Relacja: Ateny i Korfu (część 1/2)

Ateny i Korfu, Grecja | Podróż 54 Wpis 51


dscn0092W tym roku plany jakoś nam się nie sprawdziły. Wyjazd do Argentyny skończył się we Włoszech z winy linii lotniczych, a wakacje w Chorwacji zamieniły się w wyjazd do Grecji i Albanii, bo nie chcieliśmy podróżować po ziemi. Po raz kolejny sprawdza się teoria, że lata się tam gdzie jest okazja, a nie tam gdzie się chce. Rok temu na Sardynii postanowiliśmy, że w tym roku pojedziemy na jakąś chorwacką wysepkę uczyć się nurkować. Polecieliśmy jednak do Aten, potem na Korfu, prawie tydzień spędziliśmy w Albanii i z Korfu wróciliśmy do Rzeszowa.

Ateny do najpiękniejszych miast Europy raczej nie należą. Nie ma tutaj zabytkowego centrum miasta, pełnego urokliwych kamieniczek i średniowiecznych ulic. Są za to współczesne kanciaste budynki i szerokie jezdnie. Spędziliśmy tu jednak cztery dni i wcale się nudziliśmy, a nawet nie byliśmy na Akropolu.

20/08/2016 04/09/2016 | Aegean Ryanair Sarris Cruises | Hotel Apartamenty |

dscn0261Grecy się cenią. Choć wiele cen jest zbliżonych do naszych, to np. od tego roku wejście na Akropol i otaczające ruiny kosztuje 30€. Byłem w Atenach trzy lata temu i zapłaciłem 12€. Widać kryzys sprawia, że próbują wyciągnąć więcej kasy od turystów. z lekkim żalem postanowiliśmy odpuścić. Często wyznaję zasadę, że wszystko co w Europie, jest tak blisko, że można tu jeszcze przyjechać następny raz. Akropol i tak doskonale widać z otaczających wzgórz i tak pierwszego dnia weszliśmy na Areopag, drugiego dnia na wzgórze Muzajon (Filopapposa), a trzeciego na Likawitos. Za każdym razem na zachód słońca. Widok z Likawitos jest najbardziej popularny. Na miejscu ludzie gromadzą się na długo zanim słońce zbliży się ku horyzontowi, gdy my przyszliśmy na 40 min przed końcem dnia z trudem dopchaliśmy się w takie miejsce by cokolwiek zobaczyć. Na miejscu jest sprzedawca zimnego piwa i napoi, który swój kramik rozstawia przed wejściem do kaplicy św. Jerzego. Swoją drogą neonowy krzyż na dachu tej kaplicy pasuje tam idealnie.

dscn0366Pomijając zachody słońca przez cały pobyt włóczyliśmy się po Atenach. Byliśmy pod stadionem Panathinaiko, czyli areną pierwszych nowożytnych igrzysk olimpijskich z 1896 r. Aż dziwne, że tak mała arena mogła pomieścić całe igrzyska, bowiem w 2004 r. stadion wykorzystano tylko do łucznictwa i jako meta maratonów. Byliśmy też na Pierwszym Cmentarzu, z 1837 r., wykorzystywanym do dziś. Lubię odwiedzić czasem takie miejsce, gdyż sposób upamiętniania zmarłych jest w każdej kulturze wyjątkowy. W Grecji dominują białe dostojne nagrobki, koniecznie udekorowane zdjęciem zmarłego. Wszystko wygląda bardzo estetycznie i bardzo grecko. Na Syntagmie o każdej równej godzinie warto obejrzeć zmianę warty pod grobem nieznanego żołnierza. Ciekawe stroje żołnierzy maszerujących w osobliwy sposób stanowią atrakcję na pograniczu powagi i rozrywki. Wiele osób ogląda to wydarzenie z uśmiechem, a kroków wykonywanych przez żołnierzy chyba nikt nie jest w stanie zapamiętać.

