Turyn, miasto takie jak lubię
Turyn, Włochy | Podróż 75, Wpis 96
Mam taką dziwną słabość do Włoch. Z jednej strony napisałem kiedyś, o tym jak bardzo nie lubię tego kraju, a z drugiej to właśnie Włochy odwiedzam najczęściej. I robię tak bo ciągle mam tu sporo do zobaczenia. I również tym razem, mając w perspektywie powrót jakimś autobusem z Bratysławy postanowiłem poświęcić trochę więcej czasu i wybrać się do Turynu, miasta Fiata, Juventusu i zimowej olimpiady. Czy ktoś w ogóle jeszcze pamiętam, że Zakopane starało się o organizację tych samych igrzysk z 2006 roku? Mimo tych wszystkich skojarzeń, Turyn gdzieś ciągle mnie omijał, a właściwie to ja go omijałem. Chociaż raz byłem bardzo blisko, bo w drodze do Japonii mając dzień przerwy w Mediolanie, zastanawialiśmy się ze Sławkiem, gdzie by tu wyskoczyć na parę godzin. Padło wówczas na… Weronę.
Mniejsza i lepsza wersja Mediolanu
Ciągle nie mogę się przekonać do Mediolanu, jak dla mnie jest mocno przereklamowany. I tym razem gdy wsiadałem do samolotu z Wiednia do Bergamo, nie czekałem jakoś szczególnie na chwilę pobytu w stolicy mody. W drodze z lotniska wysiadłem w jednym z najmniej przyjemnych miejsc jakie kojarzą mi się z Włochami, czyli w okolicy dworca Milano Centrale. Ten ogromny dworzec, jest jakimś zaprzeczeniem dobrego gustu. Pełen kiczowatych reklam i sprzedawców badziewia, poza tym jest tam zbyt tłoczno i gwarno. Miałem jeszcze godzinę do pociągu i szybko uciekłem spod dworca w boczne ulice, by napić się jakiejś kawy. Bo picie kawy we Włoszech zawsze jest przyjemne. Pogapiłem się trochę na to co się dzieje w okolicy i wsiadłem do pociągu Italo w stronę Turynu. Tutaj mała rada dla planujących podróż po Włoszech. Prywatny przewoźnik Italo łączy kraj od Salerno do Turynu i Wenecji pociągami dużych prędkości (co ciekawe używa francuskich AGV, a nie włoskich Pendolino), a kupując bilet z wyprzedzeniem i z wykorzystaniem częstych promocji można kupić bilet taniej niż na zwykły pociąg regionalny. I tak zapłaciłem za godzinną podróż 8,9 €, a za regionalny pociąg jadący prawie dwie godziny wyszłoby 12,45 €.
Przejdźmy jednak do Turynu. Przyjechałem na główny dworzec Porta Nuova i trafiłem wprost do ogrodów Sambuy, to taki mały park tuż przed budynkiem dworca. Usiadłem tam na chwilę by spojrzeć na mapę i ułożyć jakiś plan. Okazało się, że najlepiej iść z dworca prosto Via Roma aż do ogrodów Pałacu Królewskiego. Słyszałem kiedyś, że Turyn można zwiedzić w deszczu i nie zmoknąć. Chodzi oczywiście o liczne podcienia, które pozwalają częściej niż przed deszczem schronić się tu przed słońcem. Trafiłem na bardzo słoneczny dzień i przechodząc w słońcu przez Piazza San Carlo przekonałem się jak bardzo ten cień był pomocny.
Doszedłem w końcu do ogrodów przy Pałacu Królewskim i w tym miejscu doszedłem do wniosku, że Turyn to taka mniejsza i lepsza wersja Mediolanu. Architektonicznie podobne, ale jest tam spokojniej, wolniej, a poza tym jest mnóstwo zielonych zakątków, w których można odpocząć. W ogrodach królewskich znalazłem sobie krzesło i posiedziałem chwilę. Bo właśnie zamiast ławek, są tam krzesła, dzięki czemu nie ma problemu, że ławkę trzeba z kimś dzielić, albo przeciwnie, że jest ona za mała.
