Relacja: Albania (część 2/2)
Ksamil i Saranda, Albania | Podróż 54 Wpis 52
Wypłynęliśmy z Korfu starym promem firmy, której nawet nie można było znaleźć w Internecie. Dwa lata temu jadąc do Albanii czułem jakiś dreszczyk emocji – w końcu coś nieznanego – tym razem wiedzieliśmy czego się spodziewać. Wtedy dojechaliśmy do miejscowości, w której nie było Polaków i w ogóle żadnych obcokrajowców. Była to mała wioska, a cały ten turystyczny biznes dopiero się rozkręcał. Teraz płynęliśmy do najpopularniejszej, najładniejszej i w ogóle naj… miejscowości w Albanii, gdzie polskie biura podróży wysyłały pakietami turystów. Saranda i Ksamil to coś jak Mielno i Dźwirzyno, ale 20 lat temu. Chętnych zapraszam, tych co oczekują śródziemnomorskiego uroku, albo chociaż zwykłego piękna, już nie bardzo.
20/08/2016 04/09/2016 | Aegean Ryanair Sarris Cruises | Hotel Apartamenty |
Byliśmy więc na tym starym promie. Trzęsło nami niemiłosiernie. Niestety tylko rano odpływały wodoloty, które zamiast w 70 min, pokonują tę trasę w 30 minut. My przyjechaliśmy do miasto dopiero popołudniu i nie mieliśmy wyboru. Tak naprawdę to wodoloty były w rozkładzie, a czy rzeczywiście płynęły to tylko się domyślam. Pokonywaliśmy więc 30 kilometrów z Korfu do Sarandy i aż dziwne, że są miejsca gdzie Korfu od Albanii dzieli tylko dwa kilometra, ale nie ma tam żadnego połączenia.
Port w Sarandzie wyglądał znacznie lepiej od swojego greckiego brata. Miał nawet schody ruchome, a obok (nie pół kilometra dalej) można było kupić bilet na prom, wymienić walutę (na Korfu tylko funty na euro) i wynająć samochód. w pobliżu był też przystanek autobusowy do Ksamil i Butrintu. w autobusach nie ma biletów, a pieniądze zbiera pomagier kierowcy nie wydając żadnego potwierdzenia. Dojechaliśmy do Ksamil. Tak jak myśleliśmy wszędzie był kurz i śmieci. z naszego pokoju mieliśmy widok na jakiś tuzin niedokończonych budynków, kilka koparek, dzikie wysypisko, a i oczywiście najważniejsze – jezioro – bo to w końcu pokój lake view.
Następny dzień poświęciliśmy na plażowanie. Nie lubię korzystać z leżaków i parasolek, nie lubię też tłumów, a tutaj było jedno i drugie. Ksamil może nie ma pięknych plaż, za to pod wodą jest zupełnie inny świat. Już przy samym brzegu można spotkać rybki, a kamieniste urozmaicone dno sprawia, że można spędzić parę godzin oglądając co tam się dzieje. Prawie idealne miejsce do snurkowania, gdyby nie wszechobecne skutery i motorówki. Nie mogę zrozumieć tego, że ktoś na rozpędzonym skuterze śmiga pięć metrów od pływających ludzi. Wypożyczyliśmy rowerek wodny (godzina 600 leków, czyli niecałe 20 zł) i opłynęliśmy wszystkie przybrzeżne wyspy. Są trzy i na wszystkich można plażować spokojnie i bez tłumów, jeżeli oczywiście mamy możliwość na nie dopłynąć. Szczególnie atrakcyjna jest wyspa położona najdalej, gdzie między dwoma wzniesieniami powstał płaski piaszczysty przesmyk, a w dodatku część wzniesienia usunęła się tworząc małą plażę. Mam nadzieję, że to naturalny proces, bez współudziału biznesu leżakowego.
