Porto, 72 godziny w perełce Portugalii

Porto, Portugalia | Podróż 58 Wpis 61


ja w PortoPrzyleciałem do Porto drugi raz w swojej podróżniczej karierze. Wcześniej, w 2010 r., był to jeden z moich pierwszych wyjazdów, teraz dzięki bezpośredniemu połączeniu Ryanair, byłem tu na wakacjach z Martyną, więc miało być wygodniej i wolniej. Wówczas zapamiętałem to miasto jako piękne, unikalne miejsce, z dobrym winem i jedzeniem, a przede wszystkim bez turystycznego zgiełku. Teraz spędziliśmy w Porto 72 godziny, jakie mam wrażenia? Cóż, czasem byłem zdziwiony, czasem rozczarowany, ale Porto to dla mnie wciąż piątka z plusem na turystycznej mapie Europy.

Porto: 17/07/2017 20/07/2017 | Ryanair| Hotel |

Galeria zdjęć z tej podróży w serwisie Flickr >>

Porto, to de facto centralna część dużej aglomeracji, w której zwiedzić trzeba trzy miasta-dzielnice. Pierwsze to oczywiście zabytkowe centrum Porto, czyli Ribeira, drugie to Vila Nova de Gaia, czyli miasto piwnic winnych, a trzecie – najmniej z nich popularne – to Matosinhos, miasto portowe. Ze wszystkimi trzema związany jest inny smak, kolejno jest to „kanapka” Francesinha, słodkie wino Porto i smażone ryby z ulicznego grilla. O tym właśnie będzie ten wpis.

Danie główne | Porto

portoDaniem głównym, treścią, czy właściwie mięsem całego pobytu w Porto musi być samo Ribeira, tutejsze Stare Miasto. Położone w dolinie rzeki Duero (port. Douro) na stromych zboczach, pełne jest małych, nieco zaniedbanych, kamieniczek. Ulice są strome, co szybko odczujemy gdy mamy 200 m do przejścia, ale w rzeczywistości będzie jeszcze 50 m w pionie. Taki układ ulic spowalnia zwiedzanie i chyba też życie tutejszych mieszkańców. Wciąż zamieszkuje tu sporo zwykłych ludzi, a starsze pokolenie lubi przebywać w oknach lub na balkonach. Zdaje się, że nikomu nie przeszkadza np. zepsuty samochód stojący na środku drogi. Bez trąbienia wszyscy spróbują go ominąć, ocierając się prawie o ściany budynków.

Centrum Porto to jednak nie tylko małe uliczki, w których łatwo się zgubić. Avenida dos Aliados to szeroka aleja zwieńczona gmachem Ratusza, który pasuje do Porto, jak Pałac Kultury do Krakowa. Ratusz powstał w 1920, czyli w mniej więcej tym samym czasie co dworzec São Bento, ale jakże inna jest to architektura. Dworzec to przykład sztuki azulejos, czyli płytek ceramicznych będących znakiem szczególnym całej Portugalii. Jest piękny. Natomiast Ratusz jest jak setki innych budynków w Europie Zachodniej.

portoWróćmy jednak do tych pięknych, małych kamieniczek. Porto wyróżnia się tym, że mimo wpisu na listę UNESCO, w centrum wciąż mieszkają zwykli ludzie. Nie zrobiono tu setek apartamentów, hoteli i restauracji z najwyższej półki. Wciąż można zjeść w miejscu, w którym nikt nie mówi po angielsku. Jako mieszkaniec Krakowa, cenię sobie miejsca, w których nie jestem nagabywany przez żadnego naganiacza, a tego w Porto nie ma. Chociaż i tu coraz częściej kamienice są przebudowywane, czyli de facto zostaje z nich tylko elewacja. Niestety skala „dewastacji” masową turystyką rośnie szczególnie w okolicy Avenida do Aliados, więc za parę lat może się okazać, że Porto podzieliło smutny los wielu innych miast. Spieszcie się tam jechać, póki jeszcze jest coś pięknego i unikatowego.

Jedną z ofiar turystyzacji* okazał się sklep Casa Oriental obok Kościoła Kleryków (Igreja dos Clérigos). Prawie dekadę temu wystąpił w programie „Makłowicz w podróży„, jako przykład sklepu z tradycjami z czasów kolonialnych. Dziś został tylko szyld, w środku możemy kupić puszki z sardynkami po 7€. Zupełnie odpuściliśmy słynną księgarnię Lello. Słynną nie z asortymentu, ale z pięknych wnętrz. Nie dość, że za wstęp się płaci, to do wejścia jest gigantyczna kolejka, a wcześniej nieco mniejsza kolejka stała do kasy po bilety. Turystyzacja.

