Czeska wioska, stary młyn i nuda w Brnie

Býkovice i Brno, Czechy | Podróż 70, Wpis 84


To będzie krótki wpis bo i wizyta była krótka, ale skoro w Brnie kupiliśmy magnes na lodówkę to czuję potrzebę by gdzieś tę wizytę odnotować. Za kilkanaście lat ciężko będzie sobie przypomnieć, kiedy to my byliśmy w tym Brnie, z kim i po co.

A byliśmy na przełomie 2018 i 2019 r. spędzać tam uroczego Sylwestra z planszówkami i Becherovką, w towarzystwie Ani i Tomka, z którymi to witaliśmy nowy rok drugi raz z rzędu. Rok wcześniej odwiedziliśmy wieś Gaboltov na Słowacji, niedaleko polskiego Tylicza. Magnesu wówczas nie kupiliśmy, więc i wpisu nie było. a tak na serio to tym razem zobaczyliśmy o wiele więcej, a Brno jest może i nudnym miastem, ale wartym odwiedzenia.

Býkovice, czyli nocleg w starym młynie

Noclegi na Sylwestra w dobrym miejscu i w rozsądnej cenie to rzadkość, dlatego przeszukiwałem mapę na booking.com w promieniu kilkuset kilometrów od Krakowa. I o dziwo znalazłem ciekawy nocleg w starym, zabytkowym młynie w miejscowości Býkovice niedaleko Černej Hory (to tam gdzie jest znany browar), jakieś 25 km od Brna. Nocleg miał oferować śniadanie, basen, masaże i świetną restaurację. I tak ostatecznie było, ale te wszystkie atrakcje były w hotelu oddalonym kilkaset metrów od naszego młyna. Ale jestem daleki od narzekania, bo mieliśmy ten zabytkowy młyn całkowicie dla siebie, a pokoje były urządzone z klasą i z wyjątkową starannością. Wyobraźcie sobie teraz, że dostajecie na czeskiej wsi klucz do starego młyna, w którym macie nocować. Brzmi kusząco. Otworzyliśmy starodawny zamek i weszliśmy do prawdziwego muzeum. Takiego z opisami na tabliczkach, eksponatami o życiu na wsi i sposobach mielenia zboża. W poszukiwaniu naszych pokoi weszliśmy nawet na strych, bo nikt nam nie powiedział, gdzie mamy spać. Aż w końcu znaleźliśmy nasze izby w osobnej części młyna, z wejściem wprost od dziedzińca.

bykovice

Okolica naszego noclegu. Idealna na zabawy z dronem.

Za dnia okolica wydawała się taka swojska. Domy jak w Polsce, niedaleko pasły się owce, które chętnie sfotografowaliśmy i jedynie sprawnie działająca komunikacja publiczna z czystym przystankiem sugerowała, że jesteśmy w innym kraju. Na śniadanie szło się dosłownie dwie minuty, a po śniadaniu czekał na nas basen. Co prawda mały, bo jakiś dziesięciometrowy, ale też mieliśmy go wyłącznie dla siebie.

Restauracja hotelowa oferowała kuchnię czeską, czyli głównie różnego rodzaju gulasze i mięsiwa. Jako, że hotel nazywał się „U Tří volů”, czyli „Pod trzema bykami” to specjalnością restauracji musiała być wołowina, a konkretnie gulasz trzech byków, na który skusiłem się aż dwukrotnie. W czeskiej kuchni wegetarianie zawsze mogą liczyć na smażony ser, ale poza tym niewiele jest opcji bez mięsa.

Nuda w Brnie?

Jest taki czeski film „Nuda w Brnie” z ambitnym polskim tytułem „Sex w Brnie”. Pewnie dystrybutor uznał, że seks się lepiej sprzeda. Brno to drugie co do wielkości czeskie miasto. Miałem już okazję być tam na majówkę 2007 roku, czyli tuzin lat temu. Zapamiętałem z tamtego wyjazdu głównie Willę Tugendhatów, czyli modernistyczny dom zaprojektowanym przez Ludwiga Miesa van der Rohe i wpisany obecnie na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO oraz Zamek Špilberk. Tym razem do Willi się nie wybieraliśmy, za to długo pospacerowaliśmy po Starym Mieście. Pamiętałem fontannę na rynku, która do dziś się nie zmieniła, za to tuż obok powstała nowa atrakcja, czyli zegar astronomiczny. Ten dziwny monument w kształcie… ogórka pewnie ma coś wspólnego z zegarem, ale bez instrukcji użytkowania na niewiele się zda. Pierwszego dnia nie udało nam się dotrzeć za dnia na zamek, za to zjedliśmy obiad w chorwackiej restauracji Adria Rovinj. Takie miłe nawiązanie do naszych rijeckich wakacji.

brno

brno

Rynek w Brnie, czyli Náměstí Svobody (plac Wolności)

Żeby zobaczyć zamek wróciliśmy do Brna następnego dnia. Tym razem zaparkowaliśmy od razu przy wejściu na wzgórze zamkowe i ruszyliśmy na Špilberk mijając po drodze m.in. cerkiew św. Wacława. Cała okolica zamku to jeden wielki park pełen zieleni, a z samych murów można podziwiać panoramę Brna i zrobić sobie zdjęcie np. na armacie. Sam zamek nie jest już jednak jakąś wielką fortyfikacją, a raczej skromną budowlą jakich i u nas można sporo uświadczyć. Tak czy siak, jak ktoś będzie w okolicy polecamy zajrzeć. Zmiany na plus warte odnotowania, to likwidacja parkingu, jaki jeszcze istniał na samym zamku w 2007 r.

