Szkocja: Edynburg czy Glasgow?

Edynburg i Glasgow, Szkocja | Podróż 67, Wpis 80


Piękny, zabytkowy Edynburg i współczesne, nieco przemysłowe Glasgow. To dwa największe miasta Szkocji. Na które z nich poświęcić więcej czasu? Jeżeli ktoś zna Szkocję nie musi się nad tym zastanawiać. Sam też nie będę budował napięcia i odpowiem wprost — na Edynburg rekomendujemy 80% czasu, na Glasgow 20%. Nie ma tutaj przesady, bo cała szkockość tli się właśnie w Edynburgu. Nieważne, czy ktoś jest fanem Williama Wallace’a, czy ma ochotę napić się whisky w szkockim pubie. Wszystko co szkockie znajdzie właśnie w Edynburgu. Natomiast w Glasgow? No cóż, jest tam trochę współczesnej architektury, jakiś cmentarzy i… ewentualnie pasjonatów piłki nożnej może interesować lokalna drużyna Celtic, której bramki bronił Artur Boruc w czasach swojej najlepszej passy.

Edynburg piękny i zabytkowy

Wjechaliśmy do Edynburga pociągiem, tak jak najbardziej lubię wjeżdżać do każdego miasta. Mojej radości było jeszcze więcej, gdyż jechaliśmy z Inverness, więc zatokę Firth of Forth przekraczaliśmy mostem Forth Bridge. To cud inżynierii wpisany w 2015 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Niestety z mostu ciężko zrobić zdjęciu samego mostu, a jest on oddalony spory kawałek od miasta, więc zostają mi tylko wspomnienia z przejazdu. Parę minut później dotarliśmy do stacji Haymarket, w pobliżu której udało nam się znaleźć ciekawy hotel. To doskonała okolica do mieszkania, tylko kilometr od edynburskiego zamku i tuż przy linii tramwajowej. Dodam, że jedynej linii w tym mieście, oddanej zaledwie w 2014 r. jako połączenie lotniska z centrum miasta. Zakochaliśmy się w Edynburgu od pierwszego spojrzenia. Stare kamienice, dużo parków i te urocze ławki dedykowane jakimś zwykłym ludziom. Czyż nie jest to wszystko urocze?

Paręnaście minut spacerem od Haymarket znajduje się Dean Village, jedna z bardziej fotogenicznych atrakcji miasta, wpisana również na listę UNESCO jako część obszaru Nowego i Starego Miasta. Jest to dawna osada z uroczymi budynkami, częściowo położonymi malowniczo nad rzeką. Jednym z ważniejszych budynków w okolicy jest kompleks Well Court z końca XIX w., ufundowany jako miejsce zamieszkania dla lokalnej biedoty. Na dziedzińcu suszyło się pranie, więc podejrzewam, że budynek nie został zamieniony w ekskluzywne apartamenty i wciąż jest zamieszkały przez normalnych ludzi. Oby tak dalej.

Scotland: Edinburgh, Well Court

Widok na Dean Village, po lewej gmach Well Court

Wszędzie dookoła otaczały nas te typowe szkockie, czy nawet typowo edynburskie, kamienice ze sklepami, restauracjami i pubami na parterze. Miasto miało skalę idealną do życia, nie za małe, nie za duże. Ledwo przeszliśmy parę kroków od Well Court, a już zbliżaliśmy się do głównej ulicy Princes Street, skąd roztaczał się piękny widok na zamek. Od najstarszej części miasta i zamku oddzielały nas jeszcze Princes Street Gardens, które niestety pierwszego dnia zamknięto nam przed nosem z racji później pory. Ale nie zraziliśmy się i poszliśmy następnego dnia, bo naprawdę było warto. Zwłaszcza dla fontanny Ross oraz dla pomnika Niedźwiedzia Wojtka. Fontanna jest częstym miejscem romantycznych fotografii z zamkiem w tle, natomiast pomnik Wojtka to dość nowa atrakcja, dopiero z 2015 r. Nieco dalej w stronę dworca Waverley znajduje się jeden z największych tutejszych pomników — Scott Monument. Nie chodzi tutaj o Szkotów, a o poetę i powieściopisarza Waltera Scotta, a ciekawostka jest taka, że to drugi najwyższy na świecie pomnik na część pisarza. Odchodząc od tematu pomników, Martynie wpadł w oko uroczy domek znajdujący się w środku parku. Otoczony płotkiem z małym ogródkiem, stał jakby żywcem przeniesiony z przedmieść. Trzeba przyznać ktoś ma szczęście, by mieszkać w takim miejscu i mieć jeszcze prywatny ogródek.