dscn0312Czwartego dnia zrobiliśmy sobie dzień współczesny, bez starożytnych ruin. Na pierwszy ogień poszedł Pireus. Co to jest za miasto? z całego pobytu w Grecji, to miejsce zapamiętałem najgorzej. Śmierdzące spalinami, pełne bezdomnych i zaniedbanych budynków. Do Pireusu przyjechaliśmy na rasowe turystyczne zwiedzanie, ale powłóczyliśmy się tylko po porcie, trochę po ulicach i pojechaliśmy autobusem na tramwaj, który miał nas zawieźć na plażę. Tramwaj w Atenach wrócił po latach niełaski na Olimpiadę. Obecnie to trzy linie w kształcie litery T. Jedna z nich łączy okolice stadionu Olympiakosu Pireus, czyli obecnego mistrza Grecji w piłce nożnej mężczyzn, z dzielnicą wypoczynkową, czyli naszą docelową plażą. z autobusu wysiedliśmy przy stacji benzynowej, kupiliśmy kawę mrożoną frappe i przez krzaki doszliśmy do pętli tramwajowej. w Grecji to normalne dojście do komunikacji publicznej. Jechaliśmy 40 minut przez wyglądające na drogie nadmorskie dzielnice Aten. w końcu dotarliśmy na ostatni przystanek w pobliżu plaży, całkiem średniej plaży. Brudny piasek, żadnych skał, w dodatku pełno pompowanych atrakcji. Poleżeliśmy i popływaliśmy niecałą godzinę. Inną linią tramwajową chcieliśmy dojechać do centrum, na Syntagmę i trwało to aż godzinę. w sumie to 18 km, czyli tyle co krakowska linia 22. Zbliżał się zmrok, my jeszcze nie zjedliśmy obiadu, a zachód słońca chcieliśmy spędzić w kompleksie olimpijskim. Na szczęście przy jednej ze stacji metra, było centrum handlowe. Był tam też gyros, nawet udało się znaleźć wegetariańską wersję dla Martyny. Dania bezmięsne na poziomie to w Grecji niestety rzadkość. Dojechaliśmy pod stadion olimpijski tuż przed zmrokiem, gdy barwy nieba dodawały temu miejscu uroku. Trzy lata wcześniej udało mi się wejść na trybuny basenu olimpijskiego, teraz niestety wszystkie wejścia były szczelnie okratowane. Poza tym niewiele się zmieniło. Podświetlana nawierzchnia już prawie nigdzie się nie ostała, fontanna tak samo byłą bez wody i wszystko popadało sobie spokojnie w ruinę. Ludzi było tylko znacznie więcej, głownie biegaczy i rowerzystów. Teraz był sierpień, wtedy listopad.

dscn0381To był ostatni pełny dzień w Atenach, następnego dnia połapaliśmy Pokemony na Syntagmie, obejrzeliśmy kolejny raz zmianę warty na Syntagmie i odwiedziliśmy dworzec kolejowy. Ten ostatni obiekt jest niemym świadkiem upadku greckiej kolei. Jeden brudny pociąg na peronie, kilku znudzonych pasażerów i stare niedziałające tablice, bo rozkład i tak wypisany jest na kartce. Szkoda, że w Grecji kolej podupadła, bo to najlepszy środek transportu na krótkich i średnich odległościach. Przed lotem na Korfu chcieliśmy kupić parę rzeczy w Carrefourze, ale większość wyposażenia stanowiła woda mineralna i papier toaletowy. Grecka spółka tej sieci była wtedy na skraju bankructwa, ale ostatecznie kupiła ją inna grecka sieć handlowa.

Przylecieliśmy na upalne Korfu tuż po 20:00 na małe lotnisko, prawie w centrum miasteczka. Podchodzący do lądowania samolot przelatuje obok hoteli i domów rozlokowanych na wzgórzach na południowym wschodzie wyspy. Można zajrzeć komuś na taras. Po nieudanych zakupach w Atenach, musieliśmy znaleźć jakiś sklep tutaj. w okolicach lotniska był Lidl, do którego weszliśmy o 20:50 i napotkaliśmy krzywe spojrzenia obsługi. Pani z ochrony zaczęła nas przeganiać, bo przecież za 10 minut zamykają. w pośpiechu udało nam się kupić jakieś produkty na śniadanie, wodę, niezbędne na wakacjach wino, a „miła” pani już gasiła światło, druga krzyczała na dziewczynę układającą towary na pułkach. Grecy, kończąc pracę o 21:00 o 21:02 są już w domu. Spod Lidla dojechaliśmy do placu San Rocco, głównego miejsca przesiadkowego komunikacji miejskiej, skąd i tak musieliśmy iść około kilometra, bo autobus pod nasz hotel jechał tylko na papierze. Zmęczeni dotarliśmy do Hotelu Europe, obiektu tak beznadziejnego, że woda pod prysznicem kopała prądem. w dodatku mieliśmy widok na podwórko, na którym urzędował piesek. Piesek lubił szczekać, nawet w środku nocy.

