W Polskę jedziemy: Wrocław i Hydropolis

Wrocław, Polska | Podróż 72, Wpis 90


W zwiedzaniu Polski mam spore zaległości i raczej dużo więcej mam jeszcze do odwiedzenia niż dotychczas udało mi się zobaczyć. Do niektórych miejsc chętnie też wracam, tak jak do Wrocławia — miasta, które leży tylko trzy godziny jazdy od Krakowa, a odwiedziłem je dopiero po raz czwarty, czy piąty.

Podczas ostatniego pobytu we Wrocławiu odwiedziłem Halę Stulecia, tym razem również postanowiłem poświęcić czas na jakąś płatną atrakcję, niż tylko na ogólne włóczenie się po mieście. Kilkukrotnie słyszałem już o Hydropolis, centrum nauki poświęconemu wodzie i właśnie tam udałem się w ten chłodny wiosenny dzień.

Hydropolis — woda jest wszędzie

Hydropolis prowadzone jest przez wrocławskie przedsiębiorstwo wodociągowe, czyli MPWIK i jest swego rodzaju interaktywnym muzeum wody. Obiekt znajduje się jakieś półtora kilometra od wrocławskiego rynku i wygląda z zewnątrz dość niepozornie, gdyż jego większa część zlokalizowana jest w starym podziemnym zbiorniku na wodę. Idąc od tramwaju z ulicy Traugutta udało mi się nawet trochę pobłądzić i dopiero po dłuższej chwili zlokalizowałem budynek z kasą i wejściem do kompleksu. Bilet to wydatek 27 zł, chyba że łapiemy się na jakieś ulgi. Wejście do samego podziemnego centrum ozdabia najdłuższa w Europie drukarka wodna. To taka kurtyna wodna, w której dzięki przerwom w strumieniu wody tworzą się napisy lub kształty. Woda przestaje się lać na wysokości drzwi w momencie, gdy ktoś podchodzi do wejścia. Dalej już pochłania odwiedzających wodna przygoda.

Drukarka wodna w Hydropolis

Zwiedzanie rozpoczyna się od filmu, który przedstawia rolę wody w powstania Ziemi i naszego życia. Czytała oczywiście Krystyna Czubówna. Dalej zaczyna się poznawanie roli wody w salach tematycznych. Na początek ludzka ciekawość, czyli sala o głębinach i eksploracji oceanów. Batyskafy, nurkowanie i modele fauny, którą można spotkać w najgłębszych głębinach. Jeżeli ktoś jest fanem Jacques’a Cousteau, albo chociaż filmu o Steve’ie Zissou to będzie zadowolony. Do jednego z batyskafów można nawet wejść i poczuć się jak odkrywcy głębin, czy James Cameron penetrujący wrak Titanica. Kolejna sala poświęcona jest życiu w oceanach, gdzie można zapoznać się z sytuacją raf koralowych na świecie czy z ewolucją życia w oceanach. Po tej edukacyjnej części przychodzi pora na chwilę relaksu, czyli możliwość odpoczynku wśród lekkiej mgiełki i dorodnych okazów flory lubiących wilgoć — mchu, czy roślinności tropikalnej.

Będąc w Hydropolis można uświadomić sobie, że woda wpływa na praktycznie każdą dziedzinę życia, bo dalsza część muzeum poświęcona jest temu jak człowiek wykorzystuje wodę. Z ciekawostek, które zostały mi w pamięci to rzeźba Dawida wykonana z przeźroczystego plastiku wypełnionego wodą. Poza tym można zobaczyć modele statków z różnych czasów, czy budowli inżynierii wodnej, Wystawę kończy to co dla twórcy Hydropolis, czyli wrocławskich wodociągów, było chyba najłatwiejsze do przygotowania, czyli pokazanie jak funkcjonuje woda w mieście.

Nie będę więcej rozpisywał się o Hydropolis, bo to miejsce najlepiej zobaczyć na własne oczy. Bardzo podobają mi się wszelki centra nauki i cieszy, że współcześnie dzieci zamiast czerpać wiedzę tylko z lekcji i podręczników, mogą coraz więcej zobaczyć i poznać w bardziej interaktywnej formie. Sam takiej możliwości nie miałem, więc do dziś często odwiedzam takie centra nauki, czy muzea historii  naturalnej.