Niedaleko Ksamil, w Butrincie, znajduje się kompleks ruin starożytnej osady, późniejszego miasta i portu. Pod koniec swojej świetności Butrint należał do Wenecji, otoczony przez Imperium Osmańskie był ważnym punktem obronnym. Dziś większość ruin można podziwiać za 700 leków. Jest tu grecki amfiteatr i świątynie różnych Zeusów, ale też chrześcijańska katedra. Cały przekrój długiej historii tego miejsca. Obejście wszystkiego zajmuje jakieś dwie godziny. Dodam, że całość została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Albańska masowa turystyka powoli raczkuje i w takich miejscach jak Butrint pojawiają się już zorganizowane wycieczki wysypujące się z klimatyzowanych autokarów. Ulotki z opisem miejsca są dostępne w kilku językach, w tym czeskim i polskim. Widać kto tu bywa najczęściej. Sam obiekt chwali się swoim sukcesem, co roku miejsce to odwiedza o kilkadziesiąt tysięcy osób więcej, w zeszłym roku było to ok. 200 tys.
Drugą największą atrakcją okolic Sarandy jest Niebieskie Oko (inaczej Blue Eye, Syri i Kälter). Występuje ono razem z Butrintem w podobnym zestawieniu jak w Małopolsce Auschwitz i Wieliczka, Każda objazdowa wycieczka zahacza o oba miejsca. Wstęp kosztuje tylko 50 leków (1,6 zł), co jest kwotą symboliczną jak na taki cud natury. Niebieskie Oko to źródło głębinowe, z którego wydobywa się woda o temperaturze ok. 10ºC, będące początkiem rzeki Bistricy. Woda jest bardzo przejrzysta przez co całość mieni się w błękitnych i zielonych barwach. Choć obowiązuje tu zakaz skoków i kąpieli, jest on notorycznie łamany. Nie po to przyjeżdża się na to odludzie, by nie zanurzyć się w zimnej wodzie. Po takiej kąpieli ma się ochotę coś zjeść, ale niestety restauracja w Blue Eye jest tragiczna. Ktoś kto tam gotuje prawdopodobnie jeszcze wczoraj pasł kozy i bez kilkuletniej szkoły nie powinien się kulinarnym fachem zajmować. Zamówione spaghetti okazało się rozgotowanym makaronem ze startym żółtym serem, bez oliwy i żadnej przyprawy. u nas kelner spaliłby się ze wstydu, gdyby miał podać coś takiego klientowi, a tam prawdopodobnie oczekiwali jeszcze napiwku.
Niebieskie Oko to miejsce piękne, ale bez samochodu jest tam trudno trafić. Autobusy bezpośrednio nie kursują. Będąc w Sarandzie popytaliśmy o dojazd w ten rejon i wskazano nam autobus do miejscowości Fier, który jedzie obok Niebieskiego Oka i mimo braku przystanku nie ma problemu by wysadzić nas tam gdzie chcemy. Za taki przejazd zapłaciliśmy po 200 leków. Sprawdzaliśmy wycieczki i koszt w biurze podróży dla dwóch osób to w przypadku wyjazdu z Sarandy – 50€, z Ksamil – 70€, a taksówkarz w Ksamil, po długich negocjacjach, zaproponował nam 45€. Za dużo jak na tak niewielką odległość. Wybierając autobus mamy jednak mały problem z powrotem – nigdy nie wiadomo czy coś będzie jechać. Wróciliśmy więc autostopem, udało się wsiąść do starego golfa prowadzonego przez 24-letniego Albańczyka podróżującego z 20-letnią Włoszką, oboje mieszkają na co dzień w Bergamo. Chłopak pokazywał swojej dziewczynie rodzinny kraj. Podwieźli nas do Sarandy, gdzie zjedliśmy jakiś kebab przepijając lokalną rakiją. Byle kebab okazał się lepszy od restauracji przy Niebieskim Oku.
