Trani, takie przeurocze miasto w Apulii

Trani, Włochy | Podróż 74, Wpis 92


Mój roczny kurs programowania dobiegał powoli końca i zbliżał się ostatni wolny weekend przed miesięcznym blokiem zajęć. Pomyślałem, że przyda się wówczas lekkie podładowanie baterii w jakimś ciepłym, przyjemnym miejscu. Tak się złożyło, że w tym czasie linie Wizz zaczynały latać z Krakowa, co ucieszyło mnie, gdyż mogłem w końcu wykorzystywać zbierane od lat punkty na loty z mojego miasta. Jedną z nowych tras było połączenie do Bari, miasta w Apulii, które już kiedyś odwiedziłem ze Sławkiem podczas japońskiego wyjazdu. Wspominałem ten region bardzo pozytywnie, terminy lotów ułożyły się wręcz idealnie, a pogoda zapowiadała się wyśmienicie.

trani

Pozostała tylko kwestia wybrania miejscowości na nocleg, początkowo myśleliśmy o samym Bari, ale ceny były dość wysokie, a i plaża nie najpiękniejsza. W okolicy jest jeszcze bardzo popularna miejscowość Polignano a Mare, czy większe Monopoli (w którym to był Adam z Naparzam w Świat), ale tam również ciężko było o dobry i tani nocleg. Poszukałem więc czegoś mniej oczywistego. Zacząłem sprawdzać co oferują miejscowości na północny-zachód od Bari. Zatrzymałem się przy Trani, które w polskich blogach było opisane tylko kilkukrotnie, ale zawsze bardzo pozytywnie. Zdjęcia z Trani wpadły mi w oko, a i plaże wokół były całkiem niezłe. To musiało być to. W dodatku noclegi ze śniadaniem można było znaleźć w kwocie do 200 zł. To jest limit, który narzuciliśmy sobie wiele lat temu i ciągle w większości przypadków udaje nam się coś przyzwoitego znaleźć w tej cenie.

Aperol Spritz po raz pierwszy

Przylecieliśmy do Aeroporto di Puglia, skąd zapchanym autobusem miejskim dotarliśmy do Bari. Mieliśmy jeszcze jakąś godzinę do odjazdu pociągu w stronę Trani, więc usiedliśmy w okolicach dworca na mały Aperol Spritz. Nigdy nie piłem tego drinka, ale uznaliśmy, że to idealny napój na rozpoczęcie naszego trzydniowego dolce vita. I to dosłownie dolce, bo Aperol Spritz jest bardzo słodki, a oboje nie przepadamy za słodyczą w alkoholu. Jednak na wakacjach zawsze próbujemy lokalnych smaków. Sącząc drinka przy głównej ulicy handlowej — Via Sparano da Bari — ucieszyłem się, że nie zostaliśmy w tym mieście na dłużej. Jest ono zbyt duże na taki luźny wypoczynek jaki mieliśmy w planach.

bari

Bari, plac przed dworcem

Skończyliśmy drinki i za parę minut zjawił się nasz pociąg. Dojechaliśmy do Trani w 40 minut. I tu od razu lekkie, choć całkiem pozytywne zdziwienie, miasto wcale nie było aż tak małe jak myślałem, ale oczywiście o wiele mniejsze od wspomnianego Bari. Główna część zamyka się co prawda na obszarze około 1,5 km na 700 m, ale pod kątem ludności w Trani mieszka ponad 50 tysięcy osób. Dzięki tamu jest tu miejski charakter, ale w mikro skali. Z naszego Bed and Breakfast Torrente Antico mieliśmy jakieś trzy minuty spacerem do mariny i strefy restauracji. Do głównego placu było około minuty, a do zamku doszliśmy w mniej niż 10 minut. Taki jest właśnie urok małych miast, że wszędzie jest blisko.

Powrót do neapolitańskich smaków w Trani

Pojawiliśmy się w Trani późnym popołudniem. Głodni, bo jedliśmy tylko śniadanie. Ale Włochy to kraj z zasadami i tu nie ma znaczenia, że ktoś chce zjeść pizzę o 17 czy 18. Restauracje otwierają się przeważnie o 19, niektóre pół godziny wcześniej. No i tak łaziliśmy po mieście oglądając szykujące się dopiero do otwarcia pizzerie, aż trafiliśmy do restauracji Scugniz, certyfikowanego lokalu z pizzą neapolitańską. Nie spodziewaliśmy się tego w Apulii, ale skoro w Krakowie już mamy pizzerię Nolio z takim samym certyfikatem Stowarzyszenia Prawdziwej Pizzy Neapolitańskiej, to czemu nie tutaj. Było nieco drożej niż w innych miejscach, ale i tak ceny były bardzo przystępne. Za dwie pizze i wino zapłaciliśmy 28 €.

trani bazylika

Po kolacji przeszliśmy się jeszcze po nocnym Trani i muszę przyznać, ze jest to bardzo urocze miasto. W sobotnie wieczory zjeżdża się tu sporo ludzi z okolicy i w tych małych uliczkach robią się gigantyczne korki. Oczywiście tak mały obszar nie jest w stanie pomieścić wszystkich chcących tu zostawić auto, więc ustawiają się kolejki aut oczekujących przy wjazdach na każdy placyk z miejscami parkingowymi. Zakorkowane urocze miasteczka to moim zdaniem taki sam symbol Włoch, jak pizza czy espresso wypijane przy barze. Chociaż Trani wygląda na bardzo turystyczną miejscowość, jest tam nawet diabelski młyn, to mieliśmy wrażenie, że przyjeżdżają tu głównie Włosi. To zdecydowanie wpływa pozytywnie na charakter tego miasta.

