Sofia, stolica z górskim charakterem

Sofia, Bułgaria | Podróż 75, Wpis 95


Sofia… z czym kojarzy się Sofia? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale teraz już mogę powiedzieć, że przede wszystkim z otaczającymi miasto pięknymi górami. To oczywiście moje subiektywne odczucie. Przed przyjazdem nie miałem za wielu skojarzeń z tym miastem. Co najwyżej kojarzyłem, że to miasto z metrem i stolica najbiedniejszego państwa Unii Europejskiej.

Sofia nocą

Nieco zmęczony słonecznym dniem na bułgarskim wybrzeżu, wylądowałem przed 23:00 na lotnisku w Sofii. To port o podobnej wielkości co krakowskie Balice, choć w 2019 r. odskoczyliśmy im aż o 1,3 mln pasażerów. Natomiast Kraków może pozazdrościć Sofii metra, które nie tylko spina całe miasto, ale też stanowi najłatwiejszy dojazd na lotnisko. U nas długo będziemy jeszcze tkwić w erze wlekących się tramwajów, a na lotnisko możemy wybrać się rzadko kursującym pociągiem. Z racji późnej godziny przylotu musiałem sobie wybrać hotel, który byłby dobrze dostępny z jakiejś stacji metra, a i w dodatku wygodny, bo następną noc miałem spędzić błąkając się po Bratysławie bez noclegu. Tak właśnie trafiłem na hotel Best Western Lozenetz. Nieco biznesowy, trzygwiazdkowy hotel w cenie mniej niż 100 zł za pokój ze śniadaniem. Taka cena byłaby nieosiągalna w większości stolic w Europie.

Numer taborowy wagonu metra

Ze stacji metra przy stadionie im. Wasiła Lewskiego miałem dojść do hotelu w jakieś 10-15 min. Trasę miałem mniej więcej w głowie — wysiąść, a następnie iść na południe jakiś kilometr. Resztę mogłem przecież sprawdzić na telefonie. I tu mnie spotkał mały pech. Wszedłem w wąskie sofijskie uliczki, wszystkie szare, puste i podobne do siebie. Na jednym ze skrzyżowań postanowiłem sprawdzić swoją pozycję na mapie. GPS pokazywał jeszcze Burgas, w dodatku nie miałem ściągniętej mapy offline, a telefon nie mógł złapać połączenia z siecią. Poczułem się dość nieswojo, ale przecież nie po to studiowałem geografię żeby być zależnym od jakiegoś urządzenia. Trochę zastanowienia, instynktu i wybrałem właściwą ulicę. Co prawda z tym zastanawiam się wyszło mi łącznie 20 minut na dojście, ale po chwili o wszystkim zapomniałem. Miałem duży pokój, barek, wygodne łóżko. Tak to można żyć.

Sofia rano: Cerkiew Bojańska

Rano wybrałem się na południe miasta, w rejon podgórski. W ogóle chciałem pojechać w same góry, do kompleksu Aleko pod szczytem Małyk rezen w masywie Witosza. Na wysokość 1800 m n.p.m można się dostać sześciokilometrową kolejką linową z południowych dzielnic Sofii, jednak poza zimą, czynna jest ona tylko w weekendy, a był właśnie letni poniedziałek. Wybrałem więc przejażdżkę do Cerkwi Bojańskiej, to już na samym końcu zabudowań miejskich. Dojazd zajął mi i tak z godzinę. Najpierw krótka przejażdżka metrem ze stacji Unia Europejska do stacji Vitosha, bo w ogóle cała dzielnica miasta nosi taką samą nazwę jak góry. Następnie przesiadłem się na autobus jadący przez spory kawał obrzeży miasta, a gdy w końcu wysiadłem na odpowiednim przystanku to ledwo mogłem znaleźć tę cerkiew. Pochodziłem wśród pięknie położonych domostw, doszedłem już do jakiegoś szlaku górskiego. Gdy tak łaziłem pojawiła się za mną, może nie wataha, ale grupka psów. Stały spokojnie na środku jezdni. Nie przeraziłem się za bardzo, chociaż w dzieciństwie miałem uraz do psów. Zaskoczyło mnie jednak, że schodząca z gór kobieta na ich widok od razu skręciła w boczną uliczkę. Potem doczytałem, że bezpańskie pieski to w Sofii spory problem i parę lat temu zagryzły nawet jakiegoś profesora mieszkającego na przedmieściach. Także można się bać. Wracając jednak do cerkwi, w końcu ją znalazłem. Jak na obiekt, w sumie wpisany na listę UNESCO, jest dość zakamuflowana. Świątynia jest mała, stara i urocza. Towarzyszy jej mały park i w sumie tyle. Spodziewałem się jakiegoś pięknego widoku na miasto, ale nic z tych rzeczy. Pozostało mi więc wrócić do centrum miasta autobusem, ale oczywiście już inną drogą.

