Izrael, część druga bolesna. Masada i Jerozolima.
Masada i Jerozolima, Izrael | Podróż 57 Wpis 57
Po stricte wakacyjnej części pobytu, z kąpielami w Morzu Czerwonym i Martwym, przyszła pora na bardziej historyczne miejsca. Prosto z Neve Zohar pojechaliśmy autobusem Eggedu do Masady. Dojazd tam jest bardzo łatwy, gdyż zatrzymuje się tam każdy autobus z Ejlatu do Jerozolimy. Odosobniona forteca na szczycie góry jest dla Żydów takim symbolem jak obrona Częstochowy, czy bitwa pod Grunwaldem dla nas. Oficjalna historia głosi, że w 73 r. Rzymianie zdobyli Masadę, jako ostatni bastion obrony Żydów. Gdy ostatecznie najeźdźczy zbudowali nasyp, by dostać się na otoczony stromymi urwiskami szczyt, prawie tysiąc Żydów dokonało samobójstwa, bądź zostało uśmierconych przez towarzyszy. Alternatywna wersja historii mówi jednak o braku aż takiego heroizmu, a wręcz o grabieżczej historii mieszkańców Masady (Więcej tutaj). Przykładowo mieli zabić 700 kobiet i dzieci łupiąc jedną z okolicznych wiosek. Cóż ludzie dążą do upraszczania historii, a heroiczne czyny na pewno lepiej sprzedać niż mordy i grabieże. Bez wątpienia jednak upadek Masady to koniec państwa żydowskiego. Stąd dziś twierdzę odwiedzają szkolne wycieczki i tłumy ludzi z całego świata, a rekruci armii izraelskiej składają tutaj przysięgę.
Masada, Jerozolima: 10/01/2017 12/01/2017 | Egged | Hotel |
Masada, twierdza z kolejką linową
Od strony Morza Martwego na szczyt można dostać się spacerem po schodach lub kolejką linową. Troje z nas pojechało kolejką, a Jakub wyszedł na nogach. Da się i zajmuje to jakieś 45 minut. Jednak na górze nie ma zbyt wiele do obejrzenia. Płaskowyż z gdzieniegdzie zostawionymi budowlami sprzed wieków. Wrażenie robi głównie widok na Morze Martwe i szeroką pustynię. Jednym z ciekawszych miejsc, a pewnie często pomijanym ze względu na boczne położenie, jest cysterna. Wielka dziura w skale, do której prowadzą wąskie stopnie. To właśnie dzięki zapasom wody w niej zgromadzonym Masada mogła się bronić tak długo. Ogrom całości pozwala sobie wyobrazić jak ciężko było, nie tylko zdobyć, ale zbudować i zamieszkiwać tę twierdzę. Zwłaszcza w tym klimacie. w styczniu jest ciepło jak u nas w lecie, a w lecie temperatura pewnie wzrasta dwukrotnie. Masadę zwiedziliśmy w dwie godziny i myślę, że to wystarczający czas. Poza wielką symboliką dla Izraela, jest to po prostu ciekawa ruina. Chyba, że ktoś jest historykiem czy archeologiem i potrafi docenić piękno ruin.
Po zjechaniu kolejką w dół trafiamy na sklep z pamiątkami. Magnesy, błoto, sól z Morza Martwego oraz inne duperele w cenach jak na lotnisku. Jako, że konkurencji brak restauracja też serfuje posiłki za kosmiczną liczbę szekli. Obiad odpuściliśmy i udaliśmy się na autobus, który ma nas zawieźć do Jerozolimy. Autobus zahacza o kibuc Ein Gedi – zieloną oazę na pustyni – by następnie wjechać na teren Zachodniego Brzegu Jordanu. Jeden z przystanków znajdował się w osiedlu zamieszkanym przez Żydów. Ogrodzone płotem, pilnowane przez wojsko kilkanaście domków z przystankiem pośrodku. Nie wiem jak dla was, ale według mnie to słabe miejsce do mieszkania nawet gdyby domy rozdawali za darmo. Dalej droga do Jerozolimy jest prosta i pozbawiona przystanków. W końcu dojeżdżamy do muru. To znak, że znów wjeżdżamy na tereny pod całkowitą kontrolą Izraela. Prawdę mówiąc przejeżdżając przez Zachodni Brzeg różnicy większej nie widać, bo i przecież te tereny też są w większości kontrolowane przez Izrael. Natomiast nie byliśmy w stricte palestyńskich miastach, gdzie izraelskie wojsko nie jest już obecne. w tej kwestii nie mogę się więc wypowiedzieć.
