Od Adriatyku po San Marino, czyli wycieczka jak wyjazd za miasto.
Pescara i Rimini, Włochy oraz San Marino | Podróż 85, Wpis 111
Nie jestem dobry w planowaniu wakacji. Wiecie, takich letnich wyjazdów podczas których leży się nad basenem i popija drinki. Chociaż wiem, że taki urlop jest mi potrzebny, bo nie zawsze trzeba zwiedzać tak intensywnie, że po powrocie przydałby się drugi urlop na odpoczynek. Ale jakoś tak, nigdy nie potrafię zaplanować takiego wyjazdu odpowiednio wcześnie, a często korci mnie by zamiast leżeć jednak trochę pozwiedzać. I tak było też w lecie 2021 roku, gdy po kolejnym okresie pandemicznych ograniczeń, w którym dodatkowo zmieniłem pracę, w końcu dotarło do mnie, że bez wypoczynku to ja już dalej nie dam rady.
No, ale gdzie zaplanować wyjazd, no może nie z dnia na dzień, ale z tygodnia na tydzień w środku wakacji, bez wydawania majątku? Jakoś tak się składa, że zawsze tanie bilety można znaleźć do Włoch, a liczba połączeń z Krakowa jest nadzwyczaj obfita. I tak padło na Pescarę, gdzie bilet kosztował jedynie 125 zł. W dodatku z wylotem w piątek przed 20, więc spokojnie mogłem wyruszyć po pracy. Problem jednak pojawił się z noclegami. Otóż w Pescarze nie było nic taniego. Początkowo godzina wydawała mi się zbyt późna by szukać jakiegoś pociągu, ale jednak Włochy potrafią pozytywnie zaskoczyć. Bo w Polsce miałem ostatnio problem by wrócić z Warszawy do Krakowa po dwudziestej. Natomiast w Pescarze było kilka pociągów w środku nocy. Dzięki temu mój obszar poszukiwań tańszego noclegu znacznie się powiększył i tak trafiłem do Rimini. Miasta, które czasem w Internecie nazywane jest „włoskim Mielnem”. Było tam zdecydowanie więcej noclegów niż w Pescarze, a w dodatku mogłem zaliczyć nowy kraj na swojej podróżniczej mapie.
Pescara, krótko lecz treściwie
Przylot do Pescary miałem zaplanowany na wpół do dziesiątej wieczorem, natomiast pociąg do Rimini odjeżdżał po pierwszej w nocy. Miałem więc wyjątkowo dużo czasu, by coś zjeść, napić się, a może nawet trochę pozwiedzać. Lotnisko w Pescarze zlokalizowane jest tylko jakieś cztery kilometry od centrum. Kiedy wyszedłem z terminala i okazało się, że na autobus muszę czekać jakieś czterdzieści minut stwierdziłem, że w tym czasie to już tam dojdę. I tak się przechadzałem niespiesznie po peskarskich przedmieściach, aż ciszę zmąciła głośna muzyka. Ulice centrum miasta zamieniły się w jedną sporą imprezę, gdzie ludzie popijali drinki czy wino, a nawet tańczyli do muzyki różnych artystów. Sam się skusiłem na wino wraz z przepysznym panini.
Chciałem jeszcze zobaczyć co nieco miasta, postanowiłem więc pójść w stronę morza. Na kąpiel może nie była to pora, jednak chciałem w końcu poczuć ten wiatr we włosach. Okazało się, że Pescara to całkiem ładne miasto, w sumie jak większość włoskich. Nad samym wybrzeżem wszedłem na kładkę nad rzeką Pescarą. Połączyła ona nadmorskie bulwary po obu stronach miasta. Ja musiałem jednak iść już powoli na dworzec. Im byłem dalej od plaży, tym ulice stawały się mniej ludne. Był okres pandemiczny, więc by wejść na dworzec Pescara Centrale musiałem okazać bilet i założyć maseczkę. Po pierwszej wsiadłem do pociągu w stronę Rimini. Miałem miejsce w przedziale, ale z powodu pandemii liczba miejsc była ograniczona o połowę, więc naprzeciwko mnie nikt nie siedział. Mogłem więc spokojnie odpocząć przez te dwie godziny.