Plażowe odpoczywanie, wieczorne delektowanie

Następnego dnia mieliśmy dobrze sprecyzowany plan. Po zjedzeniu śniadania, które nasze b&b oferowało na talon w pobliskiej kawiarni, mieliśmy iść na plaże. Najlepsza, piaszczysta i szeroka, plaża znajduje się w Lido Colonna jakieś dwa kilometry od miasta. Idzie się wygodnym traktem, z którego można podziwiać skaliste brzegi Adriatyku. Plaża okazała się całkiem przyjemna, bez natrętnej muzyki z baru, setek sprzedawców dmuchanych delfinów i nadmiernego tłoku. Odbywały się za to za zawody w triathlonie, które to może nieco przeszkadzały, ale nas chyba bardziej ciekawiły.

triathlon trani

Zawody w triathlonie na plaży w Trani

trani

Wieczory zawsze spędzaliśmy w ten sam sposób, czyli najpierw kolacja, a potem spacer po nocnym Trani. Drugiej, niedzielnej nocy, również był w miasteczku tłum, chociaż nie było już takich korków. Wybraliśmy się do głównego parku, ulokowanego na cyplu przy wschodnim brzegu basenu portowego. Byliśmy zauroczeni odbywającymi się w nim potańcówkami. Tańczono tango, a wielu tancerzy miało do tego stosowne obuwie. Nie byli więc to przypadkowi spacerowicze. Wkoło ustawił się tłum podziwiających i oklaskujących, bo tango to przecież nie jest łatwy taniec. Taki klimat to właśnie prawdziwe Włochy. Mam wrażenie, że w małych polskich miastach życie zamiera wraz ze zmierzchem, a i w ciągu dnia niewiele się dzieje. We Włoszech jest pod tym względem zupełnie inaczej.

Trani, wcale nie takie małe włoskie miasteczko

Ostatniego dnia byliśmy już trochę przypieczeni od plażowania i postanowiliśmy trochę zwiedzić miasto za dnia. Zobaczyliśmy zamek, ale tylko z zewnątrz, oraz dominującą w krajobrazie miasta Bazylikę św. Mikołaja Pielgrzyma. Budynek z piaskowca stoi na pustym placu przy samym brzegu morza. Wieńczy on widok na port, a w nocy oświetlony jasnym światłem jest najbardziej charakterystycznym punktem panoramy miasta. Tuż obok, na molo stoi wspomniany już diabelski młyn. Dalej krocząc wąskimi uliczkami Trani odkryliśmy jego ogrom, jak na tak małe miasto. Na tym obszarze zaledwie kilometra kwadratowo jest kilka pięknie położonych i nieco ukrytych placów miejskich, kilkanaście wąskich uliczek, typowych dla włoskich miast i mnóstwo zakrętów, które sprawiają, że łatwo tam się zgubić. Po już prawie kilkunastu pobytach we Włoszech doszedłem w końcu do wniosku, że to nie duże miasta jak Mediolan, Neapol czy nawet Rzym ciągnę mnie tu z powrotem, ale właśnie te małe miasta. Parafrazując pewnego polskiego poetę — kocham małe miasteczka… ale te włoskie.

trani

trani

trani

trani

Tego dnia zostało nam jeszcze trochę czasu na krótkie plażowanko, ale już nie na tyle by się spalić, czy nawet spocić. Był poniedziałek, więc o wiele mniej osób wylegiwało się na ciepłym piasku. W drodze na plaże zatrzymaliśmy się jeszcze w jednym z licznych barów plażowych na panini i kolejny Aperol Spritz. W końcu trzeba korzystać z wakacji. Wieczorem po raz drugi poszliśmy do polecanej przez właścicielkę naszego noclegu pizzerii Al Covo Delle Chiacchiere. I wbrew pozorom nie było to jakieś miejsce typowe dla turystów z zawyżonymi cenami, czy jak w Neapolu z ukrytymi cenami napojów. Włosi robili tam spotkania rodzinne, ceny były przystępne, a jedzenie dobre, a w dodatku stoliki rozstawiono w uroczym zaułku z widokiem na morze.

Czas pożegnać Apulię

Była to nasza ostatnia noc w Trani, więc tradycyjnie wypiliśmy coś na pożegnanie, siedząc na brzegu morza. W tym przypadku było to piwo na falochronie, wśród lokalnej młodzieży, która również spotykała się tu na picie piwa bądź wina. Mieliśmy piękny widok na oświetloną bazylikę i diabelski młyn, a wiatr i szum morza zagłuszały dźwięki miasta, dzięki czemu czuliśmy się jakby w oddali, chociaż sam falochron miał tylko dwieście metrów.

bari

Bari, Piazza del Ferrarese

Następnego dnia ruszyliśmy rano do Bari, pospacerować jeszcze po tej starszej części. Kojarzyłem nieco z mojego poprzedniego wyjazdu, między innymi to, że wokół Starego Miasta można przejść wytyczonym traktem na murach miejskich. Poza tym starczyło nam czasu jedynie na znalezienie czegoś do jedzenia, wszak parogodzinna podróż przed nami, oraz degustowanie się lodami. Nie chcę tu oceniać Bari, za to mogę śmiało polecić Trani jako dobre miejsce na pobyt w Apulii. Jest tam bardzo włosko, przyjemnie i nieprzytłaczająco.

bari gelato

Pożegnalne lody w Bari

Oceny

  • Trani 4****

| Trani i Apulię odwiedziliśmy w dniach 8-11 czerwca 2019 r.

| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia

Może Ci się również spodoba

2 komentarze

  1. Michał J. pisze:

    No i takie wpisy lubię: miejsce, o którym nie słyszałem wcześniej.