Stare Miasto, czyli zamek, Bobby i Harry Potter

O dziwo, chyba najmniej czasu i najbardziej przelotnie zwiedziliśmy główną ulicę Starego Miasta — czyli Royal Mile, prowadzącą wprost do zamku. Jakoś tak weszliśmy w ten tłum ludzi i zachciało nam się od razu zejść w dół, w spokojniejszą część miasta. W drodze do zamku zaczepił nas bardzo aktywny pan z ulotkami promującymi marsze niepodległościowe w 2019 r. Ciekawe czy coś z tego wyjdzie, bo chyba w związku z Brexitem nastroje na separację od Anglików odżyły. Tak czy siak kontynuowaliśmy drogę na zamek w tłumie japońskich turystów, by ostatecznie do zamku nie wejść. Raz, że kosztuje to majątek bo jakieś 18,5 funta, a dwa że po prostu nie mieliśmy ochoty. I jeszcze jedno — ten zamek wygląda uroczo z dołu, gdy góruje nad okolicą, a z bliska sprawia wrażenie dość podrzędnego.

Niedaleko zamku znajduje się kolejna — po wiadukcie spod Fort William — gratka dla fanów Harrego Pottera na naszej trasie. Przy Victoria Street mieści się ogromny sklep z potterowskimi pamiątkami, gdzie z pewnością magicznie odchudziły się portfele niejednego rodzica. Natomiast ulica Wiktorii jest urocza sama w sobie i podobno była inspiracją dla książkowej uliczki ze sklepami dla magików. Fani pewnie wiedzą, o które miejsce chodzi, ja nie przeczytałem ani jednego tomu więc się nie wypowiem. Mogę jednak stwierdzić, że na Victoria Street jest o wiele przyjemniej niż na Royal Mile. W dodatku schodząc nią w dół dojdziemy na cmentarz. Cmentarz, który warto odwiedzić nie ze względu na znaną osobę tam pochowaną, ale ze względu na psa. Greyfriars Kirkyard był miejscem smutnej historii wierności psa i człowieka. Przez czternaście lat przy grobie swojego człowieka, czuwał tu piesek Bobby. Wierność Bobbiego została dostrzeżona i po jego śmierci postawiono mu pomnik przed cmentarzem, a sąsiedni pub nazwano jego imieniem. Warto wspomnieć, że prawdopodobnie trzeci psi pomnik na świecie postawiono w Krakowie dla psa Dżoka, a drugi stoi w Tokio i upamiętnia psa Hachikō. Od tamtej pory postawiono już więcej takich pomników, więc moją ciekawość budzi pytanie ile pubów zostało nazwanych na cześć psa?

Scotland: Edinburgh

Widok na Victoria Street

Scotland: Edinburgh

Szkocka kuchnia nie ma się czego wstydzić

Drogę na cmentarz zapamiętamy jeszcze z jednego powodu. Tuż przed cmentarzem zatrzymaliśmy się na lokalną przekąskę. Baton Mars smażony na głębokim tłuszczu. Nie jest to smaczne, nie jest to zdrowe i z pewnością jedzone zbyt często możne dosłownie doprowadzić na cmentarz. Na szczęście inne specjały tamtejszej kuchni są już o niebo lepsze.