Cerkiew Bojańska

Sofia w południe: pamiątki po Ludowej Republice Bułgarii i starsze

Z autobusu przesiadłem się w miarę szybko do tramwaju. W Sofii od kilku lat jeżdżą polskie tramwaje Pesa Swing, więc chciałem sprawdzić jak się sprawują. Podczas mojego pobyto było dwadzieścia pięć sztuk, ale podpisano już kontrakt na kolejne trzynaście. Przyznam, że te tramwaje jakoś wielce udane nie są, ale i tak o klasę wygodniejsze od starych Tatr czy używanych szwajcarskich wagonów. Jako tramwajową ciekawostkę należy dodać, że w mieście funkcjonują dwa rozstawy torów. Wąski tor na starszych odcinkach oraz normalny rozstaw dla torowisk budowanych od połowy lat 80. XX wieku. Tramwaje można jednak lubić, ale nie można na nich opierać sprawnego transportu publicznego w milionowych miastach. Nie ma co ukrywać, że największą robotę robi w Sofii metro.

Wspomnianym już tramwajem dojechałem pod Narodowy Pałac Kultury. To ogromny gmach oddany do użytku w 1981 r. i świetnie wkomponowany w pobliski park. O tym, że to jest to ważny budynek, wręcz symbol Sofii, przekonałem się obserwując, jak wielu ludzi robi sobie przy nim zdjęcie. Nawet sam zostałem poproszony o zrobienie fotografii jakiejś bułgarskiej rodzinie. Chociaż architektonicznie to zupełnie inna klasa, to przez pełnioną funkcję i dominację nad otoczeniem kojarzy się z Pałacem Kultury w Warszawie.

Narodowy Pałac Kultury

Narodowy Pałac Kultury

Ruszyłem w dalszy spacer po mieście zaczynając od bulwaru Vitosha, czyli głównego deptaka z licznymi restauracjami i pubami. W okolicy jednej z głównych stacji metra — Serdika — znajdują się odkryte antyczne ruiny. Można się po nich przespacerować za darmo, w przeciwieństwie do wykopalisk w Warnie. Pewnej egzotyki temu miejscu dodaje też meczet Bania Baszi Dżamija. Jedyny działający w mieście, jakby ostatni znak czasów tureckiego panowania. Meczet pochodzi z XVI w. i jest jednym z najstarszych w Europie. A po przeciwnej stronie znajduje się hala targowa, czyli taki mój mały konik, bo uwielbiam oglądać lokalne produkty w takich miejscach. Hala sąsiaduje z synagogą, a oba budynki powstały w 1909 r. i świetnie się ze sobą komponują. Podobnie jak meczet, synagoga jest jedyną działającą obecnie w Sofii i jedną z dwóch w całym kraju. To niestety kolejny, bardziej smutny, znak czasów.

Bulwar Vitosha

Podjechałem jedną stację metrem by zobaczyć Lwi Most na rzece Władajska i przyznam, ze mnie ten widok zaskoczył. Sofia jest górskim miastem, więc nie spodziewałem się tu szerokiej rzeki, ale ten ciek zwany rzeką, nawet nie wymagał takiego mostu. Sprawna osoba mogłaby tę rzekę po prostu przeskoczyć. Powoli zaczynałem rozglądać się za jakąś restauracją, ale akurat w tej okolicy nie było nic szczególnego. Miałem jeszcze w planach jedną świątynię do zobaczenia. Sobór św. Aleksandra Newskiego to największa świątynia w Bułgarii i jedna z największych prawosławnych świątyń na świecie. I o dziwo, nie jest jedyną czynną cerkwią w mieście. Sobór pochodzi z podobnego okresu co hala targowa, synagoga i most, a wszystko pewnie ma związek z wyzwoleniem spod tureckiego panowania pod koniec XIX wieku. Sofia stała się wówczas stolica niepodległego państwa, chociaż pod pewnym wpływem Rosji, więc mogła przeżywać swój rozkwit. Wielkość soboru też miała znaczenie i dawała jasny znak, jaka religia ma teraz dominować.