Jerozolima, miasto zdefiniowane przez religię
Przyjechaliśmy do Jerozolimy późnym popołudniem na główny dworzec autobusowy. Chociaż ceny też były wysokie, to jednak trochę niższe niż w Ejlacie czy nad Morzem Martwym. Zjedliśmy szybko jakieś kolorowe słodkości, a potem tramwajem pojechaliśmy pod bramę Damasceńską. Jerozolima, chociaż de jure podzielona jet między Izrael a Autonomię Palestyńską, de facto pozostaje pod kontrolą tylko tych pierwszych. Co prawda granica jest, ale nie w postaci muru czy płotu. Po prostu po jednej stronie ulicy mijamy unikających kontaktu chasydów, przechodzimy na drugą stronę i spotykamy hałaśliwe głośne życie Arabów.
Mieszkaliśmy w hotelu w części wschodniej, czyli arabskiej. Było już po zmroku, gdy po zameldowaniu się w hotelu Victoria, wyszliśmy na miasto coś zjeść. Na stronie MSZ wciąż widniało ostrzeżenie dotyczące tej części miasta, więc z racji niekuszenia losu znaleźliśmy pierwszy lepszy falafel, sklep z owocami i wróciliśmy do hotelu. Chociaż uwierzcie mi tam wcale nie wydaje się bardziej niebezpiecznie niż w innych częściach kraju.
Następny dzień spędziliśmy w całości na zwiedzaniu. Żwawo wyszliśmy z hotelu. Przeszliśmy wzdłuż muru Starego Miasta mijając bramy Heroda i Lwów do Ogrójca, czyli Getsemani. To tutaj według przekazów miał się modlić Jezus, tuż przed schwytaniem. Wbrew pozorom miejsce nie jest jakoś dobrze oznaczone, a już sam fakt, że drzewka oliwne w tym miejscu mogą mieć ponad 1000 lat, a ich korzenie mogą być jeszcze starsze, robi ogromne wrażenie. To podobno najstarsze ciągle rosnące drzewa liściaste zbadane przez człowieka. Nawet dlatego warto tu przyjść.
Poszliśmy dalej na Górę Oliwną, nagabywani przez taksówkarza by skorzystać z jego podwózki. Uwielbiam spacerować, więc po co sobie odmawiać przyjemności i jeszcze za to płacić. Po drodze trafiamy na cmentarz, najstarszy i największy żydowski cmentarz na świecie. Są tam też dwa groby polskich żołnierzy z czasów II wojny światowej. Cmentarz jest bardzo fotogeniczny i już z niego można obserwować piękną panoramę miasta. Natomiast i tak najpiękniejszy widok jest ze szczytu Góry Oliwnej. Złota kopuła jak na dłoni, ogromne Stare Miasto opasane murem i w tle pojawiające się inne historyczne budynki, jak chociażby Hotel King David, wysadzony swego czasu przez żydowskich terrorystów. Poza piękną scenerią, Góra Oliwna nie oferuje zbyt wiele, ewentualnie jeszcze faceta z osiołkiem pozującym do zdjęcia, jak ktoś lubi takie głupie atrakcje.
Z Góry wróciliśmy do Starego Miasta bramą Lwów. Skręcając tuż za murem w lewo można dojść na Wzgórze Świątynne… ale tylko jeżeli jest się muzułmaninem. Dla wszystkich innych dostępne jest tylko jedno wejście przy Bramie Gnojnej, obok wejścia pod Ścianę Płaczu (mapa). I ta informacja może się okazać przydatna każdemu turyście w Jerozolimie. My pierwszego dnia nie wiedzieliśmy, którędy wejść, a panowie z ochrony nie byli zbyt rozmowni. Jeżeli widzieliście nad Ścianą Płaczu drewniany tunel, to właśnie to jest wejście na Wzgórze Świątynne. Po nieudanej próbie zobaczenia perły islamu, zaczęliśmy iść Via Dolorosa. I tu rozczarowanie. Stacje drogi krzyżowej są dość młode, większość z nich nie ma wiele wspólnego z prawdą. Część stacji też trudno znaleźć, gdyż są oznaczone małym numerkiem. Wchodzimy do jakiegoś więzienia z bardzo dawnych czasów, wąsko tam i ślisko. Naprawdę nikt nie chciałby tu odsiadywać wyroku. To prawdopodobnie więzienie z czasów Jezusa, ale nie ma nic wspólnego z drogą krzyżową. Na całej Via Dolorosa najlepszym przeżyciem było sączenie soku z granatów. Oczywiście można to robić w każdym innym miejscu, ale my akurat kupiliśmy sok w pobliżu Bazyliki Grobu Świętego, czyli perły chrześcijaństwa. Wracając jednak do soku, jest on wyśmienicie smaczny i musi być świeżo wyciśnięty. Taki z butelki smakuje zupełnie inaczej. Cena za kubeczek to jakieś 15 szekli.