Scotland: Edinburgh

Największą zazdrość budzi we mnie kuchnia pubowa. U nas do piwa można przeważnie zamówić jedynie czipsy lub tosta. W Szkocji na posiłek do pubu przychodzą rodziny z dziećmi i niekoniecznie w ogóle piją piwo. Oferta kulinarna jest bardzo szeroka. Przykładowo w jednym z pubów mogliśmy zjeść steki, burgery, makarony i rybę z frytkami, tę ostatnią nawet w wersji wegetariańskiej. Jak zrobić rybę bez mięsa? Nie wiem. Całość opisali jako fish-free fillet i nie wnikaliśmy w szczegóły. W porze obiadowej można trafić na promocje i dostać piwo za jednego funta, za obiad z napitkiem wychodzi więc poniżej 10 funtów. Jak na tutejsze ceny, to całkiem przystępnie. Wszystko to można spożyć w oddzielonych ścianką lożach, czasem nawet z osobnym małym telewizorkiem do oglądania sportu. Wracając do trunków, to jak wiadomo Szkoci piją whisky. Mają na tym punkcie fioła. My fanami nie jesteśmy, chociaż od czadu do czasu sam lubię się napić szklaneczkę szkockiej (czy amerykańskiej), to nie będę niestety dobrym przewodnikiem, który powie gdzie na pewno iść i czego spróbować. Dla niedzielnych degustatorów polecamy sprawdzony sposób zamawiania, czyli poprosić o coś typowo lokalnego i w rozsądnej cenie. I chyba nie muszę przypominać, że cola dołączona do whisky to w Szkocji profanacja.

Edynburski styl życia — po pubie wyjście do parku

Poza tymi wszystkimi uroczymi kamienicami, piękną deszczową pogodą i dobrym jedzeniem jest w Edynburgu coś jeszcze, co sprawia że miasto wydaje się jeszcze bardziej przyjemne dla jego mieszkańców. Ogromne parki, a właściwie jeden park z górującym wzgórzem pośrodku. Mowa o Parku Holyrood i urwisku Salisbury. Jest to tak ogromny teren, że nie byliśmy w stanie obejść go całego, jak również wejść na wzgórze, chociaż to tylko jakieś 150 m n.p.m., a parę dni wcześniej zdobyliśmy przecież Ben Nevis. Po prostu musi zostać coś na następny raz.

Scotland: Edinburgh, Holyrood Park

Park Holyrood

Scotland: Edinburgh, Calton Hill

Wzgórze Calton, w tle najwyższe punkty parku Holyrood urwisko Salisbury (Salisbury Crags) i Góra Artura (Arthur’s Seat).

Scotland: Edinburgh, Calton Hill

Pomnik Narodowy, czyli co twórca miał na myśli?

Cały park stanowił dawne tereny łowieckie brytyjskich monarchów, dziś na szczęście nikt tu nie poluje, ale pobliski Pałac Holyrood jest ciągle jedną z oficjalnych rezydencji Królowej Elżbiety II. W uroczym sklepiku przy wejściu do pałacu można znaleźć królewskie pamiątki, na przykład maskotkę królewskiego pieska, czy replikę biżuterii ślubnej księżnej Meghan. Naprzeciw Pałacu znajduje się nowoczesny gmach szkockiego parlamentu. Dość symboliczne spotkanie brytyjskiej monarchii i lokalnej demokracji.

Innym popularnym miejscem jest Wzgórze Calton z kilkoma monumentalnymi pomnikami na szczycie. Najwyższy jest Nelson Monument, czyli typowy pomnik wojenny, jest też kolumnada stanowiąca Pomnik Narodowy, która nie wiadomo czemu służy, ale wszyscy próbują się na nią wspiąć. Całość dopełnia budynek starego obserwatorium astronomicznego. Z góry rozciąga się widok na panoramę Edynburga, a w oddali widać wspomniany już wcześniej most Forth Birdge.

