Projekt Polska #1: Początek Polski, początek roku

Władysławowo, Polska | Podróż 50 Wpis 42


Polska, Słowianie, Europa Środkowa. Nie jest to podróżnicza wersja słynnego Bóg, Honor, Ojczyzna, ale moje postanowienie noworoczne na najbliższe lata. Choć plan powstał w październiku zeszłego roku, a początek realizacji miał być dopiero za parę miesięcy, to brak planów sylwestrowych sprawił, że Projekt Polska stał się wcześniakiem. Pojechaliśmy na jedną z tańszych opcji sylwestrowych dostępnych z dnia na dzień, do Władysławowa. Tym samym rozpoczęliśmy dogłębne zwiedzanie tego co bliskie.Hotel w Katowicach za 39 zł na dwoje, pociąg Katowice-Gdynia za 50 zł i powrót samolotem Gdańsk-Kraków za 39 zł. Koszty dość niskie jak na dystans podobny do tego, który od Krakowa dzieli Serbia, Chorwacja czy Słowenia. Straszne są granice krajów i koszty podróży, które rosną nie ze względu na odległość ale liczbę przekraczanych kresek na mapie. Wracając jednak do meritum Władysławowo okazało się dobrą opcją. Również dlatego, że wizytę nad morzem zimą mam na swojej liście stu rzeczy do zrobienia. Udało się więc tę pozycję skreślić. Przyznam, że całą wizytą bylem zaskoczony pozytywnie. Nadbałtyckie miejscowości są o wiele piękniejsze zimą niż latem. w dzieciństwie jeździliśmy co rok nad polskie morze. Miałem go tak dość, że w dorosłym życiu przyjechałem nad Bałtyk tylko kilka razy. Dziś wiem, że najlepsza pora na ten region kraju to właśnie zima. Mało ludzi, surowy klimat, brak tandetnych stoisk i parawanów na plaży.

29/12/2015 03/01/2016 | PKP Intercity Ryanair | Hotel Apartamenty |

Spędziliśmy we Władysławowie cztery noce i jedną na początku w Katowicach. Miło było po roku zajrzeć do hotelu ibis budget (Notka: Kato) i znów zwiedzić stolicę Górnego Śląska. Koniecznie musimy tam zawitać latem. Ale to nie o tym, nie o tym. Do Gdyni jechaliśmy Flirtem, czyli nowym nabytkiem PKP Intercity, więc to będą dwa zdania dla fanów kolei. Pociąg mnie trochę zawiódł. Był szybki i wygodny, ale po dwóch tygodniach eksploatacji nie działały dwie toalety (akurat w naszym wagonie), a jedno siedzenie było popruto. To już dla wtajemniczonych: jakim cudem w polskim pociągu wyprodukowanym w Polsce są gniazdka schuko? Znów ktoś czegoś nie dopilnował. Poza tym miło, że w pociągu tej klasy jest WARS z możliwością płatności kartą. Pierwszy raz zjadłem ich jajecznicę i muszę przyznać, że smaczna. Koniec fragmentu dla fanów kolei. We Władysławowie wynajęliśmy pokój w Willi Laff. Pokój z wielkim telewizorem, lodówką i wygodnym łóżkiem. Wyszło nawet nie drogo, za to bardzo wygodnie. Na plażę czy do centrum było piętnaście minut spacerem. Pierwszego dnia po całym dniu podróży dostaliśmy pizzę w gratisie. Na Pomorzu są bardzo mili ludzie.

W Sylwestra mieliśmy plan wyjść na plażę, kupić ruskie szampany, coś zjeść, spożyć w pokoju trochę alkoholu i o północy być z powrotem na plaży. i to właśnie się udało. Pierwszy raz miałem okazję stąpać po zamrożonym piasku właśnie 31 grudnia 2015 r. Wiatr na plaży był nieznośny. Wyszliśmy na sam koniec portowego molo, gdzie wiatr był jeszcze silniejszy, a widok umilały zamarznięte falochrony. Ręka wyciągnięta do robienia zdjęć o mało mi nie odmarzła. Wróciliśmy więc szybko do miasta, po drodze mijając bezpańskiego kota, któremu ten wiatr był nie w strach. Nawet nie uciekał i dał się głaskać. Oferta gastronomiczna Władysławowa w ziemie to kilka restauracji. Wszędzie królował schabowy, gdzieniegdzie była pizza. Niestety wystrój był bardziej dyskotekowy niż restauracyjny, a jedzenie zjadliwe, ale nie wykwintne. Spożyliśmy alkohol i wpół do północy wyszliśmy na plażę. Nigdy nie rozumiałem czemu ludzie odpalają petardy w dzień, na osiedlach i na długo przed Sylwestrem. Takich właśnie niezrozumiałych matołków spotkaliśmy po drodze. Dość mocno podchmielona grupa młodzieży szła na plażę rzucając petardy hukowe pod nogi swoich koleżanek. Radość sprawiało to rzucającym, obrzucanym już nie. My petard nie mieliśmy, lecz tylko zimne ognie. Na plaży panował mrok. Nie było nic widać do momentu aż niebo rozświetliło się od fajerwerków. Mróz przestał nam doskwierać. Otworzyłem szampana, który nie wystrzelił, choć właśnie po to go wstrząsnąłem. „Dziadowski ruski szampana za piątaka” pomyślałem. Było naprawdę pięknie i choć ludzi było sporo niczym nie przypomina to okropnego tłumu z Rynku Głównego. Każdy miał tyle wolnej przestrzeni wokół siebie ile chciał.