Francesinha Wróćmy jednak do pozytywów. Co zjeść w Porto? Koniecznie Francesinhę. To rodzaj kanapki (bo w chlebie) z mięsem, mięsem i mięsem. Dokładnie dwie kromki chleba z kotletem, parówkami, kiełbasą i szynką zapieczone w serze. Czasem górę zwieńcza jajko sadzone. Uczta mięsożerców i niekoniecznie koszmar wegetarian. Można bowiem zamówić opcję wege z warzywami czy grzybami.

Gdybyście chcieli sami przyrządzić Francesinhę będąć w Porto, to zakupy koniecznie zróbcie w hali targowej Bolhão. Miejsce jest urocze, naturalne, można tu kupić rośliny doniczkowe, sadzonki, ryby, mięso, warzywa i owoce. Hala targowa marzeń. Niebawem zostanie przebudowana, więc nie wiadomo co zostanie z naturalnego uroku, a przede wszystkim czy tutejsze koty nie uciekną. Dziś wygrzewają się na dachach straganów.

bolhaoBędąc w pobliżu hali targowej koniecznie należy zajrzeć do cukierni Manteigaria Fábrica de Pasteis de Nata przy Majestic Café, jedna ze starszych i bardziej eleganckich kawiarni Porto. Ceny mogą zabić, ale warto choćby wejść do środka i zobaczyć bogato zdobione wnętrza. Wstąpiliśmy jeszcze do Centro Português de Fotografia, czyli Muzeum Fotografii. Są tam wystawy czasowe zdjęć i stała wystawa aparatów i sprzętu fotograficznego. Ciekawe dla osób, które pamiętają jeszcze aparaty na klisze.

Na większości zdjęć Porto jest Most Ludwika I (Ponte Dom Luís I). Górująca nad Duero stalowa, dwupoziomowa konstrukcja projektu ucznia Gustava Eiffla. Górny poziom jest przeznaczony dla tramwajów i pieszych, dolny dla samochodów i pieszych. Widok z góry jest niesamowity, szczególnie przy zachodzie słońca. Warto przejechać się tym mostem tramwajem (metrem) choćby dla samych wrażeń. Tym mostem przechodzimy z Porto do Vila Nova da Gaia.

Coś do picia | Vila Nova da Gaia

Na lewym brzegu Duero leży dzielnica piwnic winnych. To tutaj najlepiej spacerować brzegiem rzeki i tu mamy najlepszy widok na Most Ludwika I. Odważni mogą nawet spróbować z niego skoczyć do Duero. Przy głównej „promenadzie”, czyli Avenida de Diogo Leite, zlokalizowane są sklepy i winiarnie najbardziej znanych producentów: Sandemana, czy Porto Cruz. Nad głowami przechodniów bezszelestnie porusza się kolej linowa, czyli teleférico. Warto zajrzeć na róg ulic Guilherme Gomes Fernandes i Dom Afonso III gdzie znajduje się street-artowa rzeźba przedstawiająca królika. To niedaleko dolnej stacji kolejki. Promenada jest dość krótka, dlatego warto pójść wgłąb dzielnicy i przespacerować się wśród winnych składów.

taylors portoJeżeli o winie mowa, to w 2010 r. niektórzy producenci serwowali pierwszy kieliszek za darmo. Te czasy już minęły. Dziś zapłacimy ok. 2-3 € za najtańsze lampki wina. Starczyło nam sił na odwiedzenie piwnic Croft i Taylor’s. Można w nich wykupić zwiedzanie piwnic, albo siąść i degustować się lampką wybranego rodzaju porto. W Crofcie spróbowałem Late Bottled Vintage, w Taylor’s białego Chip Dry (znalazłem je w Almie za ponad 100 zł). Dwa kieliszki w upalnym dniu to wystarczająca ilość tak mocnego wina. Na zwiedzenie Vila Nova da Gaia potrzeba minimum pół dnia. Nawet jeśli ktoś nie lubi słodkiego wina, to porto w Porto jest punktem obowiązkowym.

