Izrael, część trzecia chwalebna. Tel Awiw.

Tel Awiw, Izrael | Podróż 57 Wpis 58


tel aviv streetNa początku dwudziestego wieku Theodor Herzl, węgierski Żyd, napisał wizjonerską książkę o nowoczesnym państwie żydowskim, napisał ją po niemiecku. Nahum Sokołow, polski Żyd, przetłumaczył ją na hebrajski. Nazwał ją wówczas „Tel Awiw”. Parę lat później właśnie tę nazwę wybrano dla nowo tworzonego miasta na terenie przyszłego państwa żydowskiego.

Tel Awiw to nie Jerozolima

Zaledwie godzinę drogi od Jerozolimy znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Nie ma tu uzbrojonych żołnierzy, zasieków, ani też kurortowego kiczu. Jesteśmy w mieście wyglądającym bardzo europejsko, bez wszechobecnej religijności. Czy to właśnie tu spełnia się wizja nowoczesnego Izraela, o której pisali przed wiekiem Żydzi marzący o powrocie do Palestyny? Tego nie wiem, natomiast chwalebnym jest miasto, które w rejonie wielkich zatargów politycznych i religijnych potrafi wyjść ponad wszystko i wrzucić na luz. Życie toczy się tu zupełnie inaczej niż w Jerozolimie, nad Morzem Martwym czy w Ejlacie.

Tel Awiw: 12/01/2017 14/01/2016 | Egged Wizz| Apartamenty |

Przyjechaliśmy autobusem linii 480 na dworzec Terminal 2000, położony obok głównej stacji kolejowej. To jeden z dwóch głównych dworców w mieście. Drugi, kilkupiętrowy Centralny Dworzec Autobusowy, jest jednym z największych dworców na świecie. Niestety nie miałem okazji go zobaczyć. O tym, że Tel Awiw dopiero od niedawna rozwija się dość dynamicznie, niech świadczy fakt, że Terminal 2000 to tylko plac manewrowy, któremu daleko do choćby dworca w Krakowie, czy nawet Warszawie. Natomiast drugi dworzec to już cud techniki, jednak jego otwarcie nastąpiło dopiero 26 lat po rozpoczęciu budowy. Widać w kraju zaangażowanym w działania wojenne transport publiczny długo schodził na dalszy plan.

Wjazd do miasta przypomina widok znany z szybko rozwijających się stolic europejskich – Wilna, Bratysławy czy Warszawy – to ostatnie porównanie jest o tyle dobre, że w Tel Awiwie też budują metro. Dookoła szklane wieżowce, biurowce i hotele. Niestety też okropne reklamy wielkoformatowe. Na szczęście Tel Awiw jednak ma coś co sprawia, że miasto to mogę zaliczyć do pięknych i kochanych. To Białe Miasto, czyli dzielnica budynków w stylu Bauhausu, wpisana na listę UNESCO. De facto jest to staromiejska dzielnica miasta, chociaż ma niecały wiek. Mieszkaliśmy w jednej z setek kamienic zbudowanych w tym minimalistycznym stylu. Jasna elewacja, duże okna i ogród przed budynkiem. Do plaży szliśmy jakieś 10 minut, ulicami pełnymi białych domów, knajp i rowerzystów. Rowerzyści szczególnie wyróżniają Tel Awiw od reszty Izraela. Bliżej temu miastu do Berlina czy Kopenhagi, niż do oddalonej o 50 km Jerozolimy.

Wzdłuż plaży ciągnie się rozległy bulwar z trasą dla rowerów, rolkarzy, ławkami i betonowymi leżakami, z których z przyjemnością korzystamy popijając wieczorne piwo. Pamiętamy, że w Izraelu też nie wolno pić alkoholu na ulicy, ale chyba w Tel Awiwie nikogo to nie rusza. Mają w tym kraju ważniejsze problemy. W dodatku od pobliskiej grupki młodzieży czuć zapach czegoś bardziej nielegalnego.

Noc w bauhausowym apartamencie nie była komfortowa. Budynki mają już swoje lata i pewnie większość nigdy nie przeszła generalnego remontu. W naszym mieszkaniu mieliśmy wilgoć, a słabe ogrzewanie przy pojedynczej szybie w oknie sprawiało, że było nam po prostu zimno.