Edynburski wieczór na plaży

Jak pewnie stali czytelnicy bloga wiedzą, ostatni wieczór każdego wyjazdu staramy się spędzać nad wodą, z butelką jakiegoś wina czy piwa. Także tutaj nie mogło zabraknąć elementu morskiego. Martyna znalazła najlepszą tutejszą plażę Portobello, do której bez problemu dojechaliśmy piętrowym autobusem. Było pusto i wietrzenie, ale mimo to wiele kawiarni było otwartych. Przeszliśmy ponad kilometr plażą dochodząc do jakiejś zajezdni autobusowej, gdzie po prostu skończył się piasek i musieliśmy gdzieś zasiąść. W tym chłodzie i wietrze mijali nas co najwyżej rowerzyści i biegacze. W uroczych okolicznościach przyrody wypiliśmy po piwie, bo wino w Szkocji nam zupełnie nie pasowało, a whisky pić z gwinta po prostu nie wypada.

Scotland: Edinburgh

Plaża Portobello

Gdyby ktoś szukał hotelu dla milenialsów, to brytyjska sieć Premier Inn otwiera nowe obiekty pod marką hub. To nowoczesne hotele stawiające na ekologię i łatwość obsługi. Już na wstępie możemy dokonać zameldowania samodzielnie w specjalnym automacie, a w pokoju światło czy klimatyzację da się obsługiwać przez smartfon. Wystarczy zainstalować hotelową aplikację. Nie ma tu zbędnych elementów, jak butelki wody, czy plastikowe kubki. Wodę, kawę czy herbatę można sobie samemu zrobić w recepcji i zanieść do pokoju. Z lepszych udogodnień, warto wspomnieć o czymś czego brakuje mi nawet w czterogwiazdkowych hotelach, chodzi o otwieracz do kapsli. Ileż to razy chcąc otworzyć piwo trzeba było używać klucza, a tu otwieracz został na stałe zamontowany w ścianie.

Natomiast Glasgow… to tylko Glasgow

Z Edynburga do Glasgow jedzie się godzinę, a autobusy odjeżdżają co kwadrans. Pytanie tylko po co tam jechać? Zaraz przy dworcu autobusowym znajduje się najwyższe kino na świecie, czyli multipleks Cineworld, którego gmach mierzy 62 metry. Ale przecież nikt nie przyjedzie do Glasgow żeby zobaczyć budynek kina. Poszliśmy z dworca na wschód gdyż tam znajdowała się najciekawsza dla nas atrakcja. Mijaliśmy tereny uniwersyteckie z prostokątnymi akademikami, jak nasze typowe polskie bloki, aż w końcu dotarliśmy do Katedry. Z zewnątrz prezentowała się całkiem okazale, ale mi bardziej przypadło do gustu wnętrze, głównie za sprawą wystawy klocków LEGO, która akurat mieściła się w podziemiach. To jednak nie był nas cel, bo tuż za Katedrą rozciąga się cmentarz Glasgow Necropolis. To ogromna nekropolia z czasów wiktoriańskich, położona na malowniczym pagórkowatym terenie. W dodatku wiele grobowców to małe dzieła sztuki, a kontemplacji sprzyja jak zwykle szkocka pogoda, ledwo weszliśmy na cmentarz i zaczęło padać.

Scotland: Glasgow

Widok na katedrę ze cmentarza Necropolis

Będąc tę chwilę na cmentarzu zastanawialiśmy się gdzie pójść dalej. Wybór był niewielki i padł na Glasgow Green, czyli park z okazałym gmachem People’s Palace oraz fontanną Doulton. Szliśmy przez jakieś pustkowia pełne fabryk, warsztatów i supermarketów, nie wiedząc czy w ogóle warto iść dalej. I mam ciekawostkę. Warto było choćby dla samej fontanny, bo to ponoć największą ceramiczna konstrukcja na świecie, poza tym nawiązuje do czterech obszarów dawnego Imperium Brytyjskiego — Indii, Południowej Afryki, Australoazji  i Kanady. Spędziliśmy tam tylko parę minut, bo już żołądki przypominały o sobie.