Przy górnej stacji teleférico znajduje się mały park – Jardim do Morro. Z tego miejsca pięknie widać dolinę Duero, a tuż obok jest jeden z popularniejszych punktów widokowych – klasztor Serra do Pilar. Wiele zdjęć mostu Ludwika I pochodzi właśnie stąd.

W Porto jeżdżą zabytkowe tramwaje podobne do tych w Lizbonie, jednak są głównie atrakcją turystyczną i nie obejmuje ich np. bilet na 72h. Tym tramwajem, jak również autobusem 500, dojedziecie do Foz do Douro. To dzielnica przy ujściu Duero do Oceanu Atlantyckiego. Spędziliśmy tu zachód słońca, wyglądał naprawdę nieźle, gdyż słońca nic nam nie przesłania. Niestety Ameryki nie widać. W Foz rozpoczyna się też plaża, ciągnąca się aż do portu w Matosinhos.

Kolacja | Matosinhos

matosinhosJak port, to i ryby. Właśnie świeże ryby z ulicznego grilla to specjalność Matosinhos. Koniecznie odwiedźcie ulicę Heróis de França. Co krok jakaś restauracja ma tu rozstawiony grill, a ceny nie są wcale wygórowane. Jednym z popularniejszych dań są sardynki, które zjecie za parę euro. Ten sposób smażenia ryb nie jest wcale popularny w Porto, czy Portugalii. Prawdę mówiąc nigdzie nie spotkałem się z takim ulicznym grillem poza tym miejscem. Będę nudny i po raz kolejny wspomnę Makłowicza, polecał on to miejsce, przy okazji krytykując nasz kochany Sanepid.

piscinas des maresW Matosinhos, dzięki Instagramowi, Martyna znalazła jeszcze jedną atrakcję. Kompleks basenów Piscinas de Marés zaprojektowany przez architekta Alvaro Sizę. Ten znany projektant, zdobywca nagrody Pritzkera w 1993 r., właśnie tutaj się urodził. Baseny były jednym z jego pierwszych projektów, ale bardzo ciekawyclm. Wykorzystanie naturalnych ścian i podłoża, w połączeniu z betonem, to ukojnie duszy dla miłośników surowej architektury. Pływa się tu też przyjemnie, choć woda jest słona. Nawet gdyby codziennie nalewano słodką wodę, to przez wpadające falę po paru godzinach stała by się słona. Wejście kosztuje 4 €, mieliśmy szczęście bo pogoda nie sprzyjała, a w Porto nikt przy temperaturze 21°C się nie kąpał. Pani z kasy była nieco zdziwiona, gdyż byliśmy drugimi gośćmi. Wewnątrz spotkaliśmy tylko parę Azjatów, którzy nawet nie ściągnęli ubrań. Dopiero gdy my weszliśmy do basenu, Azjata postanowił też zaryzykować. Przypomnę, że taka temperatura nad polskim morzem to standard.

Między Matosinhos a Porto jest jeszcze jedna atrakcja – park miejski. Niby zwykły teren zielony, a jednak brakuje mi czegoś takiego w Polsce. Są stawy, drzewa, łąki i gaiki, a w tym wszystkim mnóstwo zwierząt. Do parkowej fauny zaliczyć można kury, gęsi, kaczki i różne ryby, a kur to na pewno u nas w parkach nie ma. Z parku wróciliśmy do Porto aleją Boavista, na końcu której znajduje się nowoczesny gmach Casa da Música, czyli sali koncertowej. Projekt budził spore kontrowersje wśród mieszkańców, wielu uważało, że dzieło Rema Koolhaasa nie do końca pasuje do miasta. Ostatecznie jednak wydaje się być dobrym dopełnieniem tutejszej architektury. Choć przyznam, że współcześni architekci chyba za bardzo idealizują. Piękne garby na placu przed budynkiem, może i wyglądają ładnie, ale musiały zostać ogrodzone, gdyż domyślam się łatwo było z nich spaść.

Na deser metro, czyli tramwaj

sao bentoCo ciekawego jeszcze jest w Porto? Mają świetnie rozwiązany transport publiczny. Nazywają to metrem, choć jest to de facto zwykły tramwaj. W większości torowisko poprowadzone jest na powierzchni, z dala od centrum pociągi pokonują nawet skrzyżowania i stają na światłach, a na ogół można przez torowisko spokojnie przejść. W mieście jest sześć linii, z czego pięć ma kilkanaście wspólnych stacji – ten odcinek stanowi oś komunikacyjną miasta. Tylko jedna linia jedzie prostopadle do niej, to linia D, przejeżdżająca przez Most Ludwika I, a podjedziemy nią też pod dworzec São Bento. Tabor stanowią pociągi Bombardiera CityRunner i Flexity Swift (tak to są zwykłe tramwaje), a ciekawostką jest to, że niektóre pojazdy mogą poruszać się z prędkością nawet do 100 km/h.

