Frankfurt nad Menem, czyli bardzo nudne miasto
Frankfurt nad Menem, Niemcy| Podróż 59 Wpis 66
Jak wyobrażacie sobie finansową stolicę Unii Europejskiej? Jeżeli jako miasto podobne do Dubaju, Hong Kongu czy Nowego Jorku to jesteście w błędzie. Frankfurt nad Menem, miasto z najwyższymi budynkami Europy, siedziba trzech wielkich niemieckich banków, a nawet kandydat na stolicę RFN po II wojnie światowej, to miasto nudne jak niemiecki film propagandowy z czasów II wojny światowej. Można rzecz nudne jak Niemcy.
Po co jechać do Frankfurtu?
Jeżeli nie znajdziemy się tutaj przy okazji przesiadki na samolot, ani nie w celach zawodowych, to na 90% jesteśmy miłośnikami bycia gdziekolwiek poza domem. Sam lubię wyjechać tuż za granicę z Czechami, tylko po to by zasmakować inności. Takim wyjazdom sprzyjają tanie bilety, a w Krakowie skończył się właśnie monopol Lufthansy na loty do Frankfurtu i można tu dolecieć Ryanairem. I to za półdarmo. Z braku planów na weekend dołączyłem więc do Sławka, który również lubi sobie polatać i miał już kupione bilety. Częstotliwość lotów pozwala bowiem tu polecieć na weekend bez brania urlopu.
Co w ogóle jest we Frankfurcie?
Można się wysilać i napisać, że to piękne miasto z uroczym rynkiem i miłymi mieszkańcami, w dodatku gustownie łączące nowoczesność z tradycją. Niestety tak nie jest, a jedyne co Frankfurt nad Menem prezentuje po sobie ze starszych czasów to malutki rynek i bardzo małe Stare Miasto. Jest też jeden uroczy most przez Men, zwany żelaznym, czyli Eiserner Steg. Rzeczywiście jest uroczy, ale takich w Niemczech są setki, jak nie tysiące.
Może więc Frankfurt jest głównie dla miłośników nowej architektury? Znajduje się tutaj mnóstwo wieżowców i to w sąsiedztwie zabytkowych budynków. Budowane głównie w latach 90., kiedyś były najwyższe, ale niestety stara Europa oddaje pole w wielu wyścigach np. Rosji, a może i wkrótce Polsce. Niestety poza wyjątkami architektura tych biurowców nie oszałamia. Przykładowo Commerzbank Tower, który przez sześć lat był najwyższym wieżowcem Europy, to idealny przykład bicia rekordu na siłę. Budynek wieńczy maszt i mimo 300 metrów wysokości ma tylko 56 kondygnacji, czyli o jedną więcej niż 256 metrowy Messeturm, który najwyższym w Europie był w latach 1990-1997. Swoją drogą to Messeturm pozytywnie wyróżnia się w pejzażu miasta swoim szpiczastym kształtem. Panoramę miasta najlepiej oglądać po przejściu na drugą stronę rzeki.
Czego spróbować we Frankfurcie?
Nie było mi dane zobaczyć frankfurckiej hali targowej i sprawdzić co tutejsi jadają. Dotarliśmy do miasta po 15, a hala była czynna w soboty tylko do 16. Powiedziałbym następnym razem, ale wątpię by taki był. Za to udało nam się napić Glühwein na Rynku. Co prawda jarmark bożonarodzeniowy miał dopiero zostać otwarty, ale działa tu stały punkt z tym trunkiem. Wiecie co? W Krakowie mamy przesłodzony Grzaniec Galicyjski, więc za grzanym winem nie przepadam, lecz tutaj balans między wytrawnością a słodkością był w sam raz i trunek idealnie nam wszedł w gardła. Do wina serwuje serwuje się tu inny specjał miasta — tak, tak — frankfurterki. Niby zwykłe parówki, ale jednak są jak hamburger w Hamburgu. Wiem, że nikt nie zrozumiał zależności. Bułka i dwie parówy kosztowały nas po 3€. W Krakowie można dostać za to dobrego hamburgera, ale… musieliśmy je zjeść.
Wyjazd miał być luźny, bez spiny i planu, więc dość szybko zasiedliśmy w jakimś lokalu. Padło na Urban Kitchen przy Kaiserstraße 53. Jeśli ulica nazywa się dostojnie — Berlińska, Cesarska itd. — to znaczy, że jest w dobrym położeniu. Kaiserstraße łączy na przykład Stare Miasto z dworcem kolejowym i jest pełna gastronomii i sklepów. Nie znaleźliśmy niczego co nosiłoby nazwę „tradiszjonisz dojcze kiczen”, więc siedliśmy w tym przybytku z pizzą, sushi, burgerami i alkoholem. Czyli kuchnia międzynarodowa w pełnej krasie. Lokalnym alkoholem miał być cydr. Jeździ tu nawet tramwaj Ebbelwei—Expreß. W Hesji Ebbelwei mówi się na Apfelwein, czyli cydr. No i wzięliśmy ten jabłkowy alkohol, który smakował jak pół litra rozwodnionego soku jabłkowego z dodatkiem spirytusu. Serio, nie wiedziałem, że cydr może być aż tak niedobry. Zjedliśmy pizzę o nazwie Frankfurt i po wysączeniu tego nieszczęsnego cydru poszliśmy jeszcze na miasto.