Scotland: Glasgow

Ceramiczna fontanna w Glasgow Green

W Glasgow nawet teoretycznie główna ulica miasta, czyli High Street nie jest zbyt okazała. Właśnie tam szukaliśmy czegoś do jedzenia i dopiero kilka ulic dalej trafiliśmy na jakiś pub z całkiem dobrą ofertą, miłą obsługą i promocją na piwa do zamówionego dania. Gdyby ktoś szukał miejsce nazywało się O’Neill’s Albion Street. Bardziej tłocznie zrobiło się dopiero w okolicy dworca kolejowego Queen Street i placu ratuszowego George Squere. Tam mimo, niezbyt atrakcyjnych jak na szkockie warunki widoków, gromadziła się masa turystów. Robili sobie zdjęcia ratusza, bo pewnie nie znaleźli nic lepszego. Po parunastu minutach błąkania się bez celu, w końcu postanowiliśmy udać się w drogę na lotnisko. Mieliśmy wcześniej wykupiony bilet powrotny na autobus Glasgow Airport Express w cenie 12 funtów i dobrze, że nie tłukliśmy się zwykłą miejską linią, bo w godzinach szczytu na przystankach ustawiały się kolejki na kilkadziesiąt metrów. Miejski autobus jeździł rzadziej, a dowoził też ludzi na przedmieścia, więc wcale nie było pewne, że dla nas starczyłoby miejsca.

Scotland: Glasgow

George Square z budynkiem ratusza jest jednym z liczniej odwiedzanych przez turystów miejsc

Różnica miedzy Glasgow a Edynburgiem, przypomina mi trochę Katowice i Kraków. Jedno współczesne i przemysłowe, drugie zabytkowe i stare. W dodatku nawet pies Bobby ma swojego odpowiednika, a i odległość między miastami jest podobna. Co mam ochotę zrobić po napisaniu tego tekstu? Kupić bilety do Edynburga i polecieć z Martyną na romantyczny weekend. Nie mamy tutaj żadnych dylematów — miasto podoba się nam obojgu. Może kiedyś nawet przeprowadzimy się tam na dłużej, kto wie…

Oceny

  • Edynburg — 5*****
  • Glasgow — 2**

| W Edynburg byliśmy w dniach 16-18 września, a w Glasgow w nocy z 13 na 14 oraz 18 września 2018 r.

| Więcej zdjęć z tej podróży na Flickr

Może Ci się również spodoba

4 komentarze

  1. Angelika pisze:

    Mi się marzy, aby pojechać do Szkocji 🙂 Mam nadzieję, że niedługo się uda!

  2. Michał J. pisze:

    W Wlk. Brytanii miasta są podobne do siebie: brzydkie, ponure, nudne. Nieliczne wyjątki to oczywiście wspanialy Londyn no i Edynburg, ale większość pozostałych miast przypomina Glasgow, nawet taki Oxford to jest raczej dla koneserów urbanistyki, bo jechać tam specjalnie nie warto.
    Co do whisky, to przypominam sobie że Makłowicz będąc w Szkocji uczulał, że pic ja można tylko z wodą, picie jej z lodem (po amerykańsku) to dla tamtejszych coś wulgarnego 🙂
    PS. Poprawiłeś mi humor przypomnieniem psa Dżoka z bulwarów przy moście! 🙂

    • Piotr Rokita pisze:

      Tak, pamiętam ten odcinek z Makłowiczem, jak rozcieńczał whisky wodą z potoku. Miałem nawet to powtórzyć przy wyjściu na Ben Nevis, ale niestety w jedynym sklepie po drodze nie było mniejszych butelek niż 0,5 l. Tej ilości byśmy nie skonsumowali podczas tego wyjazdu, a wyrzucić byłoby szkoda. 😀

      Miasta Wielkiej Brytanii to dla mnie wciąż biała plama. Szkocja to nasz pierwszy wyjazd poza Londynem. Myślę, że kiedyś się wybiorę do jakiegoś Liverpoolu czy Manchasteru jeszcze.

  3. Mimo iż mieszkam w Glasgow już od ponad 3 lat to nadal odkrywam kolejne miejsca, które są niesamowite. Dodatkowe street art, który stoi na bardzo dobrym poziomie. Jednym słowem warto spędzić tam chociaż jeden dzień!