Tramwajem na Manhattan tylko we Wrocławiu

Po wyjściu z Hydropolis postanowiłem poddać się jednej z moich ulubionych czynności — włóczeniu się po mieście. Po drodze do centrum miasta mijałem, jedną z wrocławskich ciekawostek, jaką jest kolej linowa Polinka. W Polsce rzadko koleje linowe powstają poza górami i jedyne, które przychodzą mi do głowy to Elka w Parku Śląskim i kolejka w Gdyni, na Kamienną Górę. Wrocławska Polinka przejeżdża tylko na drugą stronę Odry i służy głównie studentom Politechniki, która ma budynki po obu brzegach rzeki.

Z Polinki ostatecznie nie skorzystałem, ale przeszedłem dalej przez Most Oławski w stronę Placu Wróblewskiego i mając sporo czasu wsiadłem w pierwszy lepszy tramwaj. To kolejna rozrywka, którą często paktuję w obcych miejscach. Tramwaj ruszył w stronę Mostu Grunwaldzkiego, to chyba najbardziej charakterystyczny most w mieście i dowiózł mnie na… Manhattan. Co ciekawe ostatnio widziałem porównania Nowego Jorku do Wrocławia gdzie Most Grunwaldzki porównany jest do Mostu Brooklińskiego. I cóż za zbieg okoliczności, że oba mosty prowadzą wprost na Manhattan. Wrocławski Manhattan, może jest nazwany trochę na wyrost, bo budynki mają tu z piętnaście pięter, ale przecież jeszcze dwadzieścia lat temu były one w skali Polski bardzo wysokie. Za to trzeba przyznać, że architektura jest całkiem ciekawa i nie są to zwykłe bloki typu kostka.

Manhattan

W stronę Odry odwrócone…

To co lubię we Wrocławiu to jego odwrócenie ku rzecze. Wiele miast w Polsce jest odwróconych tyłem do rzeki, a często rzeka wyznacza wręcz koniec miasta. Wrocławskie bulwary Odry od lat pamiętam, że są nie tylko zadbane, ale po prostu żywe. Jest tam też sporo współczesnej sztuki i pięknie zadbana zieleń. Będąc już nad Odrą, obrałem kierunek, który znam i lubię, czyli halę targową. Hale targowe staram się odwiedzać w każdym mieście, a tę wrocławską cenię nie tylko za architekturę, ale i to co oferuje w środku. Kiedyś, w moich biedniejszych czasach, jadłem tam obiady, teraz zobaczyłem, że pojawiły się stoiska z produktami z różnych krajów. Zatrzymałem się przy stoisku portugalskim prowadzonym przez Portugalczyka, który przyjechał do Wrocławia za żoną Polką. Oferował, oprócz produktów delikatesowych, także kawę na miejscu i portugalskie babeczki pastéis de nata. Jako, że sam jestem miłośnikiem Portugalii i właśnie pastéisów, których próbowaliśmy od Porto przez Lizbonę (łącznie z oryginalnymi w Balem), aż po południe kraju w Algarve, nie mogłem sobie odmówić spróbowania tej słodkości. Pogawędziłem trochę z właścicielem, szczególnie o możliwości transportu między naszymi krajami i o tym, jak w ciągu zaledwie kilku lat bezpośredni i tani transport do Portugalii stał się możliwy z kilku lotnisk w Polsce.

Hala targowa we Wrocławiu

Hala targowa we Wrocławiu

Hala Targowa to już początek Starego Miasta, którego zabudowa ucierpiała podczas II Wojny Światowej, a na miejscu zniszczonych kamienic powstawały bloki. Jednak wrocławianie pokazują, że nawet bloki można wkomponować ładnie w miejską przestrzeń. Do dziś na wielu polskich osiedlach królują wszystkie kolory tęczy z jaskrawymi odcieniami włącznie. Natomiast wrocławskie bloki na placu Nowy Targ pokazały, że można remontować z głową i z gustem, a przede wszystkim bez pstrokacizny. Pod tym względem Wrocław przypomniał mi trochę Lipsk, w którym również przedwojenne kamienice sąsiadują z socjalistyczną architekturą blokową.