Špilberk

Zamek Špilberk

spilberk

Autor na zamku, zdjęcie: Martyna Oczki

Jakieś pół kilometrów od zamku znajduje się kościół św. Jakuba, który jak dowiedzieliśmy się dzień wcześniej „nie jest supermarketem”. Taka zabawna historia, jak to zapytaliśmy się czy za wejście na wieżę kościelną można zapłacić kartą. Bo uwaga, mnie i Martynie udało się spędzić te parę dni bez trzymania w ręki ani korony.  Gdy pan z obsługi usłyszał pytanie o płatność kartą, od razu do stojącej obok pani powiedział z uśmiechem, że „oni chcą płacić krediczką”, jakby płatność kartą w Czechach była czymś niegodziwym, po czym grzecznie wyjaśnił, że to nie jest supermarket. Zapowiada się, że ci państwo będą opowiadać tę historię jeszcze za kilkadziesiąt lat swoim wnukom. o dziwo już w pobliskich katakumbach, które są zarządzane przez miasto, krediczką można było płacić i tego drugiego dnia schodząc z zamku się tam właśnie wybraliśmy. Za 140 koron, czyli jakieś 24 zł można podziwiać czaszki i kości udowe dawnych mieszkańców miasta. Kostnica została otwarta w 2012 r., a odkryto ją zaledwie w 2001 r. Wszystkie kości zostały oczyszczone i ułożone w dekoracyjne wzory. Całość można zwiedzić w dziesięć minut, ale naprawdę warto.

Kostnica św. Jakuba

Kostnica św. Jakuba

Jedyna petarda we wsi

Wróciliśmy do Býkovic, zjedliśmy obiad w hotelowej restauracji — ja oczywiście gulasz — i zaczęliśmy świętowanie Sylwestra. O północy wyszliśmy przed nasz młyn, gdzie jeden z tubylców odpalił dużą petarda i był to chyba jedyny fajerwerk w okolicy. Tradycyjnie spożyliśmy trochę wina musującego, ale tego wieczoru królowała m.in. Becherovka, więc to wino nie wróżyło niczego dobrego i nawet nie skończyliśmy butelki. O poranku ruszyliśmy na śniadanie, które w Nowy Rok serwowali godzinę dłużej niż zwykle, za co obsłudze należy się duża rekomendacja.

Jak było? Bardzo fajnie, przede wszystkim dzięki towarzystwu Ani i Tomka, ale też dobrej lokalizacji. Gdybym szukał czegoś na odpoczynek od zgiełku codzienności, to właśnie takie odludzie z porządnymi udogodnieniami wydaje się idealne. Jest już marzec, więc żeby najbliższego Sylwestra też spędzić w ciekawym miejscu powoli czas zabrać się za jego planowanie.

Oceny

  • Porčův mlýn 3***
  • Brno 2**

| Býkovice i Brno odwiedziliśmy w dniach 29 grudnia 2018-1 stycznia 2019 r.

| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia

Może Ci się również spodoba

3 komentarze

  1. Michał J. pisze:

    Byłem w Brnie w 2012 r. i z tego co pamiętam podobało mi się. Jedyny zgrzyt to była ta Willa Tugendhatów, remontowana wówczas i zasłonięta. Ale np. zamek był spoko, a w którymś kościele blisko niego można było podziwiać mumie mnichów z XVII wieku (no, niecodzienne to było).
    No i widać różnice gospodarcze i kulturowe z Polską: szacunek dla komunikacji publicznej i inne podejście do fajerwerków na Nowy Rok 🙂

    • Piotr Rokita pisze:

      Mam gdzieś nawet zapisane zdjęcia z Willi Tugendhatów, bo byliśmy przed 2010 r. i naprawdę warto to zwiedzić. Rozwiązania, które nawet dziś nie są powszechne. tam zostały zastosowane 90 lat temu. No i wkomponowanie w naturalny krajobraz robiło wrażenie. Dziś niespotykane, zwłaszcza w Krakowie 😉

      Mnichów nie widzieliśmy, ale ta kostnica obok kościoła św. Jakuba też robiła spore wrażenie. Chociaż nie umywa się do takiej kaplicy czaszek jak w Kutnej Horze.

      Co do komunikacji publicznej, to mam wrażenie, że dla przyszłych pokoleń Polaków będzie to coś tak niewiarygodnego jak UFO. Coś co jest powszechne w wielu krajach Europy u nas jest niemożliwe do zrealizowania i dla polityków brzmi jak opowieść w języku staro-cerkiewno-słowiańskim 😉

  2. Plac Wolności prezentuje się całkiem okazale ale faktycznie miasto wydaję się być nieco nudne :c