Szkocja: wyjście na Ben Nevis z Fort William

Ben Nevis i Fort William, Szkocja | Podróż 67, Wpis 78


Koniec lata to świetna pora by odwiedzić Szkocję. Oczywiście jeżeli komuś nie przeszkadza deszcz, bo on jest tu stałym elementem. Nam akurat w Szkocji nie przeszkadzał, gdyż ma tam swój niesamowity urok. Na ogół jesteśmy miłośnikami turystyki miejskiej, ale w tym kraju niemądrym byłoby zamknąć się na pięć dni tylko w Edynburgu czy Glasgow. Natura to najpiękniejsze co Szkocja oferuje, a cóż bardziej naturalnego jest niż góry. A skoro już o górach mowa, to tak się składa, że najwyższy szczyt całych Wysp Brytyjskich to Ben Nevis w pasmie Grampian, niedaleko miejscowości Fort William. I zrodził nam się pomysł, żeby go zdobyć.

Kto rano wstaje, ten wyrusza na północ

Do Szkocji, a konkretnie do Glasgow, przylecieliśmy samolotem z Katowic i po krótkim noclegu w easyHotelu (sieci tanich hoteli powiązanych z linią easyJet) pojechaliśmy pociągiem do Fort William. Bez samochodu po Szkocji można poruszać się autobusami Citylink lub koleją. Ogólnie transport publiczny jest drogi, ale autobusy są nieco tańsze, chyba, że znajdziemy jakąś świetną ofertę na pociąg. Nam właśnie udało się znaleźć  bilet na pociąg jadący nocą aż z Londynu do samego Fort William. To tak zwany Caledonian Sleeper, w którym jest tylko jeden wagon z miejscami do siedzenia i kosztują one jedynie 10 funtów sztuka. Wyjazd o 5:48. Wszystkie inne pociągi kosztowały jakieś dwa razy więcej, a na ten jeden bilety w niskiej cenie były dostępne nawet dzień przed odjazdem.

Scotland: Ben Nevis

W drodze na szczyt towarzyszył nam taki widok

Czas przejazdu jednak był dla nas idealny. Przez cztery godziny w wygodnym fotelu dokończyliśmy brutalnie przerwane przez budzik spanie, a gdy już otworzyliśmy oczy czekał na nas piękny szkocki krajobraz — góry, rzeki, owce i krowy. Jadąc pociągiem ochota na wyjście w góry rosła w nas coraz mocniej. Zwłaszcza, że wyjście na Ben Nevis było pod dużym znakiem zapytania. Przed wyjazdem zastanawialiśmy się czy będzie padać, czy będzie zbyt mokro, albo czy mgła nie będzie tak duża, że wyjście nie będzie miało żadnego sensu?

Do Fort William przyjechaliśmy planowo o 9;57, na dworzec oddalony niecałe trzy kilometry od Ben Nevis Visitor Centre, czyli miejsca gdzie rozpoczyna się szlak prowadzący na szczyt. Gdy my wysiadaliśmy na peron, z drugiego toru odjeżdżał pełen turystów ekspres The Jacobite. To taka atrakcja dla fanów Harrego Pottera, pociąg jak żywcem wyjęty z filmu pokonuje trasę między innymi przez malowniczy wiadukt Glenfinnan. My jednak fanami Harrego nie jesteśmy i mieliśmy w Fort William konkretne zadanie do wykonania. Zostawiliśmy więc w dworcowym schowku większość ekwipunku, zaopatrzyliśmy się napoje w pobliskim supermarkecie, bo ileż można pić samą wodę z kranu i ruszyliśmy ku górze.

Wyjście na Ben Nevis

Według Googla wyjście na szczyt spod Ben Nevis Visitor Centre powinno zająć jakieś trzy godziny. Łącznie w obie strony mieliśmy się zmieścić w sześciu godzinach. Nic bardziej mylnego. Mapa na początku szlaku sugeruje już, że wyjście może zająć od siedmiu do dziewięciu godzin. I tyle czasu radzimy sobie zaplanować.