Crème de la crème całego wyjazdu
Siedząc tak w ogrodzie sprawdziłem na mapie, że niedaleko na Piazza della Repubblica jest hala targowa. Nie mogłem jej oczywiście ominąć. Początkowo nie spodziewałem się niczego dobrego, bo na większej części placu był po prostu targ na świeżym powietrzu, w dodatku strasznie chaotyczny. I co ciekawe w środku tego całego bajzlu przecinały się linie tramwajowe. Oprócz targu, który tego dnia już powoli dobiegał końca, na placu stały też dwie hale. Jedna starsza, druga nowoczesna W pierwszej również handel powoli się kończył, ale za to w drugiej moim oczom ukazał się kulinarny raj. Cała hala pełna była stoisk z jedzeniem wszelakiego rodzaju. Od słodkości, po sery, makarony i mięsiwo. Nie wiedziałem na co się patrzeć, bo akurat byłem głodny i rozglądałem się już wcześniej za jedzeniem. Skusiło mnie stoisko z mięsem z Toskanii. Wystarczyło, że stanąłem zobaczyć menu, a sprzedawca już zaproponował mi próbkę jakiejś szynki. Zdecydowałem się na udziec wieprzowy z ziemniaczkami za ledwie jakieś 14 €. Do tego wino, które trzeba było zamówić od kelnerek, które gdzieś przechadzały się po całym terenie. Myślałem tego dnia o pizzy, ale to była najlepsza rzecz jaką jadłem podczas tego wyjazdu i wielu innych, Gwiazdki Michelin schowajcie się. Gdyby ktoś szukał, to miejsce nazywa się Mercato Centrale Torino, a stoisko La Carne della Toscana, familia Savigni.
Najedzony i zadowolony poszedłem zwiedzać dalej. Przeszedłem przez Piazza Castello, na którym stoi pałac Madama, wpisany wraz z Pałacem Królewskim i innymi rezydencjami dynastii sabaudzkiej na listę UNESCO. Po paru minutach doszedłem do jednego z symbolów Turynu, czyli Mole Antonelliana. To budynek, który początkowo miał służyć za synagogę, ale ostatecznie został wykorzystany do celów muzealnych. Dziś znajduje się tam muzeum kinematografii. I jedno co można o nim powiedzieć, to że przez swój ogrom i położenie przy wąskich uliczkach najlepiej podziwiać go z oddali. Ciekawostka jest tak, że jest to najwyższy ceglany budynek w Europie.
Po drugiej stronie Padu
Skoro Mole Antonelliana najlepiej podziwiać z oddali, to właśnie w jakiś ładny punkt widokowy chciałem się wybrać. Po drugiej stronie Padu znalazłem wzgórze kapucyńskie, z którego można podziwiać piękną panoramę miasta. Robiło się coraz bardziej gorąco i słońce dało mi w kość, gdy musiałem wyjść z cienia na most Wiktora Emmanuela II. Po drugiej stronie rzeki już niestety podcienia nie były tak powszechne, w dodatku musiałem iść na sam szczyt wzgórza, pod kościół Kapucynów. Przez cały dzień nie zmęczyłem się tak bardzo, jak w ciągu tych kilkunastu minut, ale widok był tego wart. Podziwiałem widok na Mole Antonelliana, ale też na pobliskie Alpy.
Jako, że Turyn to miasto w zdecydowanej większości położone na lewym brzegu Padu, szybko wróciłem na właściwą stronę rzeki. Tym razem mostem Umberta I. Znalazłem się w Parco del Valentino otaczającym przepiękny Castello del Valentino, kolejną z rezydencji dynastii sabaudzkiej wpisanej na listę UNESCO. Dziś pałac mieści wydział architektury Politechniki Turyńskiej. Czyż można sobie wyobrazić lepsze miejsce do kształcenia przyszłych architektów.