Przed powrotem do hotelu skoczyliśmy do supermarketu. Było już grzane wino, cydr, więc do trylogii brakowało tylko piwa. Wybór piw w niemieckim sklepie niczym nie umywa się do tego co serwuje byle Żabka. Parę piw koncernowych i polskie Tyskie w mocno zawyżonej kwocie. Ostatecznie stanęło na Becku. Kiedyś piłem je w Berlinie i jako nieliczne było w lodówce.
Spaliśmy w Mercure Hotel Frankfurt City Messe blisko dworca, w dzielnicy gdzie napisy chińskie sąsiadowały z arabskimi. Nie jest to raczej turystyczna okolica. Natomiast w pokoju mogliśmy zapoznać się z niemiecką telewizją. Niedługo będą tam puszczać taniec z gwiazdami nago, albo inną głupotę. Serio, telewizja pokazywała tam straszne bzdury i współczuję niemieckim telewidzom. Wracając do piwa, Beck smakował gorzej niż polskie sikacze. Nie, niemożliwe, że ja miłośnik piwa, będę zachwalał grzane wino — słodki alkohol dla dziewczyn — ale niestety wszystko inne mnie zawiodło. Piwo ledwo skończyliśmy. Naprawdę nie ma co narzekać na nasz kraj. Mamy w sklepach świetny wybór piw i to od polskich producentów.
Lotnisko we Frankfurcie
Flughafen Frankfurt am Main to 13 lotnisko świata i 4 Europy pod względem liczby obsłużonych pasażerów. Jest gigantyczne, chociaż wcale się takie nie wydaje. Prawdę mówiąc, szybko przeszliśmy przez terminal, przejechaliśmy kolejką na drugi, trochę zastawialiśmy się nad niektórymi znakami, ale wszystko było w ludzkiej skali. Człowiek nie czuje się tu przytłoczony, bo jest mnóstwo zacisznych kątów, korytarze są niskie i można nawet znaleźć miejsca wyciszenia ze specjalnymi fotelami. W dodatku to tylko kilkanaście minut jazdy z centrum.
Nie byłem na wielu dużych lotniskach, ale na podobnym w skali paryskim de Gaulle’u poziom przytłoczenia jest o wiele większy. Jedyne co we Frankfurcie doskwiera, zwłaszcza gdy lecimy Ryanairem, to wielkość płyty postojowej. Do samolotu jedzie się kwadrans (!) autobusem, a potem drugie tyle samolot jedzie ze swojego miejsca postojowego do pasa startowego. Tak pasażerów Ryanaira przeważnie obsługuje się w byłym schowku na miotły, a stanowiska postojowe buduje na samym końcu, gdzieś pod płotem.
Ocena
Frankfurt mogę ocenić na mocną dwójeczkę. Nie jest rozczarowujące, bo przecież niczego się tu nie spodziewałem, a niższa ocena byłaby niesprawiedliwa dla mieszkańców miasta. Z całą pewnością żyje im się tam dobrze i dostatnie. Mają dobre sklepy, gastronomię i komunikację. Na miejsca pracy też pewnie nie narzekają. Jednak w Niemczech jest sporo ciekawszych miast.
- Frankfurt nad Menem — 2**
| Frankfurt nad Menem odwiedziłem w dniach 18-19 listopada 2017 r.
| Więcej zdjęć z tej podróży na Flickr
Jak widzę zdjęcie tych parówek i czytam opisy piwa to niestety wszystkie stereotypy na temat niemieckiego jedzenia sie potwierdzają. Widziałeś gdzieś w Krakowie niemiecką restaurację? 🙂 Ja też nie buhahaha!
Odnośnie atrakcyjności Frankfurtu to przypomniało mi się, tak na marginesie, że śp. prezydent L. Kaczyński swego czasu się chwalił, że w ogóle Niemiec nie lubi i nie zna, a jedyne co kojarzy, to spluwaczkę w męskiej toalecie we Frankfurcie 🙂
Hahaha, prawdę mówiąc to mam ochotę zwiedzić więcej niemieckich miast, ale nie wiem czy się czymś będą różnić 😀
Niemiecka restauracja? Nawet w Niemczech ich nie ma zbyt wiele… ale to samo było też w Danii. Szukaliśmy, szukaliśmy i do dziś nie wiem czy w ogóle istnieje duńska kuchnia.
Czytając tego posta byłam w szoku. Jak można tak generalizować? Jak można twierdzić, że w Niemczech nie ma niemieckich restauracji? Tak jak w każdym mieście dostępne są we Frankfurcie różne restauracje i tyle. Jak sobie wyobrażacie, że będą funkcjonować tam tylko niemieckie knajpy? W centrum europejskiego biznesu? Z tym piwem to moim zdaniem też bardzo duże uproszczenie, może po prostu źle wybraliście sklep/miejsce? A porównywanie cenowe do Krakowa to chyba jakiś żart? Jak dla mnie tekst jest bardzo uproszczony i kłamliwy.