Pierwszego stycznia jeździła tylko jedna linia Pomorskiej Komunikacji Samochodowej. Na szczęście była to linia jadąca z Władysławowa na Rozewie, a właśnie tam chcieliśmy jechać. Nie nastawialiśmy się na zwiedzanie latarni morskiej o tej porze roku, ale miłym zaskoczeniem był fakt, że jednak ją otworzono. Weszliśmy dwadzieścia minut przed zamknięciem. Byłem tam w latach dziewięćdziesiątych. Widoku nie pamiętam, bo wszędzie były podobne – las, las, morze, las – ale wystarczyła mi sama frajda zobaczenia lampy i wspięcia się po schodkach. Nigdy wcześniej nie schodziłem na Rozewiu nad samo morze, by teoretycznie stanąć na najdalej wysuniętym na północ lądzie Polski. Teraz zeszliśmy. Jest tam betonowy falochron, który na pewno miał na celu ograniczyć zabieranie polskie przez zagraniczne wody. Niestety jest już za późno. Przylądek Rozewie nie jest już najdalej wysuniętym miejsce na północ, teraz takie miejsce jest trochę dalej na zachód. Dowiedziałem się o tym po powrocie.

Drugiego stycznia pojechaliśmy na Hel. Pociągiem zajęło to nam ok. 45 minut. Po lewej widok na morze, po prawej na zamarzniętą przy brzegu zatokę. Stęskniłem się za tym widokiem. Nie mieliśmy czasu ani ochoty zwiedzać fokarium. Ludzi tłum, a na polu mróz do -10°C. Naszym celem był cypel helski. Tam też nigdy nie byłem za dziecka. Trasa po cyplu poprowadzona jest na kładce, żeby nie sprzyjać erozji. Zeszliśmy w jednym miejscu na plażę, by zrobić sobie zdjęcia na umownym początku Polski. Wiatr przenikał przez moją kurtkę i sweter. Rękawiczki też niewiele pomagały, więc po chwili wróciliśmy do miasta. O dziwo, większość restauracji była otwarta. Brakowało w nich tylko wolnych stolików. Tam gdzie były stoliki nie było za to szans na obsługę i zjedzenie czegoś w ciągu najbliższej godziny. Zdecydowaliśmy się czekać w Maszoperii – jednej z lepszych i starszych restauracji na Helu – gdyż była mała, a część gości już kończyła posiłki. Wypiliśmy po piwku, zjedliśmy posiłki kuchni typowo polskiej. Ja jakieś karczek, Martyna coś z drobiu i zadowoleni ruszyliśmy na pociąg.

Ostatniego dnia testowaliśmy przejazd niedawno otwartą Pomorską Koleją Metropolitalną. Kupiliśmy bilet na pociąg z Władysławowa do stacji Gdańsk Port Lotniczy, który wyszedł drożej niż gdybyśmy kupili dwa oddzielne bilety do Gdyni i z Gdyni. Kochana specyfika polskiej kolei. w Gdyni mieliśmy parę minut na przesiadkę i trochę nas zaskoczyło, że pociąg na lotnisko nie jest w żaden sposób oznaczony. Wyszliśmy do hali dworca, gdzie na tablicy był pociąg do Gdańska Wrzeszcza przez jakieś dwie inne stacje pośrednie. Niestety wśród tych wypisanych stacji nie było portu lotniczego. My domyśliliśmy się, że jest to pociąg na lotnisko, ale dla obcokrajowca nie będzie to takie proste. Ryanair tym razem nie okazał się taki punktualny ja się reklamuje i zanotował godzinne opóźnienie. Podróż upłynęła nam bardzo wesoło, gdyż mieliśmy za sobą dwóch wesołych pasażerów, prawdopodobnie pracujących w Norwegii, którzy w tak krótkim locie dwa razy zamawiali zestaw Jacka Daniela z Heinekenem i skusili się na loterię Ryanaira kupując pięć zdrapek. Oczywiście nic nie wygrali. Panowie jechali do Zakopanego i zastanawiali się czy wziąć taksówkę, czy może wybrać pociąg…

Sylwester nad morzem to był dobry pomysł. Z początkiem roku udało się rozpocząć Projekt Polska. Wciąż jest wiele miejsc, których w Polsce nie widziałem, a ciągle nie mam na nie czasu, bo wyjeżdżam gdzieś dalej. Nazwa bloga to bliżej dalej, teraz nastał więc czas na bliżej.

Może Ci się również spodoba

1 Odpowiedź

  1. Bardzo ciekawa wycieczka, poza sezonem można paradoksalnie zobaczyć więcej ciekawych rzeczy niż w lecie. I chociaż przenikliwy zimny wiatr sprawia, że trudno wytrzymać, to wiesz, że dzięki niemu nie ma smogu 🙂 Ciekawy jest też widok nadmorskich kurortów, "wymarłych" po lecie.

    aha, jeszcze jedna zaleta zwiedzania morza w jesieni-zimie: nie ma tłumów w pociągach, autobusach, oraz potwornych korków na drogach (mój brat jechał z Poznania do Kołobrzegu 8h…), które są smutnym symbolem wakacji na całym polskim Pomorzu.