Rzeka Władajska

Sofia popołudniowa: trolejbusy, modne knajpy i piwo na pożegnanie

Powłóczyłem się trochę po okolicy, ale zamiast jakiejkolwiek restauracji znalazłem mnóstwo budynków rządowych, jakichś ministerstw, agencji i czarnych mercedesów zaparkowanych na chodnikach (pod względem parkowania na chodnikach Bułgaria przypomina Polskę). Postanowiłem więc wrócić w stronę bulwaru Vitosha, bo przecież tam było coś do jedzenia. Znalazłem więcej kuchni międzynarodowej niż bułgarskiej. Ostatecznie wybrałem jakiś modny, hipsterski lokal. Miałem jeszcze ze dwie, trzy godziny zanim musiałem zebrać się na lotnisko. Postanowiłem więc jeszcze trochę pozwiedzać. Bez planu wsiadłem w jakiś trolejbus marki Ikarus i wysiadłem z ciekawości w tunelu. Okazało się, że znów wylądowałem pod Narodowym Centrum Kultury. To węzeł, w którym łączą się wszystkie sofijskie środki transportu. Pojechałem pod Stadion im. Wasiła Lewskiego, czyli w miejsce gdzie dzień wcześniej wysiadłem w drodze z lotniska. Kupiłem jakieś piwo w puszce i spacerując trafiłem na ogromny pomnik żołnierzy radzieckich. Pomnik jak się okazało był miejscem wyrażenia opinii przez różnych ludzi z puszką farby w spraju. Poza tym doskonale odnajdywali się tam skaterzy. W pobliżu wyjścia ze stacji metra znalazłem idealne miejsce do picia piwa. Wśród drzew na ławkach pili piwo młodzi i starzy, pary i samotni, więc i ja postanowiłem pogapić się na bułgarskie ulice ostatni raz.

Pomnik Armii Czerwonej

Z centrum na lotnisko jedzie się jakieś 20 minut metrem, więc bez pośpiechu ruszyłem na mój lot do Bratysławy o 20:40. Około 19:00 zwiedzałem sobie powoli terminal lotniska, aż w końcu sprawdziłem, że mojego lotu nie ma na tablicy odlotów. Po chwili zorientowałem się, że jest też inny terminal, z którego lata Wizz, a można się tam dostać autobusem kursującym raz na pół godziny. Na szczęście akurat odjeżdżał parę minut po tym jak go odnalazłem. Terminal 1 to było doznanie estetyczne jakich mało. Wyglądał jak jakiś stary dworzec kolejowy. Przepięknie zdobione żyrandole, mozaikowa mapa Europy na ścianie i kamienne posadzki. Budynek został zbudowany w latach 30. XX wieku, a przecież takich terminali w Europie już prawie nie ma. Budowle z lat powojennych można jeszcze spotkać np. we Lwowie czy Wilnie, ale to przecież już inna epoka.

Żyrandol w terminalu 1 lotniska w Sofii

Byłem blisko domu, a jednak…

Gdy planowałem podróż, chciałem wrócić z Bułgarii do Polski, ale w przystępnej cenie pasował mi tylko lot do Bratysławy. Niby blisko, ale jednak i tak musiałbym wziąć dzień urlopu. Postanowiłem więc pojechać gdzieś jeszcze, ale o tym w następnym wpisie. Teraz miałem w planach poczytać książkę na lotnisku w Bratysławie i gdzieś koło jedenastej zebrać się na zwiedzanie miasta. Mowa o jedenastej w nocy oczywiście, a co można robić nocą w stolicy Słowacji? Niewiele, zwłaszcza jak zaczyna padać. Co akurat było pewnym plusem, bo po gorącej Bułgarii chłodna noc była błogim orzeźwieniem. Zwiedziłem całe Stare Miasto i podobnie jak parę lat wcześniej, gdy miałem kilkanaście godzin przestoju w Bratysławie, wracałem po paru chwilach do tych samych miejsc. To miasto jest po prostu małe, tak przyjemnie małe. Na szczęście puby są otwarte do późna, a całą dobę można zjeść kebab. A jedząc tę turecko-niemiecką potrawę można się lekko przerazić, gdy do lokalu wpada dwóch gości w skórzanych kurtkach i po rosyjsku zaczyna dopytywać obsługę o jakiegoś Wasilija. Po chwili okazało się, że jednak chodziło im o Pizza Kebab 24h po przeciwnej stronie ulicy, a ja byłem w miejscu z kebabem, ale bez pizzy. Ostatecznie tak zabijałem czas, aż do trzeciej w nocy, kiedy to miałem autobus na lotnisko w Wiedniu. Stamtąd już ruszyłem do Włoch!

Bratysława nocą i miejsce upamiętniania zamordowanych Jána Kuciakia i Martiny Kušnirovej

A jak oceniam Sofię? Myślę, że bardziej mam ochotę wrócić do stolicy niż do nabrzeżnych miast Bułgarii. Coś takiego jest w tym mieście, że chętnie zobaczyłbym je zimą i wybrał się na górskie wycieczki. Poza tym ciekaw jestem jak za parę lat rozwinie się to miasto, bo ma całkiem spory potencjał.

Oceny

  • Sofia 4****
  • Cerkiew Bojańska 3***

| Sofię odwiedziłem 2 września 2019 r.

| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia

Może Ci się również spodoba

1 Odpowiedź

  1. Michał J. pisze:

    Dobry wpis.
    Sam tam nie bylem, ale Justyna która była tam w 2011 r. opisywała, że to miasto z największą ilością McDonaldów na km2 🙂
    PS. Nawet nie wiedziałem że mają metro – czytam że otwarte w 1998, czyli trochę później niż w Warszawie.