Jafa

Piątek został nam na zwiedzanie Jafy, czyli prawdziwej starej dzielnicy miasta, a właściwie miasta dużo starszego od Tel Awiwu, które w 1949 r. zostało wchłonięte przez rozrastające się przedmieścia. Dlatego oficjalna nazwa miasta to teraz Tel Awiw-Jafa. Trochę tak jakby w latach 50. postanowiono przemianować Kraków na Nową Hutę-Kraków. W starej Jafie jest kościół św. Piotra, w którym odprawiają mszę po polsku, parę meczetów, świątynia ormiańska, most życzeń i Brama Wiary. Całość pełni głównie funkcję turystyczną. Parę ulic od morza trafiamy na dzielnicę hipsterską, pełną knajp z wymyślnym jedzeniem. Chociaż zbliża się szabas tutaj życie nie zamiera. Niestety jest zbyt tłoczno by cokolwiek zjeść. Smutną ironią jest fakt, że Stara Jafa, zamieszkana do lat 40. głównie przez Arabów, obecnie pełni podobną rolę jak w Krakowie Kazimierz.

Opuszczając Jafę trafiliśmy na godziny szczytu – piątek około 16 – zbliżał się szabas. My dopiero teraz szukaliśmy restauracji. Wbrew obawom, miasto wcale nie zapadło się pod ziemię. Z ulic znikła większość ludzi, nie jeździły samochody prywatne, a jedynie czasem przejechała taksówka lub bus podobny do marszrutki – zwany tutaj szerut. Natomiast bez problemu znaleźliśmy supermarket otwarty całą dobę i kilka restauracji oferujących przeróżną kuchnię. Zjedliśmy sakramencko drogą pizzę u rosyjskiego małżeństwa, które najprawdopodobniej przyjechało tutaj w ostatnie fali migracji, tuż po upadku ZSRR. Co ciekawe klientami, oprócz nas, też byli Rosjanie, którzy pizzę przepijali wódką.

Po kolacji kupiliśmy jeszcze piwo, by pożegnać Izrael toastem nad brzegiem Morza Śródziemnego. Zanurzyliśmy się po kostki, więc trzecie z mórz mogliśmy uznać za zaliczone w części. Gdyby ktoś był ciekawy, gdzie piliśmy piwo na bulwarach, to pamiętam dokładną lokalizację. Był to czas gdy Donald Trump mówił o przenosinach ambasady USA do Jerozolimy. Zaczęliśmy o tym rozmawiać i serdecznie współczuć ambasadorowi, bo pewnie obecnie ambasada jest nad samym morzem, a z gabinetu rozciąga się piękny widok. Obróciłem się nawet w poszukiwaniu jakiejś łopoczącej flagi i… okazało się, że pijemy piwo centralnie przed amerykańską ambasadą. Jest ona ukryta wśród wieżowców, ale tak jak myślałem stoi nad samym morzem. A propos wokół ambasady byli jedyni uzbrojeni ludzie, których widzieliśmy w Tel Awiwie. O 180 stopni inne miasto od reszty Izraela.

Lotnisko Ben Guriona

cat hotelW szabasowy poranek musieliśmy dojechać na lotnisko Ben Guriona. Oczywiście żaden autobus czy pociąg nie wchodził w grę. Pierwsze regularne kursy ruszyły popołudniem. Jedyną opcją dojazdu była więc taksówka bądź transfer. Ceny są podobne – 34 USD za transfer, 134 NIS za taksówkę – czyli w tamtym momencie około 135-145 zł. Wybraliśmy wykupiony dzień wcześniej transfer. Pech był taki, że miejsce, które zostało nam przypisane do odbioru zostało zamknięte z powodu remontu. Pani, która miała nas odebrać pobłądziła po okolicy, a nas niepotrzebnie zestresowało. Drugi raz wybrałbym jednak taksówkę.