Koniec szwedzko-bułgarsko-włoskiego wyjazdu
Powoli musiałem zacząć myśleć o dojeździe na lotnisko, a to nie było tutaj aż takie proste. Przynajmniej teraz jestem mądrzejszy o taką wiedzą. Byłem jakieś cztery kilometry od dworca Torino Dora, z którego odjeżdżał pociąg na lotnisko. Natomiast myślałem, że skoro w mieście jest gęsta sieć tramwajowa, autobusowa i metro to dostanę się tam w parę minut… Doszedłem na dworzec, kupiłem w kiosku odpowiedni bilet (Integrato B za 3€) i od razu sprzedawca powiedział mi w jaki autobus wsiąść, żeby dojechać wprost do dworca Dora. Poczekałem na ten autobus jakieś 10 minut, był tak zapchany, ze ludzie nie mieścili się już dwa przystanki dalej, natomiast nie spodziewałem się, że autobus będzie jechał ponad dwadzieścia minut, a drugie tyle będę czekał na pociąg. Przez to czekanie udało mi się jeszcze wypić włoskie piwo, bo w tym kraju można pić alkohol w miejscach publicznych. Ostatecznie dotarłem na lotnisko w przyzwoitym czasie półtorej godziny przed odlotem. Widać, że lotnisko przebudowano przed olimpiadą i wystrój wciąż nawiązuje jeszcze do imprezy z 2006 r. Wsiadłem do samolotu i tym samym zakończyłem swoją mała europejską wycieczkę od Szwecji przez Bułgarię po Włochy.
Turyn mnie zdecydowanie zaskoczył pozytywnie. Nie miałem co do tego miasta żadnych oczekiwań, a stało się od teraz jednym z moich ulubionych włoskich miast. Włoski styl życia objawia się tu w bardzo przyjemnej formie. Poruszanie się pieszo jest bardzo wygodne, a wspomniane podcienia i sporo zieleni sprawiają, że nawet w gorące i słoneczne dni jest tu przyjemnie. No i nie ma znaczenia, że nie spotkałem Cristiano Ronaldo, bo wcale na to nie liczyłem.
Oceny
- Turyn 5 *****
- Hala Targowa 5****
| Turyn odwiedziłem 3 września 2019 r.
| Więcej zdjęć z tej podróży na Google Zdjęcia
Wpisujemy na listę miejsc do odwiedzenia!
Dobry opis.
Ciekawe, czy miasto odniosło korzyści z organizacji Olimpiady w 2006 r. ? Notabene, kandydatura Włochów wyprzedziła nasze Zakopane (i Poprad).
Też bym tam chciał kiedyś pojechać. Niestety, z wiadomych przyczyn, będzie to teraz niemal niemożliwe… 🙁
Prawdę mówiąc, też jestem ciekaw jak mieszkańcy odnoszą się do igrzysk, Zarówno jaką mieli opinię przed 2006 i jaką mają teraz po 14 latach. Czy warto było, czy raczej szkoda wydanych pieniędzy? Widziałem tylko, że lotnisko zostało przebudowane pod olimpiadę i potem zdobyło nagrodę najlepszego portu w swojej kategorii, ale czy jakieś ślady w mieście jeszcze zostały, nie wiem. Olimpiada zimowa to jednak nie ten przepych co letnie igrzyska, szczególnie w tamtych latach. Dopiero Soczi wystrzeliło w kosmos.
Co do obecnej sytuacji, to wciąż do mnie to dociera. To co się dzieje u nas i co się stało w północnych Włoszech to jest jak scenariusz filmu katastroficznego. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze parę miesięcy temu grzałem się na słońcu w pięknym, pełnym życia Turynie, a teraz jest jedno z miejsc najbardziej dotkniętych dramatem.
I pomyśleć, że teraz nie można tak po prostu udać się do Włoch… Świetny wpis, mam nadzieję, że sytuacja uspokoi się szybko i będzie znów można podróżować. Dużo siły dla wszystkich Włochów!