W piątek wyjeżdżaliśmy z Ksamil by spędzić ostatni nocleg w Sarandzie. Na szczęście pogoda dopisywała, więc po opuszczeniu hotelu poszliśmy jeszcze na plażę, by ostatni raz popływać w ksamilskich pięknych wodach. Znaleźliśmy plażę, którą można nazwać publiczną, bo tylko w połowie zajętą przez leżaki. Popołudniem dotarliśmy do Sarandy. Nasz hotel, mimo że dobrze położony, nie miał najlepszych widoków. Po jednej stronie niedokończony budynek, bo drugiej stronie wielopiętrowa rudera. Taki to efekt boomu na nieruchomości. w pobliżu hotelu była knajpa polecana na TripAdvisor, spróbowaliśmy. Zamówiłem jakąś baraninę w jogurcie. Choć smakowało średnio to mam wrażenie, że to mógł być smak prawdziwej albańskiej kuchni. Przed zachodem słońca poszedłem jeszcze ponurkować, a Martyna legła na plaży. Tutejsze wody są o klasę niżej w porównaniu do Ksamil. Brzeg jest często zabetonowany, a na dnie jest mnóstwo betonowych płyt. Nie są to raczej naturalne plaże, ale rybki i tak pływały.
Następnego dnia wróciliśmy do Korfu. Zameldowaliśmy się w najgorszym hotelu na świecie. Hotel Europe opisałem w poprzedniej relacji. Pozwiedzaliśmy miasteczko, które przypominało bardziej Włochy niż Grecję. Restauracje były już znacznie droższe w porównaniu do Albanii, ale także i Sidari. W końcu to stolica wyspy. Na wieczór kupiliśmy sobie wino i wypiliśmy je nad brzegiem. To już moja tradycja, że ostatniego wieczoru przychodzi czas na przemyślenia. Siadamy gdzieś nad brzegiem i wypijamy trunek wspominając i planując.
Nocą wyszliśmy na nasz poranny lot do Rzeszowa. Szliśmy jakieś 40 minut i pod sam koniec trasy cudem trafiliśmy na tubylczynię, która powiedziała nam, że trochę źle idziemy i musimy się wrócić. To pierwszy raz kiedy oszukała mnie aplikacja Maps.me, bo szliśmy w ślepą uliczkę. Lotnisko z czasów greckiego PRLu, którego przecież nie mieli, nie ma zbyt wiele do zaoferowania nawet pod względem handlowym. Kupiliśmy jedynie jakieś oliwy i alkohole. Po paru godzinach byliśmy w Rzeszowie. Drugi raz skorzystałem z tego lotniska, a pierwszy raz z nowego terminala. Świetnie to wygląda i jest dobry dojazd do miasta. Wysiedliśmy pod pomnikiem waginy, tuż obok było słynne rondo dla pieszych (moim zdaniem poroniony pomysł) oraz Stare Miasto. Nawet nie wiecie jak trudno w tym mieście zjeść obiad w niedzielę o 10:00. Skończyło się na otwartym barze śniadaniowym w Kawie Rzeszowskiej i smaku polskiej pysznej szynki. Na tym koniec wakacji.
Podsumowanie. Grecję i Albanię odwiedziłem po raz drugi. Oba kraje wiele łączy, choć pewnie ich mieszkańcy nie zdają sobie z tego sprawy. To typowe europejskie południe. W Albanii podobno 50% PKB pochodzi z szarej strefy, w Grecji pewnie niewiele mniej. Grecja ma naprawdę duże atuty w postaci historii i pięknych widoków, Albania za to jest wciąż mało popularna i nie do końca odkryta. Oba miejsca nadają się na wakacje, ale pewnie nieprędko tu wrócimy. Wszak jest masa innych miejsc, piękniejszych i przyjemniejszych.
Przyjemny, rzeczowy tekst. Aż trudno usiedzieć przed komputerem…