Dojechaliśmy na główne lotnisko kraju, które prawdę mówiąc nie jest jakieś wielkie – w liczbie odprawionych pasażerów to poziom Malagi czy Genewy – natomiast wiele rzeczy może dziwić w porównaniu do Unii Europejskiej. Przed wejściem do kontroli bezpieczeństwa trzeba przejść krótką rozmowę na temat przewożonych rzeczy, odwiedzanych miejsc itd., po tej rozmowie dostaje się naklejkę z kodem kreskowym na paszport. Dalej mamy kontrolę bezpieczeństwa i tu zdziwienie. Kraj bezpośrednio narażony na terroryzm dopuszcza przewożenie płynów i napojów różnej wielkości. Można spokojnie przejść z 1,5 l wodą. Widać w Izraelu zrobili badania i doszli do wniosku, że woda mineralna rzadko eksploduje. Na pewno rzadziej niż Galaxy Note 7. Nie było też problemu z przewiezieniem korkociągu w podręcznym. Można się zastanawiać, ile w tych europejsko-amerykańskich przepisach o zakazie przewożenia płynów w większych opakowaniach niż 100 ml, względów bezpieczeństwa, a ile zwykłego biznesu. Wszak pół litra kranówki kosztuje za kontrolą bezpieczeństwa, tyle co piwo na mieście.

Dla pasjonatów latania pewna ciekawostka. Na lotnisku Ben Guriona jest jedna z nielicznych okazji by do samolotu Wizz Air wsiąść przez rękaw.

Izrael na plus

Izrael oceniam bardzo pozytywnie. To miejsce dość bliskie i obecnie bardzo łatwo dostępne, a jednocześnie ogromnie różnorodne. Cały kraj ma powierzchnię podobną do województwa zachodniopomorskiego, więc tym bardziej trudno uwierzyć, że mają tam krajowe połączenia lotnicze, różnice temperatur mogą wynosić ponad 10 st. C., jest żyzna część nad Morzem Śródziemnym i pustynia nad Morzem Martwym. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest przejście od pstrokacizny kurortu, przez hałaśliwą wielokulturową Jerozolimę, po nowoczesny, hipsterski Tel Awiw.

To właśnie Tel Awiw, choć drogi i bez tych wszystkich zabytków jest tym miastem, w którym najprzyjemniej spędzało się czas. O tym jak spokojne jest to miasto, niech świadczy fakt, że zwykli ludzie często ucinali sobie drzemkę na ławce w parku bez obaw, że obudzą się bez portfela.

To kolejny wyjazd z moją ukochaną Martyną, a pierwszy wspólny do Azji.

Może Ci się również spodoba

3 komentarze

  1. Michał J. pisze:

    Czyli podobał Ci się Tel Awiw, czyż nie? 🙂 Nowoczesność, histerskość, plaże, rowery i wyluzowani mieszkańcy… Hmmm czegoś tu nie rozumiem, przyrównujesz nawet to miasto do Berlina w pozytywnym kontekście, ale ja pamiętam takie wpisy na tym blogu jak np.”Berlin, Berlin, Berlin… nein, nein, nein”, albo ten: http://www.blizejdalej.pl/2015/04/brzydkozagranica.html
    Jeszcze taka refleksja – na pewno zauważyłeś, ale w miastach portowych, i ogólnie: nadmorskich, mieszkańcy są z reguły dużo bardziej na luzie, bo morze wymusza właśnie taką większą otwartość, a szum fal działa uspokajająco 🙂 Ostatnio słyszałem, że np. widać to w porównaniu Madrytu i Barcelony, albo południa i północy Włoch.

    • Piotr Rokita pisze:

      Podobał, Berlin też. 🙂 Z jednej strony są rzeczy, które wkurzają, stąd taki opis Berlina, ale skoro mieszkańcy tego chcą to nie mnie oceniać. Ja może bardziej lubię spokojne miejsce, ale z przyjemnością zwiedzam brudne przedmieścia.

      To może coś w tym jest, bo nasze Trójmiasto też wydaje się w miarę otwarte. Miałoby to sens, wszak wiele nowości i „obcych” przywędrowało z morza. Pomyślmy o Gdańsku i Zakopanem…

  2. Izrael okazał się najbardziej zaskakującym miejscem które odwiedziłem w 2018 roku 😉