Rimini, to miasto nigdy nie zasypia
Był środek nocy, a mój hotel od dworca dzieliły jakieś trzy kilometry. O transporcie publicznym mogłem już zapomnieć, ruszyłem więc pieszo. Po chwili trochę żałowałem, że nie sprawdziłem wcześniej czy w Rimini nie działają jakieś wypożyczalnie hulajnóg. Bo otóż działało ich wiele, ale ja nie miałem żadnej aplikacji, dzięki której mógłbym z nich skorzystać. Poszedłem więc w stronę nadmorskiego bulwaru i pomyślałem, że trochę zobaczę miasta nocą. O dziwo, było dość tłoczno i dość głośno. Bary wciąż działały, a ulicami przemykali ludzie na wspomnianych już hulajnogach. Co prawda większość jeżdżących nie wygląda na zbyt trzeźwych, ale po paru minutach miałem już, jako takie, pojęcie jakiego typu miastem jest Rimini. Na szczęście nie miałem zbyt dużych oczekiwań. Mój hotel miał basen i tego mi było potrzeba.
Następnego dnia po śniadaniu, pomyślałem, że nie ma się co spieszyć do San Marino i najpierw muszę poleżeć nad basenem. W końcu miałem długą noc i dotarłem do hotelu dopiero po czwartej. Jakoś koło południa zacząłem sprawdzać jak w ogóle do tego mikropaństwa mam dojechać, ale na szczęście było to dość proste. Autobusy firmy Bonelli odjeżdżały kilka razy dziennie z placu nad samym morzem, jakieś dwadzieścia minut spacerem od hotelu. Gorzej, że najbliższy autobus był dopiero po czternastej. Na miejscu byłbym więcej po piętnastej. Niby mało czasu, ale postanowiłem spróbować. Obawiałem się jedynie, że powrót ostatnim autobusem może być ryzykowny, gdy nie będę miał biletu. Nie wiedziałem jednak, że ta trasa wcale do obleganych nie należy. Na początkowym przystanku oprócz mnie czekała tylko jakaś para emerytów. Ruszyłem więc w tę krótką podróż międzynarodową.
San Marino, kraj mały, ale ciekawy
Autobus swój ostatni przystanek miał na parkingu dla autokarów położonym nieco poniżej głównej bramy do miasta. Oczywiście mowa o starej części miasta, otoczonej jeszcze średniowiecznymi murami. Zanim jednak dojechaliśmy do samej stolicy San Marino, minęliśmy kilka mniejszych miejscowości, a główną drogę otaczały dziesiątki sklepów. Pewnie bardziej nastawionych na Włochów, niż w celu zaspokojenia potrzeb ledwie trzydziestu tysięcy Sanmaryńczyków. Trasa autobusu przebiegała też obok stadionu, na którym kilka razy polska reprezentacja w piłce nożnej miała okazję stracić gola w meczu z San Marino.
Wróćmy jednak do starej części miasta. Przed główną bramą, zwaną bramą św. Franciszka, znajduje się przejście dla pieszych, przez niezbyt ruchliwą drogę. Mimo to ruchem kierowała tam policjantka w eleganckim mundurze. Coś tak myślę, że stoi tam bardziej w celach reprezentacyjnych, niż dla zapewnienia bezpieczeństwa czy płynności ruchu. Zaraz za murami zauważyłem, coś o czym jeszcze niewiele wiedziałem. Na murach wspinało się mnóstwo ludzi. Parę tygodni później sam zacząłem się wspinać i właśnie wtedy dowiedziałem się, że ta odmiana wspinaczki to bouldering. Muszę przyznać, że takie wspinanie po starych murach jest niezwykle widowiskowe i teraz sam bym chętnie tego spróbował. Niestety w Polsce nie widziałem zawodów we wspinaczce na budowle.