Nowy Targ… wrocławski Nowy Targ

Synagoga, dwa kościoły i cerkiew

Pewnie każdy blog podróżniczy opisuje wszystkie ważne zabytki wrocławskiego Starego Miasta. Sam byłem tu już kilka razy, więc tym razem zupełnie nie zwróciłem uwagi na zabudowę Rynku, Ostrowa Tumskiego, czy na Halę Stulecia. Patrząc na mapę zainteresowała mnie za to Dzielnica Czterech Świątyń. Nie wiedziałem, ze taka w ogóle istnieje. Co prawda cztery świątynie różnych wyznań obok siebie, to pewnie w skali Europy niezbyt unikalne zjawisko, ale w skali Polski już rzadko można zobaczyć sąsiedztwo synagogi, cerkwi oraz kościołów protestanckiego i katolickiego. Świątynie zobaczyłem tylko z zewnątrz i szału może nie robią, ale podziwiam, że ktoś wpadł na taki pomysł i chce wykorzystać ten potencjał lokalizacji. Za to spacerując po tej okolicy spodobały mi się alejki wzdłuż Fosy Miejskiej. To coś jak krakowskie Planty, ale z ciekiem wodnym pośrodku, przez co dużo przyjemniejsze. Przypadkiem wszedłem też na podwórko pełne staruch neonów, czyli galerię neonów Neonside, gdzie powieszono wiele uratowanych napisów z regionu. W pobliżu wybudowano też całkiem niedawno Narodowe Forum Muzyki, które nieźle wkomponowuje się w otoczenie. Gdy ostatni raz byłem we Wrocławiu to owo forum było wciąż w budowie, a otwarto je w 2015 r. Sporo lat mnie w mieście nie było.

Galeria neonów

Galeria neonów

Kulinarne aspekty pobytu we Wrocławiu zostały zwieńczone wizytą w restauracji Woosabi, która serwuje dania kuchni azjatyckiej. Można tu zjeść np. koreańskie bułki bao (zwane tutaj Bao Buns, ale jakoś dziwi mnie, gdy w Polsce do nazwania koreańskiej potrawy używa się angielskich określeń). Zjedliśmy te bułeczki gotowane na parze i frytki z batatów i byliśmy bardzo zadowoleni, więc jak będziecie w okolicy to polecam na obiad.

Po tej kulinarnej uczcie, ja poszedłem na autobus do Krakowa, a Martyna była wówczas w delegacji i została w mieście na kolejne dni.

Oceny

  • Hydropolis 5*****
  • Hala Targowe we Wrocławiu 4****

| Wrocław odwiedziłem w dniu 28 marca 2019 r.

| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia

Może Ci się również spodoba

2 komentarze

  1. Michał J. pisze:

    Super. Byłem w tym mieście, wstyd się przyznać, w 2009 r. i od tego czasu to tylko przejazdem/przelotem… sporo się tam zmieniło, również na lepsze. (ale wtedy zobaczyłem najważniejsze obiekty!).
    Pamiętam też te wieżowce, lokalsi mówią na nie „ule”, robią wrażenie, c’nie?
    Teraz jak się wjeżdża do Wrocławia, to już z daleka bliskość miasta zwiastuje wieżowiec Sky Tower (b. „oryginalna” nazwa), zwróciłeś na to uwagę? Jak będę kiedyś w tym mieście to wjadę na taras widokowy, przy ładnej pogodzie.

    • Piotr Rokita pisze:

      Ten Sky Tower rzuca się w oczy i może też następnym razem skorzystam z tarasu widokowego. W końcu to jedyne miejsce, w którym nie będzie widać tego budynku na panoramie miasta 🙂 Niezłe miejsce widokowe jest też na dachu Renomy, czyli z parkingu. Widać całe Stare Miasto.