Pierwszy odcinek nie jest przesadnie stromy i dość szybko doszliśmy do jeziorka o pięknej nazwie Lochan Meall An T-suidhe na wysokości ok. 560 m n.p.m. Przez ten fragment trasy świeciło słońce i nie spadła prawie żadna kropla deszczu. Niestety szczytu nie było widać od samego początku, gdyż przysłaniała go chmura i ciężko było określić ile jeszcze przed nami. Na tym odcinku mijaliśmy mnóstwo ludzi na szlaku, czasem to my wyprzedzaliśmy, czasem nas wyprzedano. Spotkaliśmy ludzi w krótkich spodenkach i trampkach, więc mogliśmy odnieść wrażenie, że Ben Nevis to będzie pikuś.

Scotland: Ben Nevis

Widok na jezioro Lochan Meall An T-suidhe z wysokości ok. 700 m n.p.m.

Drugi odcinek — nazwijmy go cięższym — zaczyna się od około 700 m n.p.m., mniej więcej w  miejscu gdzie szlak przecina potok i trzeba przeskoczyć po mokrych kamieniach. Optymistycznie patrząc, skoro Ben Nevis ma 1345 m n.p.m., a wyszliśmy prawie od poziomu morza, to przecież połowa już za nami. Niestety na tym odcinku kończy się wygodna ścieżka, a zaczyna wędrówka po głazach, w dodatku pod dużo ostrzejszym kątem. Jako, że byliśmy już w chmurze to widoczność była mocno ograniczona, a deszcz towarzyszył nam przez większą część trasy. Martwicie się o ludzi w trampkach? Nie ma obawy, oni nawet tu nie dotarli. Chociaż historia zna przypadki, nawet śmiertelne, osób, które wyszły w lekkim obuwiu na sam szczyt, w dodatku zimą. Przejście tego odcinka zajęło nam około dwie i pół godziny.

Scotland: Ben Nevis

Drugi odcinek zamiast wygodnej ścieżki pokonywaliśmy po nijak ułożonych głazach

Scotland: Ben Nevis

Kamienne stożki wyznaczały szlak na ostatnim etapie. Kruk był tu jedynym żywym stworzeniem oprócz nas

Ostatni odcinek pokonaliśmy już całkowicie sami i nawet nie byliśmy początkowo pewni gdzie jest ten wierzchołek. Szczyt Ben Nevis jest bowiem mocno spłaszczony, ale najwyższy punkt wyznacza postument, w pobliżu są też ruiny obserwatorium z XIX wieku oraz… najwyżej położony w Wielkiej Brytanii pomnik wojenny. Pomników wojennych w tym kraju jest od groma, więc i w tym miejscu nas nie zdziwił. Ostatni kilometr odległości i sto pięćdziesiąt metrów wysokości pokonaliśmy w całkowitej mgle, ale na szczęście co paręnaście metrów szlak wyznaczają sterty kamieni. Trzeba tutaj też bardziej uważać, gdyż z jednej strony wypłaszczenie kończy się urwiskiem. Na wysokości ponad 1300 metrów — z perspektywy Polski niedużej — oprócz deszczu dochodzi też wiatr i niska temperatura, pod koniec lata spadające nawet poniżej zera. Wszystko marznie, jest ślisko i po zrobieniu pamiątkowych zdjęć szybko zdecydowaliśmy się na powrót. Samo wyjście i zejście zajęło nam osiem godzin i dwadzieścia minut, z czego prawie pięć poświęciliśmy na podejście.

Scotland: Ben Nevis

Wędrowiec nad morzem mgły. Autor: Martyna Oczki

Ben Nevis

My na szczycie Ben Nevis

Zdobyliśmy najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii, zobaczyliśmy przepiękny krajobraz i magiczną grę światła oświetlającego pobliskie góry. Zmarzliśmy na szczycie i nieco zmokliśmy, ale tylko nieco bo przecież przygotowaliśmy się do deszczu bardzo dobrze. Jesteśmy z tego wyjścia bardzo zadowoleni i dumni. Także kto będzie w Szkocji, niech na Ben Nevis wyjść próbuje.