canal damourRano pojechaliśmy do Sidari. Uciekł nam jeden autobus, bo miałem tylko banknot 100€ i o dziwo nikt nie miał wydać reszty, ani rozmienić tego nominału. Na miejscu zastaliśmy typową miejscowość turystyczną, takie greckie Mielno. Wszędzie sklepy z pompowanymi delfinami, supermarkety i bary. Hotele z basenami i bez basenów. Miejscowość nijaka, bardzo nijaka. Jednak ma jeden wielki atut. Piękne wybrzeże. Można zarzucić wiele takim miejscom, nawet komercjalizację nazw, bo przecież jedna z zatok nazywa się Canal d’Amour, ale i tak widoki są tutaj piękne. Małe piaszczyste plaże, skały i wyspy. Idealne miejsce do (s)nurkowaniarobienia zdjęć podwodnych. Spędziliśmy tam cztery dni, oprócz plaż w Sidari byliśmy na przylądku Drastis, również bardzo widowiskowym miejscu. Wieczorami piliśmy greckie wino (w tym Retsinę z dodatkiem żywicy) i lokalne piwo z Korfu. Wracając z plaży Martyna głaskała wszechobecne koty, zwane przez nas kociopulosami. Zajrzeliśmy też na występ drag queen. w jednym z barów kelnerką była w Polka, w innym miejscu wystawiono kartkę „Mówimy po polsku”. Nie wiemy dokładnie co trzyma jeszcze Polaków w Grecji, sami nie zamieszkalibyśmy w tym kraju na dłużej.

korfu plażaNajpiękniejsze w rejonie Sidari są wyrzeźbione przez morze skaliste zatoczki. Canal d’Amour, czyli największa atrakcja miejscowości, w zależności od mapy czy zdjęcia zlokalizowany jest w innym miejscu. Który jest prawdziwy? Nie wiadomo, za to przy każdym są restauracje i hotele o nazwie Canal d’Amour. My przepłynęliśmy jeden z nich, co ma nam zapewnić miłość do końca życia. W rejonie przylądku Drastis są plaże do których można dostać się tylko od strony morza, nie są tak popularne jak słynna plaża na Zakynthos, więc nikt na razie wycieczek w te miejsca nie oferuje. Gdyby ktoś miał ochotę wynająć łódkę, to polecam. Można spędzić cały dzień jak na własnej plaży. Nam pozostało skorzystać z tej jednej dostępnej dla wszystkich skalistej plaży. Leżenie na kamieniach wygodne nie jest, ale widok rekompensuje ból pleców.

to albaniaPo weekendzie wracaliśmy do stolicy wyspy, by popłynąć do Albanii. Byliśmy mocno wkurzeni na grecką bylejakość. Autobus przyjechał spóźniony, ale na szczęście wsiadaliśmy na jednym z pierwszych przystanków, bo z kolejnego nie zabrał już kilku pasażerów. Tłok jak w krakowskim tramwaju w porannym szczycie. Trasa wg strony internetowej miała przebiegać obok portu, ale kierowca pojechał wprost na dworzec na odludziu. Nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego takie małe miasta budują swoje dworce autobusowe na obrzeżach, nawet jeżeli spokojnie znalazłoby się miejsce w centrum. z dworca autobusowego musieliśmy pojechać autobusem do portu. Na dworcu nie można kupić biletu na autobus, a rozkład jest raczej przybliżony. w końcu dojechaliśmy do portu czwartym zatrzymanym autobusem, przy okazji spotkaliśmy polską rodzinę, która też ruszała w dalszą drogę promem. w porcie kolejna niespodzianka. Na miejscu nie można kupić biletu na prom do Albanii, musieliśmy wrócić 400 m do jednego z kilku biur podróży sprzedających bilety na prom. Wszystkie biura są obok siebie. Kasy w porcie nie sprzedają tych biletów, bo nie. w końcu po zrobieniu dodatkowego kilometra w palącym słońcu doszliśmy do budynku terminala, którego główną funkcją jest obsługa promów z Włoch. Wszędzie są informacje o promach do Włoch, rozkłady promów do Włoch i nawet można kupić bilet na prom do Włoch. Tylko mała strzałka pokazywała kierunek „To Albania”. i o Albanii w następnej części relacji.

Może Ci się również spodoba

2 komentarze

  1. Michał J. pisze:

    Ciekawe porównanie: jak zmienił się nowożytny Olimpizm i cały sport w ciągu 100 lat – od 1 stadionu i zawodów pływackich w zatoce, do gigantycznych inwestycji za wielkie pieniądze…

    Z wpisu wynika też, że państwo greckie nie należy do hmmm… najlepiej zorganizowanych! 🙂 Aż strach pomyśleć, jak wyglądałoby, gdyby nie było pięknych plaż, widoków, zabytków i milionów turystów…

    • Piotr Rokita pisze:

      Ten przerost formy już stwarza problemy, a jak tak dalej pójdzie Igrzyska będą rozgrywane tylko w krajach autorytarnych. W 2022 r. walka toczyła się między Kazachstanem i Chinami, a pomyśleć że dwadzieścia lat temu Igrzyska rozgrywano we Francji czy Norwegii. Dziś to raczej nie do pomyślenia.

      A co do Grecji bez plaż, to pewnie wyglądałaby tak jak Albania. O tym niedługo w kolejnym wpisie.