Bazylika Grobu Świętego jest chyba najbardziej ukrytą świątynią katolicką jaką widziałem. Była na mapie, ale w rzeczywistości trudną ją zobaczyć z wąskich uliczek. W końcu znaleźliśmy to mało okazałe wejście. W środku była oczywiście masa pielgrzymów i niestety trafiliśmy na remont sporej części, ale myślę, że udało nam się zobaczyć wszystko co ważne: fragmenty Golgoty, krypty i mnóstwo symbolicznych miejsc, w których nie łatwo się połapać. W świątyni widać podziały na różne odłamy chrześcijaństwa, przykładowo kaplicę na górze po prawej od wejścia okupują prawosławni. Widać tam właśnie skałę Golgotę, ale był tak dużo ludzi, że odpuściłem zobaczenie jej z bliska. Tłum gęstszy niż pod Moną Lisą. Z ciekawostek wyczytałem, że każde wyznanie ma swoją część bazyliki pod opieką. Przykładowo drabiną nad wejściem (widoczna na zdjęciu powyżej, pod prawym oknem) opiekuje się Kościół Ormiański. Mają też we władaniu gzyms i całe okno. Natomiast sprzątanie dziedzińca to obowiązek – albo prawo – prawosławnych.
Czas na perłę judaizmu, czyli Ścianę Płaczu, czy też Mur Zachodni. Im bliżej Ściany byliśmy, tym dzielnica żydowska stawała się czystsza i nowocześniejsza. Skończyły się wąskie uliczki z tragarzami, a zaczeły place otoczone kamienicami. Żeby podejść w okolice Muru trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa, lecz niezbyt skrupulatną. Na miejscu jest podział na część męską i damską. Po założeniu nakrycia głowy poszukałem kartki, wypisałem listę ważnych dla mnie spraw i włożyłem w szczelinę muru. Wiem, że mur to nie złota rybka, ale warto próbować i korzystać z lokalnych tradycji.
Jak już pisałem, tego dnia nie udało nam się wejść pod Złotą Kopułę. Pojechaliśmy za to do Jad Waszem. Instytut znajduje się niedaleko pętli tramwajowej Góra Herzl. Stamtąd to 5 minut spacerkiem. Zwiedzanie Instytutu jest darmowe, można za dopłatą wykupić mapę, chociaż mając chwilę na zwiedzanie łatwo się połapać w terenie. Tuż za wejściem jest Ogród Sprawiedliwych, gdzie z pewnością znajdziecie nazwiska Polaków. Warto skupić się na miejscach kontemplacji, z pięknymi widokami na okolice, czy – jak pomnik dzieci – zupełnie bez widoku. Pomnik ten jest bowiem zupełnie ciemnym pomieszczeniem z głosami dzieci wyczytującymi nazwiska ofiar. Duże wrażenie zrobił też wagon towarowy jadący w otchłań na urwanym torowisku. To pomnik autorstwa architekta Moshe Safdie, znanego z Habitat 67 w Montrealu (poczytacie o tym u Adama: http://naparzamwswiat.blogspot.com/2016/12/o-kanada-montreal.html), a niemiecki wagon został przekazany Instytutowi przez polskie władze. Poza tym na terenie Jad Waszem jest mnóstwo pamiątek o holokauście, prawda jest jednak taka, że więcej zobaczycie bez problemu w Polsce.