Tak jak w końcu jest z tym Porto?

Oczywiście Porto polecam serdecznie, zarówno miasto jak i wino. Mimo złych zmian w przestrzeni, wciąż Stare Miasto ma swój urok. Dodatkowo wielkość miasta jest na tyle przyjemna, że można tu dobrze wypocząć i po prostu się zrelaksować. Kombinacja zabytki + wino + ocean daje nam wynik w postaci miasta pożądanego przez turystów. Miasta, która de facto od niedawna stało się popularne i nie zdążyło jeszcze stracić swojego charakteru. Obecnie w Europie nasila się ruch antyturystyczny, będąc w Porto, miałem nadzieję, że również tutejsze władze podejmą kroki by zapobiec przemianie centrum w turystyczny skansen. Jeśli jeszcze w Porto nie byliście, jedźcie jak najszybciej. To miasto jest takie kochane.

* Turystyzacja – wymyśliłem to pojęcie do określenia negatywnych zmian zachodzących pod wpływem turystyki. Zlepek słów turystyka i dewastacja.

Może Ci się również spodoba

9 komentarzy

  1. A wiec wkrótce. Może nawet w tym roku uda mi się tam zawitać i to przy jeszcze niższych temperaturach. To się pani wtedy zdziwi 😉

    • Piotr Rokita pisze:

      To ratowniczki będą już w kożuchach 😀 Portugalia jest dobra o każdej porze roku, byłem w lutym, lipcu i październiku, nigdy nie było zbytnio zimno, a na południu da się kąpać.
      Pewnie jeszcze tu wrócę, choćby na jakiś weekend.

  2. Katarzena pisze:

    Turystyzacja, turystofobia – ciężkie czasy czekają nas, turystów…

    • Piotr Rokita pisze:

      Trzeba pewnie przyjąć parę zasad zrównoważonej turystyki. Na przykład jechać w popularne miejsca poza sezonem, unikać kupowania w sklepach z pamiątkami i spania w inwazyjnych hotelach (typu rozwalamy stare kamienic i stawiamy kloca z betonu). Zwiedzanie takiego Porto w lipcu wcale nie jest przyjemne 🙁

  3. Michał J. pisze:

    Hej Piotrze! To co napisałeś o przejawach masowej turystyki niestety chyba jest nieodwracalne. Zwłaszcza, gdy lawinowo rozwija się branża turystyczna w Chinach i innych krajach Azji – liczba turystów będzie już tylko rosła, i to skokowo…
    Czytam wpis jeszcze raz po 2 miesiącach i przyznam, że chciałbym sie tam wybrać, zwłaszcza w tak ponurym i deszczowym listopadzie 🙂

    • Piotr Rokita pisze:

      Tak, niestety jestem świadom, że wiele miast zamieni się w takie lunaparki. Nawet Polacy mają w tym swój udział. Jeszcze parę lat temu nie mieliśmy takiej łatwości w dotarciu do Portugalii. Dziś loty są z kilku miast i to za 200-300 zł w obie strony. Za parę lat kolejne narody zyskają taką możliwość i ludzi będzie coraz więcej, a szans na obronę nie widać. Z pieniędzmi się nie wygra. 🙂 Dla mnie, dla Ciebie i wielu innych to aż nie taki problem. Będziemy odkrywać coraz to nowe miejsca, o których dziś byśmy nawet nie pomyśleli.

  4. FLAR pisze:

    Bardzo fajna recenzja z wypadu do Porto.
    Na pewno mi sie przydadza te ciekawostki.
    Lece tam w pazdzierniku.
    Pozdrawiam!

  5. Jrs pisze:

    Za godzine bede w Porto. Jade z Coimbry.

  6. Dorota - kocham wyjazdy pisze:

    Oj dawno temu zwiedzałam dzielnicę piwnic winnych. Masz rację pamiętam Porto (te kilka lat temu) jako miłe, nie oblężone przez turystów miasteczko…. Szkoda, że coraz więcej miast zmienia się w (jak to nazwałeś) lunaparki. Pozostaje nam odkrywać nowe, nieznane miejsca 🙂