Trzy wieże, czyli zdobywam najwyższy punkt kraju
San Marino słynie ze swoich trzech wież. Noszą one nazwy Guaita, Cesta i Montale. Chociaż w trakcie zwiedzania częściej spotkałem się po prostu z oznaczeniem pierwsza, druga i trzecia. Początkowo miałem wyjść tylko na drugą wieżę. Stoi bowiem ona na wierzchołku Monte Titano, czyli jest najwyższym punktem San Marino zaliczanym do Korony Gór Europy. Jak się jednak okazało bilety na atrakcje w San Marino sprzedawane są w pakietach i można kupić bilet na minimum dwa obiekty. Na drugie wejście mogłem wybrać jakieś muzeum lub pierwszą wieżę, co też zrobiłem. Nadmienię tylko, że trzecia wieża nie jest otwarta do zwiedzenia, chociaż można do niej dojść leśną ścieżką. Jest ona bowiem nieco oddalona od miejskich zabudowań. Zwiedziłem więc dwie wieże, chociaż obie oferują niewiele więcej niż sam widok. W jednej z wież była dodatkowo wystawa z bronią, zbrojami i innymi pamiątkami z historii San Marino. Ot, taka jak w każdym zamku w Polsce.
Przyznam, że kraj nie jest duży, ale jak początkowo zastanawiałem się którym autobusem wrócić do Rimini, czy tym o siedemnastej, czy może o dziewiętnastej. Tak, po około godzinie pobytu byłem już po dłuższym spacerze i wizycie w dwóch wieżach. Siadłem jeszcze w restauracji z widokiem na Adriatyk i wypiłem sanmaryńskie piwo. Wciąż zostały mi z dwa kwadranse do odjazdu najbliższego autobusu, lub dwie i pół godziny do ostatniego. Mogłem jeszcze obejść tę leśną część zboczy Monte Titano i może coś zjeść, ale w sumie stwierdziłem, że jestem już po prostu trochę zmęczony.
Rimini, może Mielno, ale czy to coś złego?
Wróciłem więc do Rimini i poszedłem jeszcze na plażę, no bo jak to tak nie popływać w Adriatyku. Dopiero wracając przyszło mi do głowy by coś zjeść. Początkowo chciałem usiąść w pizzerii położonej obok mojego hotelu, ale zauważyłem, że rodzina przede mną zamawia pizzę, ale na wynos. Też pomyślałem, że po co mam siedzieć gdzieś przy ulicy, skoro mogę się raczyć pizzą na balkonie z widokiem na Adriatyk…
Następnego dnia wsiadłem w autobus na dworzec, a następnie pociągiem pojechałem do Florencji. Tan krótki pobyt w Rimini pozwala mi tylko na pobieżną ocenę. Więc czy Rimini, to włoskie Mielno? Tak się złożyła, że dwa miesiące wcześniej byłem akurat w Mielnie i może to prawda, że oba miasta coś łączy. Oczywiście oba są w wakacje oblegane, pełne tymczasowych lokali, które nie do końca słynną z dobrej i jakościowej kuchni, a na ulicach roi się od straganów z pompowanymi flamingami. W Rimini przykładowo spotkałem chyba największe nagromadzenie punktów z kebabem w całych Włoszech. W Mielnie, kuchnia typu niezdrowo i szybko, też była bardzo popularna. No cóż Włochy nie zawsze muszą być takie wykwintne, jak okolice Duomo w Mediolanie. I chyba nie ma w tym nic złego, to po prostu kraj, w którym żyją różni ludzie, lubiący różne rzeczy.
| W Pescarze, Rimini i San Marino byłem w dniach 30 lipca – 1 sierpnia 2021 r.
| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia
Najnowsze komentarze