Fort William i nocleg w starym więzieniu

Spod  Ben Nevis Visitor Centre do centrum Fort William jest jakieś czterdzieści minut spaceru. To niedużo, chyba że jesteśmy po całodziennej wędrówce. Próbowaliśmy złapać autostop, ale samochodów jadących w stronę miasta było tyle co nic. Pierwszym autem okazała się… taksówka. Uznaliśmy to za znak i skorzystaliśmy pierwszy raz za granicą z łapanej taksówki. Możliwe, że w Polsce nigdy nie zatrzymałem w ten sposób taxi, bo nie jestem fanem tego środka transportu. Wyszła nas ta przyjemność całkiem niedużo, szczególnie jak na Szkocję. Za przejazd z postojem na dworcu — mieliśmy przecież rzeczy do odebrania ze skrytki — rachunek wyniósł około pięciu funtów.

Scotland: Fort William

High Street w Fort William

Nocleg zarezerwowaliśmy w nowo otwartym hotelu The Garrison, ponoć miał cztery gwiazdki, ale nie to nas przekonało. Był on w cenie niektórych hosteli, bo Fort William i w ogóle całe Highlands pod względem noclegów są o wiele droższe od Glasgow czy Edynburga. Jeśli mieliśmy płacić 70 funtów za noc, to już lepiej mieć wygodne łóżko i smaczne śniadanie w pakiecie. Hotel okazał się jednak atrakcją samą w sobie, bo powstał w dawnym komisariacie policji, a część pokoi urządzono w dawnych celach więziennych. Właśnie my taki pokój w celi dostaliśmy. Było piętrowe łóżko, luksfery zamiast okna i kraty na korytarzu, a to wciąż luksusowy hotel, więc po prysznicu można było założyć hotelowy szlafrok i napić się herbaty w pokoju.

Sam Fort William nie jest jednak specjalnie zachwycające, nie ma tam zabytkowych, kolorowych domków czy nawet wielu kamiennych kamieniczek. To zwykłe miasto z mocno współczesną zabudową. Przypomina mi trochę północną Norwegię, gdzie krajobraz był piękny, a to co ludzkie bardzo proste, wręcz surowe. Niedaleko dworca znaleźliśmy stary cmentarz porośnięty gęstą zielenią, spędziliśmy tam parę chwil, bo jakoś często zahaczamy o cmentarze właśnie. Jest też starty fort — w końcu miasto to Fort William — z kawałkiem plaży, ale raczej nikt tam nie plażuje, nawet w lecie. Akurat trafiliśmy na triathlon, więc paru śmiałków odważyło się pływać w tej chłodnej wodzie, ale oczywiście w piankach.

Scotland: Fort William

Stary cmentarz w Fort William

Na koniec dobra rada dla podróżujących po Szkocji. Planując przejazd autobusem, ale także pociągiem, zwłaszcza do małych miejscowości lepiej kupić bilet z wyprzedzaniem. Chociaż można kupić bilet u kierowcy, to muszą być mieć wolne miejsca w autobusie, a z tym jest spory problem nawet poza sezonem. My przez to czekaliśmy dwie godziny dłużej na następny kurs. Popyt na szkockie autobusy mocno przewyższa podaż.

Oceny

  • Ben Nevis – 4****
  • Fort William – 2**

| Ben Nevis zdobyliśmy 14 września, a z Fort William wyjechaliśmy 15 września 2018 r.

| Więcej zdjęć z tej podróży na Flickr

Może Ci się również spodoba

3 komentarze

  1. Michał J. pisze:

    No wreszcie się doczekałem pierwszego wpisu o turystyce górskiej! Chyba pierwszy wpis na tym blogu w tej tematyce.
    Poza tym, gratulacje za zdobycie szczytu, ponad 1300 m do gory to tak jak z Kuźnic na Świnicę. Porządna trasa.

  2. Piotr Rokita pisze:

    Tak, mam nadzieję że pojawi się trochę więcej górskich wpisów. Dotychczas może były jakieś fragmenty o niezbyt okazałych górach np. przy okazji wyjazdu do Wisły. Teraz czas na Koronę Europy 😀

  3. jakpoleciec.pl pisze:

    Sliczne zdjecia. Dobra inspiracja 🙂