Bardzo dziękuję za komentarz. Mój blog to przede wszystkim mój pamiętnik i nie zamierzam się z niczego tłumaczyć. Nie przeszkadza mi też krytyka, jednak krytykując kogoś warto choćby przeczytać tekst ze zrozumieniem.
I tak odpowiadając na Pani pytania:
– Nie twierdzę, że w Niemczech nie ma niemieckich restauracji, a jedynie napisałem, że takiej nie znaleźliśmy i w takiej nie jedliśmy.
– Wręcz sobie nie wyobrażam, żeby w takim mieście jak Frankfurt funkcjonowały tylko niemieckie restauracje. Byłoby to dziwne i nigdzie nie widzę bym nawet coś takiego zasugerował.
– Co do piwa to opisałem jeden supermarket, do którego trafiliśmy. Nie napisałem, że to reprezentacyjna próba sklepów, więc mógł być „źle wybrany”, aczkolwiek opisałem to co w sklepie znaleźliśmy. Był to w miarę duży sklep typu Aldi czy Lidl, a w takich nawet u nas można dostać piwa z regionalnych browarów.
– Czy porównywanie do Krakowa zawiera w sobie nieprawdę? Nie wiem w czym jest problem? Różnica cen między krajami, a nawet miastami, to normalna sprawa i nie widzę w tym nic z żartu. Nie ma tu też żadnego żalu czy wyrzutu.
Radzę jednak komentować tekst, a nie to co się samemu dopowiada i następnie próbuje komuś przypisać. Ewentualnie zawsze można użyć prostej konstrukcji „wydaje mi się, że…”. Czytając teraz komentarze widzę, że arogancja jest w modzie, pozostaje mi tylko smutek z tego powodu.
Proszę Pana, nie zamierzałam Pana urazić, ale mam wrażenie, że nie do końca zrozumiał Pan o co mi chodzi. Pozwolę sobie Pana zacytować: „Bułka i dwie parówy kosztowały nas po 3€. W Krakowie można dostać za to dobrego hamburgera, ale… musieliśmy je zjeść.” Podaje to jako przykład. Porównał Pan cenowo Kraków do Frankfurtu, a teraz sam się Pan tego wypiera. Teraz Pan uważa, że takie różnice cenowe są normalne jednak z tekstu na blogu to nie wynika. Co do Niemieckich restauracji: „Niemiecka restauracja? Nawet w Niemczech ich nie ma zbyt wiele”. Są jak najbardziej, np. w centrum Frankfurtu stoi jedna na drugiej. Chodzi mi o to, ze oczywiście można przedstawiać swoje doświadczenia z dana miejscowością itp. Każdy ma inne wrażenia. Jednak takie uproszczenia mogą czytelników wprowadzić w błąd. Jeśli kogoś uraziłam tym co napisałam to przykro mi. Jednak uważam, że nie należy tak generalizować, ponieważ czytelnik może wyciągnąć z tego zle wnioski. Pozdrawiam
Przepraszam, ale to chyba Pani ma w dalszym ciągu problem ze zrozumieniem moich słów. Nigdzie się nie wypieram żadnego porównania cen. I wie Pani co? Nie muszę, to jest mój blog, w którym nie potrzebuję niczyjego pozwolenia na wyrażenie swojego zdania. Tak jak pisałem wcześniej, można się nie zgadzać, może się nie podobać, ale proszę komentować to co jest faktycznie napisane, a nie wyobrażone. Sam czytam wiele blogów i nie oczekuję od żadnego autora czegokolwiek, miło jest po prostu przeczytać opinie innych o danym miejscu. Już zupełnie absurdalnym byłoby kogokolwiek pouczać.
Widzę, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Życzę powodzenia w pisaniu bloga.
Od samego początku mogłem Pani komentarz po prostu zbagatelizować, ale jednak myślę, że pewne rzeczy warto czasem napisać. Nie ma tu z mojej strony złośliwości. Nie twierdzę, że mój blog jest najlepszy na świecie, że Frankfurt zwiedziłem dogłębnie i w najlepszej porze roku, ani że ten tekst jest w ogóle dobry. Twierdzę, że przypisywanie komuś czegoś, co nigdzie nie zostało napisane to bardzo złe zachowanie, wręcz aroganckie. I to niestety uniemożliwia jakąkolwiek dyskusję. Jakby na to nie patrzeć ceny we Frankfurcie są wyższe niż w Krakowie i cieszę się, że Pani miasto się podobało. Sam może kiedyś też do niego wrócę.
Z całą pewnością zdecydowanie fajniej jest w Monachium, czy Berlinie. Rozumiem o co Ci chodzi takie miasta jak Frankfurt, czy Wolfsburg są takie bez ikry, niby jest fajnie, ale nie do końca
Frankfurt mi osobiście przypadł do gustu. Nie wiem czemu ma taką surową opinie.