na parę metrów wokół. Miejsce dla idealne dla zakochanych.

Skoro byłem na Lazurowym Wybrzeżu musiałem się wykąpać w morzu. Kupiłem piwo, znalazłem miejsce obok pryszniców i, niestety bez wiatrochronów, rozbiłem swoje plażowisko. W wodzie wytrzymałem łącznie jakieś pięć minut, bo morsem nie jestem. Za to wyschłem szybko przy okazji sącząc sobie piwko. Co było tam dość popularne, a konkretnie jedzenie na plaży. Co krok był jakiś piknik. Zaliczyłem już chyba wszystko co miałem zobaczyć. Wpadłem jeszcze pod hotel Negresco, zobaczyłem kościół obok, w którym był ołtarzyk Jerzego Popiełuszki, i poszedłem szukać czegoś do jedzenia. Niestety godzina piętnasta to taka pora, że można zjeść kanapkę, albo chińczyka. Zrezygnowany zjadłem niestety KFC. Była to najbardziej fast-foodowa podróż ze wszystkich. To jest też duży minus podróżowania samotnie. Nie ma z kim usiąść.

Zadowolony z wizyty w Nicei wsiadłem do pociągu. Moja tradycja zobowiązuje wypić piwo, w każdym odwiedzanym mieście. Dzień wcześniej pominąłem Monako, więc tym razem stojąc na stacji Monaco Monte-Carlo otworzyłem puszeczkę złocistego trunku, by uczcić te odwiedziny. Gdzieś przed północą miałem być w Mediolanie. Niestety tym razem pociąg się nie spóźnił, co by mi akurat pasowało. Miałem bowiem czytać książkę przez jakieś cztery godziny na dworcu, po czym wsiąść do autobusu na lotnisko i samego rano odlecieć do Warszawy. Najgorsza noc roku na takie plany, bowiem była to ostatnia niedziela października, w której zmienia się czas. Godzina dłużej mojej męki.

Przyleciałem do Warszawy i zjadłem Burger Kinga w Złotych Tarasach (tak serio to od ok. 2011 r. prawie za każdym razem jak jestem w Warszawie jadam w tym miejscu). Wsiadłem w Pendolino i w ciszy dojechałem do Krakowa. To była piękna podróż, trochę pokazująca, że zrobiliśmy krok do przodu i jesteśmy trochę inni od Rumunii. Jest porządek, jest obsługa i to od 49 zł. Całkiem przyjemnie. W dodatku po podróży koleją we Włoszech wcale nie powiedziałbym, że jesteśmy też jakoś gorsi od nich. Niestety zapuszczenie wieloletnie kolei robi swoje i zajmie wiele lat by to odbudować. Dojechałem do Krakowa wprost na wybory by zagłosować na odpowiednią partię, ale niestety nie wygrała.

Rumunia nie jest zła, ma potencjał, ale tak jak u nas doskwiera mentalność. Włochy choć bogate, też mają ten sam problem. Na tle tego wszystkiego jednak wizyta w Nicei była mocno budująca. Monako miło było zobaczyć, ale nie chciałbym tam wracać. Za to Rumunię zamierzam zgłębić bardziej, bo to piękny, nieodkryty kraj. I czekam na loty z Krakowa do Nicei. Na weekend idealne.

Może Ci się również spodoba