Wróciliśmy tramwajem pod Bramę Damasceńską i już spokojniej przeszliśmy gwarnymi ulicami na noc do hotelu. Tramwaj w Jerozolimie – pierwszy i jedyny taki system w tym kraju – został otwarty w 2011 r., po zaledwie 9 latach budowy (sic!) i 15 od podjęcia decyzji o budowie tramwaju. w Tel Awiwie obecnie budują metro i mam nadzieję, że skończą jeszcze w tym wieku. Cały system, a właściwie jedną linię obsługują tramwaje Alstomu z kuloodpornymi szybami. Jest ich dokładnie 46 sztuk, a bilet niestety nie należy do najtańszych. Kosztuje 5,90 ILS, a szczególnie brakuje przyjaznej taryfy dla turystów, jak bilet dzienny, czy przesiadkowy. Jadąc jeden przystanek płacimy tyle samo co za całą trasę.
Na sam koniec wspomniana już perełka islamu. Złota Kopuła i meczet Al-Aksa. Meczet Al-Aksa wrażenia dużego na nas nie zrobił, ale Złota Kopuła to idealny przykład architektury dominującej nad otoczeniem, a nawet całym miastem. Duży plac wokół pozwala podziwiać piękno budowli z każdej strony i dodatkowo dodaje jej majestatu. Niestety ledwo zdążyliśmy obejść całość i zostaliśmy wyproszeni. Zbliżała się godzina modlitwy i na miejsce zaczęli przybywać wierni.
Wychodząc ze Wzgórza Świątynnego byliśmy świadkami uroczystości bar micwy pod ścianą płaczu. Młodzi chłopcy po raz pierwszy czytali torę, a kobiety mogły jedynie przerzucać cukierki przez ogrodzenie dzielące je od męskiej części.
Udaliśmy się tramwajem na dworzec autobusowy, a właściwie centrum handlowe z funkcją dworca. Autobusy dwóch linii do Tel Awiwu odjeżdżają średnio co 15 min. Czas podróży to równa godzina. Wsiadamy do autobusu znów w towarzystwie uzbrojonych żołnierzy i jedziemy nad ostatnie podczas tej podróży morze!
Jerozolima to jedno z ciekawszych miast, jakie do tej pory widziałem. Nagromadzenie ważnych dziejowo miejsc jest tutaj ogromne i przede wszystkim nie trąci kiczem. Chociaż nie jest to miasto zadbane i przyjemne, to jednak konieczne do zobaczenia.
Przeczytalem ten wpis po paru miesiącach jeszcze raz i znowu jestem pod wrażeniem – zobaczyłem tyle znanych i ciekawych miejsc, że aż trudno byłoby wybrać najważniejsze. To chyba jedno z najciekawszych miast na świecie – pod względem historycznym, religijnym (!), kulturowym, politycznym, artystycznym itp. Nagromadzenie zabytków i ważnych miejsc (i to z wielu epok) na kilometr kw. musi być niebywałe. Dla mnie – absolutnie Must See.
Czy byliście w środku w Kopule na Skale? Od ok. 10 lat jest dostępna do zwiedzania dla nie-muzułmanów (dodam tylko że nie jest ona meczetem, tylko kopułą na ową skałą). Z kolei do meczetu Al-Aksa od ok. 2000 r. mogą wejść tylko muzułmanie, chociaż są prowadzone jakieś działania żeby to zmienić. Z tego co wiem to jej budowa na planie ośmiokątu foremnego sugeruje, że pierwotnie była to chrześcijańska świątynia, dopiero później zamieniona na meczet.
Trzeba to zobaczyć koniecznie. Nie ma takiego drugiego miasta na świecie, i tyle.
W Kopula na Skale nie byliśmy i mieliśmy szczęście, że w ogóle weszliśmy na plac wokół niej. Niestety turysta to taki niepotrzebny element w tym miejscu i mocno się ich (nas) przegania. Mieliśmy problem żeby w ogóle tam trafić, bo inne wejścia są zamknięte i ochraniający ich żołnierze niewiele byli nam w stanie powiedzieć o godzinach otwarcia.
Przeczytałem i przypomniałem sobie swoją wyprawę do Izraela. Trochę ciekawych przygód tam miałem 🙂 Dobry opis Bazyliki Grobu Pańskiego.
Piękny artykuł, sam wybieram się do Izraela, tym bardziej, że z Lublina od jakiegoś czasu dostępne są tanie przeloty.
Piękne miejsce